Cierpienie zwierząt 6. Jeanette Winterson, “Written on the Body”

Napisane na ciele

po niemiecku wydane w S. Fischer Verlag 1999

Jeanette Winterson, autorka angielska, fantasy, science fiction, literatura piękna, biografia, autobiografia, pamiętniki; zdaniem portalu Lubimy czytać jej najpopularniejszą książką jest Przepaść czasu. Ponadto w Polsce ukazała się jej autobiografia Po co ci szczęście, jeśli możesz być normalna? oraz jej debiutancka powieść, również po części autobiograficzna – Nie tylko pomarańcze.

Urodzona: 27.08.1959

Napisane na ciele to początkowo po prostu bardzo erotyczny romans tłumacza literatury rosyjskiej z piękną mężatką, historyczką sztuki. Jednakże w drugiej połowie powieść nagle całkowicie się zmienia, staje najpierw esejem popularno-naukowym, a potem opowieścią o chorobie, wyrzeczeniu i śmierci. Bohater jest wegetarianinem i tłumaczę tu dla nas krótki fragment książki, jego rozmyślanie o zwierzętach. Pojawia się ono podczas nocnej listopadowej wędrówki po niegościnnym terenie, gdzieś w hrabstwie Yorkshire. Być może trzeba tu powiedzieć, że to fragment końcowej części powieści, kiedy już wszystko jest ponure. Strona 228 i następne:

***

Droga jest grubo posypana popiołem, który cienko świszcze pod butami. Buty są pobrudzone pyłem węglowym i popiołem, ale i tak jest to lepsze niż błocko deszczową nocą. Dziś w nocy już nie pada. Niebo jest przejrzyste i twarde, nie ma chmur, tylko gwiazdy i pijany księżyc, kołyszący się na grzbiecie. Szereg jesionów wzdłuż palisady przez którą się wychodzi ze świata ludzkich dzieł w rozległy krajobraz, który do niczego się nie nadaje, tylko jako pastwisko dla owiec. Słyszę je, jak przeżuwają kępy traw, grubych jak kożuchy.
Jest późno, powinienem był wziąć taksówkę, a tak mam przed sobą dziesięć kilometrów drogi, którą muszę pokonać bez latarki. Dla płuc ciężkie uderzenie zimna jest jak szok. Po drodze nie ma domów ani telefonu. Mocuję torbę podróżną na plecach i idę w kierunku mglistych zarysów góry. Do góry i na dół. Pięć kilometrów pod górę i pięć w dół. (…) Toruję sobie drogę pośród stada krów z otokami błota wokół kopyt. Moje buty też dźwigają wielkie bryły błota. Nie przewidziałem, że po drodze wszędzie napotkam potoki wody, które wypływają z przepełnionych źródeł i spływają łagodnie po stoku w dół. Na wysuszonym letnimi suszami podłożu deszcz nie wsiąka w ziemię i nie łączy się z wodami gruntowymi, dociera tylko do źródeł, którymi się karmi. Rwące strumienie spadają w dół i wypełniają błotniste doły. Krowy tratują je, wędrując w poszukiwaniu trawy. Mam szczęście, że księżyc odbija się w taflach wody. Idę wzdłuż nich, są błotniste, ale jeszcze się w nich nie zapadam. Mam na sobie miejskie buty i cienkie skarpetki, które nie chronią przed wilgocią. Miejski płasz jest sporyskany błotem. Krowy patrzą na mnie z niedowierzaniem, tym spojrzeniem, jakie zwierzęta żyjące w naturze rezerwują dla ludzi, którzy się tam pojawiają. Nie wydajemy się im częścią natury. Intruzi, zaburzający odwieczny porządek złożony z myśliwych i zwierząt, na które polują. Zwierzęta wiedzą, kto jest kim, dopóki nie pojawimy się my. Cóż tej nocy to z pewnością krowy śmieją się ostatnie. Ich spokojne przeżuwanie, ich łagodne ciała, czarne na tle zbocza góry, naigrywają się z wędrowca, który obarczony ciężką torbą, w mozolnej wspinaczce dąży potykając się pod górę. Stój, bratku, oddawaj polędwicę. Jestem wegetarianiniem, nawet nie mogę sobie pomarzyć o zemście. Czy jesteś w stanie zabić krowę? To taka gra, w którą czasem gram sam ze sobą. Co mógłbym zabić? Gdy o tym myślę, zatrzymuję się na kaczce, ale potem widzę je na stawie, kwaczą zupełnie idiotycznie, och dlaczego dlaczego rodzina kacza kaczy kuper w wodzie macza, i już po mnie. Czy byłbym w stanie wyłowić taką kaczkę z wody i skręcić jej kark? Ale strzelbą byłbym w stanie ją odstrzelić, tak jest łatwiej. Łatwiej, bo dalej. Nie będę jadł tego, czego nie jestem w stanie zabić. Trochę to niesmaczne, udawane. Hej krowy, nie musicie się mnie bać. Krowy podnoszą łby. Jak faceci przy pisuarze, krowy i owce robią wszystko jednocześnie. To mnie zawsze niepokoi, ta wspólnota patrzenia, zjadania trawy, sikania. Idę za krzak, żeby się wysikać. Dlaczego w środku ciemnej nocy w środku niczego chowam się za krzakiem, żeby się wysikać?

