Ewa Maria Slaska
Tyle razy pisałam już o adwencie, że postanowiłam nie powtarzać sama siebie, tylko sama siebie zacytować, przypominając niektóre z opowieści i przepisów.
W Niemczech wszyscy wszystkim składają dziś życzenia, które brzmią ni mniej ni więcej (to jednak dokładny naród) – miłego pierwszego Adwentu! Też Wam życzę.
Opowieść o pomarańczach
Adwent to czekanie. Byliśmy mieszkańcami świata zwanego Komuną, wiedzieliśmy znakomicie, że na wszystko trzeba czekać, często bez obietnicy, że się doczekamy. Nauczyliśmy się stanowczego stania w kolejkach, wytrwałego trwania przed sklepami, zapobiegliwego zapisywania się na listy… I gdy na Zachodzie kolorowy świat z filmów kupując smakołyki i prezenty czekał na przyjście Pana, tak my czekaliśmy na mięso, cukier, masło, mieszkanie, a przed świętami jeszcze na statki z pomarańczami. Statek z pomarańczami wypłynął wczoraj z Kuby… Statek z pomarańczami wpłynie najprawdopodobniej za trzy dni… Statek z pomarańczami stoi na redzie. Takie komunikaty otrzymywaliśmy w gazetach i w radio, a może nawet, przyznaję, że nie pamiętam, w wiadomościach telewizyjnych.
Bywały i inne statki, przywoziły rodzynki, grapefruity, traktory lub paszę dla świń. Ale żadne z nich nie budziły takich emocji jak owe statki z pomarańczami. Nigdy się wtedy nie zastanawiałam nad tym, czy te pomarańcze miały być tylko dla nas, mieszkańców Trójmiasta, czy też dzieliliśmy się dostawą z resztą Polski. Ile w ogóle było tych pomarańczy? Współczesny statek kontenerowy ma ogromną ładowność, przekraczającą nawet 500 tysięcy ton. Największe statki zbudowane dotąd w Polsce to seria masowców o nośności ok. 150 000 ton. No ale to na pewno nie takie kolosy płynęły 40 czy 50 lat temu na Kubę, żeby przywieźć do Gdańska twarde pomarańcze o plamiastej zielono-pomarańczowej skórce. Załóżmy dla prostego rachunku, że przywieziono 20 tysięcy ton tego wspaniałego owocu (który nota bene w kubańskim wydaniu wcale nie był wspaniały). W kilogramie mieściło się pewnie 5 sztuk, co daje łącznie 100 000 000 pomarańczy. Sto milionów? Naprawdę? Po 2,5 sztuki na głowę mieszkańca? Jeden statek zaspokajał adwentowe potrzeby całego kraju??? Nie wiem, w głowie mieszkańca mi się nie mieści. Zawsze się to nam wydawało okropnie mało, taki jeden statek, dlatego chyba nie pyskowaliśmy, że można było kupić tylko po kilogramie, a może nawet po prostu po sztuce na głowę… A przecież jeżeli umiem liczyć, to mogliśmy dostać nawet po dwie pomarańcze na głowę!
Dobrze pamiętam natomiast, co myśmy wtedy z tymi pomarańczami robili – kroiliśmy je w poprzeczne plastry i wkładaliśmy do wigilijnego kompotu z suszonych owoców. I stale ktoś z nas podchodził do dzbanka i wtykał nos pod przykrywającą go ściereczkę. Te pomarańcze w ogóle nie miały smaku, ale pachniały i to już tworzyło nastrój prawdziwych świąt.
