Książki z bloga, czyli…

Zbigniew Milewicz

W górę rzeki

Przyszła wczoraj pocztą. Książka z bloga! Nawet nie wiecie, jaka to radość dla adminki, jak się takie dzieła ukazują. Było ich już kilka, czasem o nich tu pisałam, kto chce, niech sobie poszuka, a ja tymczasem zajmę się moim kolejnym dzieckiem. Oczywiście, to nie moje dziecko, to Zbych Milewicz napisał tę książkę, ale, jak słusznie zauważył w dedykacji, to ja byłam akuszerką tego dziecka.



Ze Zbychem znamy się od lat, głównie na odległość, na linii autor – redaktorka, ale były już też spotkania osobiste, przy kawie na balkonie, przy wspólnym wieczorze autorskim na podwórku Regenbogenfabrik, czy przy stole dyskusyjnym w Polskiej Kafejce Językowej.

Łączy nas więc robocza znajomość, niekiedy bardzo intensywna, a potem nagle zamierająca jak odgłos pisklaka zimorodka we mgle nad zimnym jeziorem mazurskim. Zawsze jednak odżywa na nowo.

Jego werwa jest wspaniała, jego styl niby prosty, a skomplikowany, dosadny, soczysty, dowcipny, zakres jego możliwości tematycznych – przeogromny. Byliśmy już w jego tekstach w Ameryce, ale byliśmy też na Mazurach, w Tychach i Monachium, sięgaliśmy po tajemnice alkowy i wokandy sądowej, rozmawialiśmy z bezdomnym i ładowaliśmy fosfaty, kłóciliśmy się z władzą, prokuraturą, cenzurą. Dlaczego więc nie mieliśbymy się spierać i my dwoje, autor i ja, jego blogowa adminka. Spieraliśmy się więc o poglądy, o przekonania i politykę, co widać było tu na blogu chociażby dwa dni temu, byłam naprawdę rozzłoszczona, ale już dawno zrozumiałam, że musiałabym jako adminka na mózg upaść, żeby przez różnice poglądów, nawet tych najważniejszych, politycznych, wypuścić z woliery jaką jest ten blog, takiego kolorowego ptaka jak Zbychu, Zbychoo, Zbigniew, Zbych. I dzięki temu teraz właśnie dostałam do ręki tę książkę, a w niej tę dedykację.

Książka zacząła się na tym blogu, składała się z ponad 20 wpisów i naprawdę było co czytać. Osobiście najbardziej lubię takie fajne kawałki z tych wpisów, jak na przykład ten:

Fryderyk II pruski zabrał Habsburgom Śląsk w 1742 r. Osiem lat później bracia Hamplowie odkupili od dzieci niejakiego Samuela Breitera ich schedę po ojcu, dwa drewniane szałasy pod szczytem Góry Śnieżki na wysokości 3866 stóp i urządzili tam schronisko, pod szyldem Hampelbaude. Karkonosze nazywały się wówczas Riesengebirge a Góra Śnieżka Schneekoppe. Jeżeli wierzyć rodzinnej legendzie, protoplasta babci przywędrował jednak pod Śnieżkę z Italii, był wesołym, niebieskookim młodzieńcem w krótkich spodenkach i sprzedawał lody. Tyle legenda i zarazem koniec moich możliwości, żeby dalej płynąć pod prąd w tym nurcie rzeki. Hampel nie brzmi mi włosko, więc mógł na przykład pochodzić z Tyrolu, pierwotnie nazywać się inaczej, albo być jedynie wytworem familijnej fantazji. Hampelbaude jest jednak udokumentowana na papierze.

Albo ten:

 Ojciec mojej babci, czyli mój pradziadek – Tomasz – trafił jako małe dziecko w okolice Lublińca, był sierotą, jego rodzice zginęli tragicznie w jakimś pożarze. Opiekę i wychowanie chłopca przyjął wówczas krewny, który z zawodu był leśnikiem. Praca w lesie jednak Tomaszowi nie odpowiadała, pojechał do Königshütte, późniejszej Królewskiej Huty, gdzie zaczynał powstawać przemysł górniczy i hutniczy. Dostał pracę na kopalni, później założył rodzinę, jego żoną była Anna Anastazja z d. Kubitza. Mieli dwanaścioro albo i czternaścioro dzieci, córek i synów; wśród nich najstarsza była moja babcia Jadwiga, ale na sto procent pewien tego nie jestem.

Tak się pisze historie rodzinne. Zbychu nazwał to wędrowaniem w górę rzeki, zawsze pod prąd, bo trzeba jakoś zwalczyć ten opór powikłanej a jednocześnie dziurawej materii. Ja, kiedyś, pisząc o mojej rodzinie, użyłam słowa “konfabulacja”. Zmyślanie? Ależ skądże, ależ nie… dopisywanie tego co wysnuwało się jako czysta, delikatna przędza z pełnego zadziorów, otrębów a nawet zdechłych komarów motowidła.

