Stuart 17

Ach ten Stuart! Tym razem wpasował się w aż dwie rocznice. Dziś 1500 wpis na blogu, pisałam o tym wczoraj, chcąc jednak zostawić Stuarta w jego stałym terminie, i, jak się okazało, słusznie, bo jutro… Oddajmy tu głos Lechowi Milewskiemu, naszemu Autorowi z Australii, który napisał już kilka dni temu: Mam nadzieję, że Stuart spędza dzisiejszy dzień – 26 stycznia – w Australii. Wszak świętują tam narodowe święto – Australia Day. Oficjalny wpis na ten temat opublikowany zostanie jutro. No to zobaczmy, czy Stuart spędza ten dzień w Australii. I, moi drodzy Czytelnicy, uwierzcie mi, ani Lech ani ja nie uzgadnialiśmy niczego z autorką!

Joanna Trümner

When your day is long
And the night, the night is yours alone
When you’re sure you’ve had enough
Of this life, well hang on
Don’t let yourself go
‘Cause everybody cries
And everybody hurts sometimes

Kiedy dzień jest potwornie długi
A nocą, nocą jesteś zupełnie sam
Kiedy jesteś pewien, że masz już dosyć tego życia
Nie poddawaj się, nie rezygnuj
Bo każdy czasami płacze i każdy czasami rani

Sometimes everybody hurts REM

Nowy Rok

Stuart wrócił do domu i zadzwonił do Meg z życzeniami noworocznymi. W zaśnieżonym Walton brakowało jeszcze kilku minut do rozpoczęcia Nowego Roku. Meg czekała na północ w swoim mieszkaniu w towarzystwie Einsteina i matki Stuarta. Odebrała słuchawkę po pierwszym sygnale, tak jakby nie mogła się doczekać tej rozmowy telefonicznej. „Gdzie byłeś na Sylwestra?” zapytała i w tym momencie Stuart poczuł ulgę na myśl o tym, że nie musi jej patrzeć w oczy. „Byłem ze znajomymi w knajpie. Kiedy w końcu przyjedziesz? Niczego więcej sobie w tym nowym roku nie życzę”, powiedział zmieniając temat i próbując opanować drżenie głosu. „Prawdopodobnie w połowie lutego, tutaj wszystko się powoli układa, to przecież tylko sześć tygodni, bardzo za tobą tęsknię”, powiedziała Meg, zaskakując go tym wyznaniem. Meg była do tej pory tak powściągliwa w okazywaniu swoich uczuć, że na myśl o nocy spędzonej z Tracy Stuart poczuł się jeszcze podlej niż przed rozmową ze swoją dziewczyną. „Ona nigdy nie może się o tym dowiedzieć” – pomyślał.

Dzień rozpoczynający rok 1980 był najdłuższym dniem w jego życiu, nie mógł znaleźć sobie miejsca w mieszkaniu, w marę mijających godzin coraz mocniej zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo jest samotny w Sydney. Wybrał się na Bondi Beach, żeby skorzystać ze słonecznego dnia na plaży i uciec od złych myśli, ale widok zakochanych i trzymających się za ręce par wprawił go w jeszcze gorszy humor. Kiedy odwracał wzrok od zakochanych widział grupy roześmianych młodych mężczyzn, rozmawiających ze sobą i leczących przez kąpiel w morzu kaca po wczorajszej imprezie. Patrzył na nich z zazdrością, bardzo brakowało mu przyjaciela, z którym mógłby podzielić wszystkie złe myśli, jakie się w nim zagnieździły i powracały jak bumerang. W drodze powrotnej do domu pomyślał: „To chyba najdłuższy i najgorszy dzień w moim życiu”. Nie mógł dłużej znieść ciszy w pustym mieszkaniu i po raz pierwszy od tygodni wziął do ręki gitarę. Kiedy śpiewał jedną ze swoich ulubionych piosenek Hanka Williamsa przy słowach: „I’ve never seen a night so long when time goes crawlin’ by, the moon just went behind a cloud to hide its face and cry (nigdy nie widziałem nocy tak długiej, kiedy czas tak się dłuży, a księżyc zaszedł za chmurę, żeby skryć swoją twarz i płakać), pomyślał: „To przecież o mnie”. Słowa tej piosenki opowiadały o wszystkim, co czuł w tej chwili – o samotności, zagubieniu i najgorszym, najbardziej bolesnym rozczarowaniu – rozczarowaniu samym sobą.