Opowieść o 11 listopada
Adwent to cztery ostatnie niedziele przed świętami Bożego Narodzenia. To wie w Polsce każdy katolik, bo pierwsza niedziela adwentu to jednocześnie początek roku liturgicznego. Nie jest to święto ruchome, w takim sensie jak Wielkanoc i inne święta zależne od niej kalendarzowo, ale jednak data jego co roku się zmienia. W tym roku pierwszym dniem adwentu jest dzisiejsza niedziela czyli 2 grudnia. Z lekcji religii każdy z nas na pewno pamięta, że w adwencie “zabaw hucznych nie urządza się”. Dlatego starano się nie brać ślubów w adwencie. Myślałby kto, że jest to zasada obowiązująca w całym świecie katolickim. A bogdaj to…
W Niemczech, i tych katolickich, i tych prostestanckich, i tych ateistycznych, a też i innowiernych, okres adwentu to okres zabawy jak najbardziej hucznej, bo niemiecki karnawał zaczyna się 11 listopada o godzinie 11:11. Co jednemu święto Wyzwolenia a innemu Zakończenia I Wojny Światowej czy wręcz Kapitulacji, to Niemcowi moment wyciągnięcia z szuflady czerwonego nosa na gumce albo srebrnej sukni wieczorowej w złote płomienie jaką miała niedawno na sobie Renée Zellweger (ach!)
Adwent to w krajach protestanckich wieniec adwentowy z czterema świeczkami, domki z piernika, kalendarze adwentowe i ich lokalne odmiany, np. wizyty krasnoludków, ciasteczka adwentowe, dekoracje adwentowe, przygotowania do Bożego Narodzenia (pierniki, figurki do szopki, ozdoby choinkowe, pocztówki świąteczne, prezenty…), w Polsce jeszcze Andrzejki i Barbara, wszędzie Mikołaj, wszędzie tam, gdzie są Żydzi – Chanuka (też się dziś zaczyna!!!), w Skandynawii jeszcze ekstra – Santa Lucia i Julklap…
W każdym razie zaczął się adwent i trzeba upiec ciasteczka. Co najmniej kilka rodzajów. I powinny doczekać przyjścia Pana, ale niektóre ciasteczka kończą się zanim nawet adwent się zacznie. Tak bywa. Albo powiem więcj, tak właśnie jest. A jeśli jest inaczej i raz upieczone ciasteczka starczają bez dalszych wypieków aż do Nowego Roku, to tylko dlatego że (widziałam na własne oczy!) puszcza się w obieg zamkniętą puszką z ciasteczkami, każdy, gość i domownik, otwiera puszkę, wyjmuje ciasteczko, zamyka puszkę i podaje ją dalej. Raz w ciągu wizyty! No ale tego wszak nie będziemy polecać…
Ciasteczka dla Elizy
przepis na niemieckie pierniki “Elisenlebkuchen” z Norymbergi, nazwane tak w XIX wieku ku czci córeczki jednego z piernikarzy. Sam przepis pochodzi z XVI wieku.
| 70 g | masła |
| 170 g | cukru |
| 2 | jajka |
| 200 g | mielonych orzechów |
| łyżka | kakao |
| łyżeczka | cynamonu |
| szczypta | mielonych goździków |
| 100 g | rodzynek |
| 125 ml | mleka |
| 250 g | mąki |
| pół torebki | proszku do pieczenia |
| 100 g | skórki pomarańczowej usmażonej w cukrze |
| paczka polewy czekoladowej | |
| posiekane pistacje lub migdały |
Tak! To pierniki bez miodu!
Masło, cukier i jajka ukręcić mikserem na masę o konsystencji kremu. Mikser odłożyć. Już go nie będziemy tu potrzebować. Dodać orzechy, skórkę pomarańczową, mleko i przyprawy. Dodać mąkę i proszek do pieczenia. Wymieszać ręcznie.
Posmarować blachę tłuszczem. Wykładać ciasto na blachę – 1 piernik to 1 łyżka stołowa ciasta. Podana porcja ciasta starczy na dwie blachy. Piec 20 minut w temperaturze 220°C.
Ostudzić. Pokryć glazurą, posypać posiekanymi pistacjami lub migdałami.
Te pierniki są nadzwyczaj wręcz pyszne!
Światła w noc
Adwent to najczarniejsza część roku. Tak czarna, że chwała niech będzie protestantom, iż wymyślili, że trzeba ją rozweselić światłami. Oczywiście, chodzi przede wszystkim o światło symboliczne, o to, że przypominamy sobie narodziny Jezusa, ale też oczekujemy jego ponownego przyjścia w chwale. Ale jednak symboliczne światło świeci również jak najbardziej realnie. Jest czarno, zimno i ponuro, a my wracamy do domu i zapalamy światła w noc. Katolicki adwent był czarny, wstawało się rano i szło się czarnymi ulicami do ciemnego kościoła na roraty. Jak jest teraz, oczywiście nie wiem. Niemiecki adwent po prostu tonie w światłach, a od wielu lat świetlne pomysły przekroczyły już granicę i w Polsce też już wszędzie świecą się okna, balkony, ogrody, dachy… Bardzo to lubię. Łańcuchy świateł wokół okien, świeczki pod herbatą, świeczka przy komputerze, grube świece w adwentowym wianku, no i wreszcie ukoronowanie tej świetlnej orgii czyli choinka.