***

Dalsza część rozważań w powieści już nie dotyczy zwierząt.

***

Ciekawe, że dzień przedtem, jak dopiero zaczęłam czytać tę powieść, rozmawiałyśmy z koleżanką o tym samym. Bo jest tak, że ludzie, którzy nie są wegetarianami, że już nie wspomnę o weganach, odczuwają potrzebę, żeby się przed nami wytłumaczyć, dlaczego jedzą mięso. To wyjaśnienie, że nie powinno się jeść tego, czego nie umie się zabić, pojawia się bardzo często w tych rozmowach i zawsze wtedy okazuje się, że normalny mieszczuch w XXI wieku w takich rozważaniach zawsze dociera do drobiu, choć zawsze w końcu przyznaje się, że tej kury, kaczki czy gęsi nie zabije. Moja koleżanka dotarła do gęsi i zakładała, że od gęsi w dół mogłaby zabić zwierzę, sprawić je i przygotować do spożycia. Po trzech miesiącach próby bycia wegetarianką, upiekła na obiad rodzinny gęś świętomarcińską.

Ale dlaczego ci, co jedzą mięso, w ogóle tak myślą? Co z tego wynika? Nie jedzą krowy ani świni, ale jedzą ryby, raki, żaby, ptaki? O to chodzi? Co wynika, co ma wynikać z takiego myślenia? Dżdżownicę i chrabąszcza jeszcze łatwiej zabić niż rybę, a przecież nie jemy dżdżownic i chrabąszczy.

Ponieważ przebywa u mnie aktualnie adeptka psychologii z Gdańska, Matylda Czarnecka, zapytałam ją, co sądzi o tej argumentacji i czy mogłaby mi pomóc wyjaśnić, po co ludzie mówią nam takie rzeczy i co to wyjaśnia, jeśli uznam, że mogę zjeść tylko zwierzę, które mogę zabić? Znalazłyśmy w rozmowie kilka wyjaśnień.

Umiejętności. Jesteśmy słabi, nie mamy dość siły, żeby zabić krowę i nie umiemy tego robić.
Małe zwierzęta zabija się szybciej, a zatem mniej cierpią, a nie chodzi o to, żeby nie zabijać, tylko o to, żeby nie zadawać cierpienia, albo, tak naprawdę, go nie widzieć. Małe zwierzę to mało krwi.
Własnoręczne zabicie zwierzęcia zakłada, że nie jest to zwierzę hodowane fabrycznie, tylko chodzi gdzieś po podwórku, czy pływa w stawie, dokonuje się więc tym samym deindustrializacja konsumpcji mięsa.

Przyjmowałam te argumenty z zainteresowaniem, ale nadal nie rozumiałam, czemu służy zdanie o jedzeniu tylko tego, co dany człowiek byłby w stanie zabić? Przecież to nie znaczy, że jedzą tylko to i nie znaczy, że sami zabijają. A jednak to zdanie pozwala na spokojną konsumpcję mięsa. Likwiduje wyrzuty sumienia. Usprawiedliwia i wyjaśnia. Ale jak? Jak to działa?

I Matylda znajduje wyjaśnienie. Wyobraźmy sobie świat bez marketów, a więc świat, w którym musimy sobie sami radzić. Zbierzemy jagody, przeżujemy ziarna, złowimy rybę, zbijemy kurę. Nikt z nas świadomie o tym nie myśli, gdy kupujemy szynkę w biedronce, ale nasza podświadomość – ta jungowska a nie freudowska – to właśnie gwarantuje. To zdanie zawiera w sobie pamięć o babci, która kupowała na targu żywe kury, obejmuje karpie wrzucane do wanny i zabijane w dzień Wigilii, wakacyjne zbieranie grzybów, smak poziomek na łące. Podwiadomość robi z tego zgrabny pakunek i przypominając, że możemy coś sami zabić, podsuwa nam obietnicę, że przeżyjemy wojnę, głód, wypędzenie i katastrofę klimatyczną.

Leave a comment