Więc jeszcze jeden przykład z tej wydeptanej w wodzie historii:

Szatkowali kapustę z rodzeństwem (czyli musiało to być jesienią), później włożyli ją do beczek i zaczęli, jak nakazywał zwyczaj, deptać bosymi stopami, żeby się zakisiła do sprzedaży, kiedy zjawił się jakiś kuzyn albo wuj. Przyniósł ze sobą wino i poczęstował młodzież. Jadzia, a po śląsku Hejdla, nigdy jeszcze nie piła żadnego alkoholu, więc ze smakiem ciągnęła słodki napój, nieświadoma konsekwencji. Ile wtedy wypiła, tego nie pamiętała, ale było jej bardzo wesoło; zanim straciła świadomość, dobrała się jeszcze do porcelanowej fajki ojca i razem z rodzeństwem próbowali, jak smakuje palenie tytoniu. Błaznowali ile wlezie, co się skończyło, kiedy w domu niespodziewanie zjawił się gospodarz.
– A kaj Hejdla? – zapytał.
Nikt nie wiedział. Znalazł ją śpiącą w beczce z kapustą, wziął na ręce i zaniósł do łóżka, a kiedy się rano obudziła, nie powiedział jednego złego słowa. Babci było jednak bardzo wstyd i od tamtej pory, aż do ślubu z dziadkiem mogli ją szatkować, ale nie dała się namówić na żaden trunek. Miała go – jak podkreślała – 
vollständig dość. To był najbardziej kategoryczny zwrot w ustach mojej babci Jadzi, po którym nikt nie mógł jej już do niczego przekonać. Kiedy go słyszałem, jako rozkapryszone dziecko, wiedziałem, że za chwilę weźmie swój pięciorzemienny bat i jednak będę musiał pójść spać, umyć schody, przygotować latarkę na roraty, wyrzucić śmieci albo dalej ćwiczyć te nudne gamy na pianinie. Dzisiaj ozłociłbym ją, gdyby mi jeszcze raz to powiedziała.

Nie wiem, raczej nie uda się Wam tego kupić, zwłaszcza że, jak widać, egzemplarzy zaledwie sto. Ale jest przecież (prawie) wszystko tu na blogu, a ja, bom dobry człowiek jest, to wszystko Wam tu akuratnie i po kolei spisałam:

https://ewamaria.blog/2014/10/13/po-sladach/ odcinek pierwszy
https://ewamaria.blog/2014/10/20/w-gore-rzeki-2/
https://ewamaria.blog/2014/10/27/w-gore-rzeki-3/ to z tego odcinka są te wszystkie zapisane powyżej cytaty
https://ewamaria.blog/2014/11/03/w-gore-rzeki-4/
https://ewamaria.blog/2014/11/10/12185/ to jest numer 5
https://ewamaria.blog/2014/11/17/w-gore-rzeki-6/
https://ewamaria.blog/2014/11/24/w-gore-rzeki-7/
https://ewamaria.blog/2014/12/01/w-gore-rzeki-7-2/ to jest numer osiem 😦
https://ewamaria.blog/2014/12/08/w-gore-rzeki-9/
https://ewamaria.blog/2014/12/15/w-gore-rzeki-10/
https://ewamaria.blog/2014/12/22/w-gore-rzeki-11/
https://ewamaria.blog/2014/12/29/w-gore-rzeki-12/
https://ewamaria.blog/2015/02/18/w-gore-rzeki-13/
https://ewamaria.blog/2015/02/25/w-gore-rzeki-14/
https://ewamaria.blog/2015/03/04/w-gore-rzeki15/
https://ewamaria.blog/2015/03/11/w-gore-rzeki-16/
https://ewamaria.blog/2015/03/18/w-gore-rzeki-17/
https://ewamaria.blog/2015/03/25/w-gore-rzeki-18
https://ewamaria.blog/2015/04/01/w-gore-rzeki-19
https://ewamaria.blog/2015/04/08/w-gore-rzeki-20
https://ewamaria.blog/2015/04/15/w-gore-rzeki-21
https://ewamaria.blog/2017/06/30/w-gore-rzeki-22
https://ewamaria.blog/2020/07/22/w-gore-rzeki-23

Czytajcie!

3 thoughts on “Książki z bloga, czyli…

  1. Zbychoo,
    z przyjemnością zapoznam się z książką, o której zaistnieniu już od Ciebie wiedziałam,
    i oto już jest!!!
    Serdecznie gratuluję,
    T.Ru.

  2. Gratulacje. Fajne są takie historie, bo to czas zatrzymany na strychu wspomnień. Wszyscy mamy inne. Nasze życia składają się ze wspomnień i ważne by o nich pisać, utrwalać Pozdrawiam

  3. Ogromne dzięki Ewuniu, Tereso i pani Łucjo za tę laudację, moim skromnym zdaniem, nie do końca zasłużoną, ale starałem się jak najlepiej wykonać zadanie, które sobie postawiłem przed finiszem. Już mam głosy od rodziny, że nie tak było, że inaczej…Ileż to radości dla emeryta, można zabrać się do dalszej roboty przy tych memuarach i …przynajmniej trochę opóźnić przejście w całkowity stan spoczynku. Pozdrawiam wszystkich serdecznie.

Leave a reply to Łucja Fice Cancel reply