Kicz? No tak, jasne, kicz…

Pomarańcze… pamiętam, pamiętam 🙂
Znalazłem zeszłoroczny artykuł polskiego Newsweeka, który wspomina jak w telewizji ogłaszano pozycję statku(ów) wiozących pomarańcze z Kuby.
Osobiście takich relacji nie pamietam.
Natomiast przypomina mi się, że w jakimś artykule o J. Cyrankiewiczu czytałem, że zawarł tranzakcję z Izraelem na dostawę pomarańczy. Strona polska zapłaciła – statkiem. Wiadomość ta wzburzyła Gomułkę, Cyrankiewicz pokazał wyliczenie, że to całkiem korzystna tranzakcja, co w jakiś sposób podważało wiarę w przewagę dóbr trwałych nad konsumpcyjnymi.
Adwent – w Australii jest to oczywiście postawione do góry nogami – początek lata, koniec roku szkolnego – czas zabaw. Na dodatek nie ma tu karnawału gdyż w styczniu większość ludzi jest na urlopie.
Według mnie zabija to zupełnie atmosferę Świąt. Pierwsza gwiazdka pokazuje się na wigilijnym niebie dopiero po 9-ej. Zresztą nikt jej nie wypatruje bo wszyscy już objedzeni, prezenty rozpakowane.
Chyba św Augustyn stwierdził, że Antypody nie istnieją, a jeśli nawet istnieją to Bóg nie przyjmuje tego faktu do wiadomosci.
nie pamietam podawania pozycji pomaranczy, ani ich wymiany na statek, to fakes,
ale reflektuja one nastroje spoleczne tamtych czasow;
p.s.
moim zdaniem fake to nic innego jak stara, dobra plotka;
„Merry Christmas“ znow w radiu…Tu w Austrii juz koledy…..
Na okraglo slyszelismy te melodie w roku 1980 w pensjonacie, gdzie mieszkalismy w ramach obozu uchodzcow..
Pamietam, jak po raz pierwszy zobaczylismy z synkiem Lukaszem te kolorowe sklepy(tez z pomaranczami), pelno czerwonego papieru, pelno zlota, srebra, muzyki..
Jakiez to bylo bajkowe.. Nie mielismy prawie pieniedzy na nic, a patrzenie bylo za darmo…
Wiec bralismy tym patrzeniem ile sie dalo….
Synkowi moglam kupic troche czekolad i balony, ktorymi wystroilismy nasz pokoik.
W radiu muzyka bozonarodzeniowa, „Merry Christmas“ i tym podobne, wtedy byly to dla nas przepiekne, zachodnie koledy, co dzis tak juz jest odczarowane i swa nachalnoscia prawie drazni..
Udawalo sie czasem” zalapac” do sprzatania pensjonatu, wtedy wpadalo pare grosza,
wtedy syn znow dostawal ode mnie slodycze, zabawki, a ja wiedzialam, ze to bylo okay..
Szczesliwe oczy mojego dziecka potwierdzaly, ze moja odwaga sie oplacila..
(Kiedy uciekalam, nie mielismy juz nic do jedzenia w tym Wroclawiu, sklepy o 18.00 byly ciche, szare i puste, a dziecko moje coraz chudsze).
Pamietam jak z tych pieniedzy zrobilam paczuszke dla rodziny w Krakowie, bo chcialam, zeby rowniez zobaczyli, te kolory , te cudownosci, ktorych w Polsce nawet nie mozna sobie bylo nawet wyobrazic…
Dzis jest pelno wszystkiego.
Ale wtedy….
I tak oto znow przebieglam mostek do tamtych czasow….
Dzieki pomaranczom Pani Ewy..
„Merry Christmas“….
Teresa