Stuart 18

Joanna Trümner

Małe szczęście

Po miesiącach oczekiwania Stuart stał na lotnisku i z niecierpliwością czekał na przylot Meg. Rozpoznał ją od razu w tłumie pasażerów, a już po kilku wspólnie spędzonych godzinach czuł się tak, jakby nigdy nie wyjechała, jakby tylko na chwilę przerwali swoją ostatnią rozmowę, jakby nie było tych prawie sześciu miesięcy, podczas których każde z nich prowadziło osobne życie, jakby nie było samotności i zabijania czasu, i czekania, a ta feralna noc sylwestrowa, w którą poznał swoją ciemną stronę, była tylko złym snem. Meg opowiadała mu o nowinkach z Walton – o dziecku Eve, ślicznej, maleńkiej, złotowłosej Stelli. Dziecku, które od szóstego tygodnia życia nie przestawało się uśmiechać. „Wiesz, jak na nią patrzyłam, to zdałam sobie sprawę, że ja już też chciałabym mieć dziecko” – Stuart popatrzył na nią zaskoczony szczerością tych słów. Pomyślał o tym, że ich wspólne życie zaczynie się niedługo toczyć normalnymi torami, Meg na pewno uda się wkrótce znaleźć pracę i będą jak rodziny z filmów – mały domek z ogródkiem, huśtawka, na której bawi się dziecko, z czasem może i dwójka dzieci – chłopczyk i dziewczynka, dwa samochody przed domem, tylko schowana na strychu i pokryta kurzem gitara będzie mu czasami przypominała o marzeniach sprzed kilku lat. „Problem z dzieckiem na pewno da się jakoś rozwiązać” – odpowiedział z dwuznacznym uśmiechem i przytulił tę dziewczynę, która zjawiła się w końcu po miesiącach oczekiwania, przytulił ją mocno do siebie, tak jakby chciał zatrzymać na zawsze ten moment, o którym jeszcze w wiele lat później będzie myślał jak o momencie absolutnego szczęścia.

Prowadzący pub Ben miał dużo dobrych pomysłów, prawdziwym przebojem stały się spotkania dla starszych mieszkańców okolicznych miejscowości w pierwsze poniedziałki miesiąca. W pubie odbywały się czytania książek, spotkania z podróżnikami, wernisaże, już o szóstej wieczorem pub pękach w szwach. Dla młodzieży Ben organizował co dwa tygodnie piątkowe dyskoteki, a dla stałych bywalców pubu wprowadził po godzinie 20 happy hours. Jedyne jego kłopoty z prowadzeniem pubu to były problemy z Eve, która co kilka miesięcy chciała podwyższać mu czynsz. Na razie udawało im się jeszcze pertraktować i znajdywać rozwiązania do przyjęcia przez obydwie strony. Matka Stuarta z radością przejęła od Meg Einsteina i spędzała godziny nad morzem, na długich spacerach z psem. „Wydaje mi się czasami, że ten pies wie o twojej matce więcej niż jakikolwiek człowiek. Dawno nie widziałam jej tak zrównoważonej, może nawet czasem szczęśliwej. Poza tym dalej maluje te swoje piękne, kolorowe obrazy, chyba się w końcu odnalazła. Bardzo bym chciała, żeby i moja matka w końcu poradziła sobie ze swoim życiem. Na razie wyszła z kliniki i szkoła, w której do tej pory pracowała, przyjęła ją z powrotem, w tej chwili wszystko wygląda na to, że matka wychodzi na prostą, ale to jest ruletka i wiem, że ona z tym nałogiem będzie walczyła przez całe życie”. Stuart popatrzył na Meg z przerażeniem, myśląc o tym, że przy następnym powrocie matki do nałogu, Meg może znowu go opuścić: „Wiem, ale to przecież nie znaczy, że ty masz zrezygnować przez to ze swoich planów, ona jest dorosła i ponosi sama za siebie odpowiedzialność”.

Meg nie musiała długo szukać pracy, już po kilku tygodniach pobytu w Sydney znalazła etat w szkole dla dzieci upośledzonych. Praca z dziećmi bardzo różniła się od zajęć z dorosłymi i młoda psycholożka wieczorami nieraz zaglądała do biblioteki uniwersyteckiej, żeby czytać prasę fachową na temat różnych upośledzeń. Największym problemem były dla niej rozmowy z rodzicami. Przeważnie były to rozmowy z matkami – kobietami, które niepełnosprawność swojego dziecka odbierały jako wielką osobistą porażkę i nie potrafiły się z tym pogodzić. Często traciły całkowicie poczucie własnej wartości, a ich małżeństwa stały o krok przed rozwodem. Dużym problemem były dzieci autystyczne, których nie można było pogładzić po głowie, dotknąć, pochwalić, dzieci żyjące w swoich hermetycznie zamkniętych myślach, do których nie można było dotrzeć. Meg już po kilku tygodniach pracy zaczęła podczas zajęć puszczać podopiecznym muzykę i zauważyła, że dzieci, nawet te z największymi problemami, robią się spokojniejsze i bardziej obecne myślami.

Wieczorami młoda para spotykała się w kuchni, siedzieli przy stole i opowiadali sobie o pracy i o wrażeniach z minionego dnia. Podczas opowiadania Meg o pracy z dziećmi autystycznymi Stuart doszedł do wniosku, że i wśród jego przyjaciół nie brakuje autystów – Ian, który nie potrafi się w nic emocjonalnie zaangażować, i Tom – elokwentny, dowcipny, przystojny mężczyzna, w towarzystwie kobiet, które mu się podobają, zamieniający się w niemowę i dziwaka.

Stuart miał w swojej szkole zupełnie inne wyzwania – uczył dzieci elity Sydney, bogate i aroganckie, które ciężko było czymkolwiek zainteresować. Jego uczniowie wiedzieli, że nawet nie ucząc się, będą w życiu dysponowali wystarczającą ilością pieniędzy. O ile sympatyczniejsi byli uczniowie Stuarta z Walton – zakompleksione dzieci prowincji, dla których on, młody nauczyciel, który spędził kilka lat w Londynie był symbolem wielkiego świata. O ile łatwiej potrafił do nich dotrzeć, zaciekawić ich łamigłówkami matematycznymi. W przeciwieństwie do tego w szkole w Sydney każdy dzień oznaczył walkę z wewnętrzną inercją uczniów, walkę utrudnianą przez rodziców, patrzących nauczycielowi na ręce i krytykujących każdą złą ocenę i naganę. „Niektórzy rodzice nie powinni mieć dzieci. Wyrządzają im wielką krzywdę” – powiedział pewnego wieczoru do Meg.

Szybkie odejście

Like a shooting star flying across the room
So fast so far, you were gone too soon
You’re a part of me and I’ll never be the same here without you
You were gone too soon

Jak spadająca gwiazda, która przelatuje przez pokój
– Taka szybka i taka daleka, odszedłeś zbyt szybko
Jesteś częścią mnie i bez ciebie nigdy już nie będę sobą
Zbyt szybko odszedłeś

Daughtry Gone too soon

Ian został ojcem chłopca, który otrzymał imię Leo. Był to śliczne dziecko z bujną czupryną, którą odziedziczył po ojcu. Obserwując Iana w roli ojca, Stuart odnosił wrażenie, że syn jest pierwszą istotą na świecie, którą jego przyjaciel naprawdę pokochał. Od urodzenia Leo Ian, który do tej pory spędzał wiele czasu poza domem, nie mógł doczekać się powrotu do pomalowanego na niebiesko pokoju, gdzie czekał na niego syn. Z nim w ramionach Ian czuł się kimś naprawdę mocnym, kimś, czyje życie nabrało nagle sensu, przestawał być kupionym przez teścia klakierem, mężem niekochanej kobiety i zagubionym, nie mającym żadnego celu w życiu człowiekiem. Ta największa miłość jego życia trwała pięć tygodni. W nocy 7 kwietnia 1970 roku Ian przed zaśnięciem zajrzał do pokoju syna, żeby sprawdzić, czy nie trzeba mu zmienić pieluchy, albo przykryć go kołderką. Pochylił się nad nim, żeby posłuchać jak dziecko oddycha, żeby nacieszyć się jego przerywanym westchnieniami snem. Nieraz myślał o tym, jak dziwne były te westchnięcia i jak niesamowicie brzmiały w jego uszach –jakby ta mała istota, której jeszcze nikt nie zdążył zranić i która nie przeżyła w swoim kilkutygodniowym życiu niczego złego, wzdychała jak człowiek, który nosi na plecach wielki ciężar, zbierany przez lata.

Ian myślał o tym i tym razem, pochylając się nad łóżeczkiem syna. Zdziwiła go panująca w pokoju absolutna cisza, tak przerażająca, że szybko zapalił światło i wyjął ciało syna z łóżeczka. Trzymając małe ciało w rękach czuł bijące od niego zimno, wydawało mu się, że trzyma w ręku bryłę lodu. Zaczął potrząsać niemowlęciem, ale wkrótce zdał sobie sprawę z tego, że nie ma już o co walczyć i opanował go tak głośny, histeryczny płacz, że do pokoju przyszła rozbudzona Rita.

Następne dni minęły na wizytach na policji i w prokuraturze – Ian tak często musiał powtarzać historię tej najgorszej nocy w swoim życiu, że czuł się jak na ławie oskarżonych, tak jakby policja i prokurator zarzucali mu, że to właśnie on zabił swoje dziecko. Po raz pierwszy pomyślał z żalem o tym, że nie wierzy w żadną wyższą siłę, gdyby wierzył w Boga, miałby kogoś, kogo można byłoby obwinić za tą tragedię. A tak stała się po prostu smutnym, niewytłumaczalnym zdarzeniem, które według statystyki co roku przeżywają nieliczne rodziny na całym świecie.

Stuart nie wiedział o tragedii w domu Iana, w piękny słoneczny dzień wyjął ze skrzynki pocztowej list z wiadomością o pogrzebie i zdjęciem małego Leo.

Po pogrzebie Stuart podszedł do przyjaciela i kładąc mu rękę na ramieniu powiedział: „Gdybyś kiedykolwiek chciał się po prostu wygadać, to możesz na mnie liczyć”. W momencie, kiedy usłyszał jak te słowa wychodzą z jego ust, zdał sobie sprawę z tego, że były to najbardziej banalne i niepotrzebne słowa, jakich kiedykolwiek użył. Patrząc na Iana obiecał sobie w duchu, że napisze piosenkę dedykowaną małemu Leo – piosenkę o chłopcu, który nie dowiedział się, jak bardzo był kochany i potrzebny.

Cdn

Leave a comment