„Jak ludzie potrafią żyć bez muzyki? Przecież nic nie potrafi lepiej oddać naszych uczuć i emocji, które przed nami kiedyś ktoś już przeżywał. Może i on zrobił dużą głupotę i po napisaniu tej piosenki zrobiło mu się na duszy o wiele lżlej?” – pomyślał i poczuł, że zaczyna się wewnętrznie uspakajać. W oczekiwaniu na sen zaczął się zastanawiać nad tym, co może zmienić od zaraz, żeby jutro nie było tylko kolejnym dniem w kalendarzu, ale szansą na zmianę tego, co go dzisiaj tak bardzo bolało.

Wykorzystał tą szansę – kolejne tygodnie poświęcił pracy i poznawaniu miasta, które tętniło latem i życiem. „Jak dobrze, że świeci słońce, a ulice i parki pełne są szczęśliwych ludzi, cieszących się dobrą pogodą i latem” – pomyślał po kilku dniach chodzenia po Sydney z mapką w ręku i z ulgą stwierdził, że jego zły nastrój powoli przechodzi.

Dużo czasu spędzał w największej bibliotece w Sydney – Bibliotece Stanowej Nowej Południowej Walii przy Macquarie Street. Tam znalazł wiele materiałów do przygotowania lekcji z matematyki, tam też przez przez przypadek poznał Toma. W poszukiwaniu książki do zadań z geometrii Stuart podszedł do półki z książkami i zobaczył, że oprócz niego ktoś inny w tym samym momencie sięga po tę samą książkę. Nieznajomy uśmiechnął się do Stuarta trzymając w ręku: „Geometrię dla każdego”, pachnącą jeszcze farbą drukarską książkę, która sprawiała wrażenie jeszcze nigdy przez nikogo nie używanej. „Widzę, że nie tylko uczniowie obchodzą ją łukiem”, powiedział Tom z uśmiechem. Tom pracował od siedmiu lat jako nauczyciel matematyki w szkole dla dziewcząt i w kilka dni później opowiadał Sutartowi przy piwie o swoich problemach z uczennicami. „Wierz mi, że ostatnie, co je w życiu interesuje to matematyka. Wymyślam różne zabawy, próbuję im wytłumaczyć, że ten przedmiot to nauka logicznego myślenia, które potrzebne jest potem przez całe życie – a one patrzą na mnie z niedowierzaniem tymi swoimi wielkimi oczami i w duchu wiem, że gdyby tylko program szkoły przewidywał taką możliwość, to natychmiast zrezygnowałyby z nauki tego przedmiotu. Nie chcę być takim nauczycielem, jakich my poznaliśmy, nie chcę traktować ich z góry, straszyć, kompensować kompleksów i decydować o przyszłości, ale powoli nie wiem, co jeszcze mogę zrobić, żeby je zainteresować”. Wracając po północy do domu ze spotkania z Tomem Stuart po raz pierwszy od dawna czuł się szczęśliwy na myśl o tym, że poznał kogoś, z kim będzie mógł dzielić swój czas, że skończyła się jego samotność i godziny, oznaczające tylko czekanie na przylot Meg.

Z mieszkańcami domu starców pożegnał się koncertem piosenek, które oni sami sobie wybrali. W kilka dni przed koncertem z uśmiechem czytał sporządzoną przez nich listę, na której znalazło się siedem zapisanych drobnym maczkiem piosenek – zapomnianych utworów, na szukaniu których spędził godziny w bibliotece. Dodał do tej listy kilka starszych piosenek i z zaskoczeniem obserwował podczas koncertu, jak jego słuchacze – ludzie, którzy w większości zapomnieli kim są, przypominali sobie poznane podczas świadomej części swojego życia słowa piosenek. Rozejrzał się po publiczności i zobaczył, jak siedzący obok siebie na wózkach inwalidzkich pani Sorkin i pan Blacksmith trzymają się za ręce. „Więc i tuż przed grobem może nasz spotkać miłość”, pomyślał, uśmiechając się do zakochanej pary na wózkach. Ostatnim utworem, który zaśpiewał razem z mieszkańcami domu starców była ballada „Waltzing Matilda” i kiedy grał na gitarze ostatnie nuty tej piosenki przyglądał się ze smutkiem swoim podopiecznym, myśląc, że za rok z pewnością połowa osób siedzących w tej sali umrze, a ci, którzy będą tu dalej mieszkali zapewne nigdy więcej nie będą mieli okazji do posłuchania granej na żywo muzyki.

„Dzień Australii” – święto narodowe swojej nowej ojczyzny spędził razem z Tomem na plaży. Wygrzewając się w słońcu myślał o tym, że w jego życiu wszystko zaczęło się układać, Meg potwierdziła przylot w połowie lutego, on sam za dwa dni zacznie pracę w szkole, a i na muzykę przyjdzie znowu czas. Australia Day przez przypadek był też dniem jego 30 urodzin, Stuart wcale nie był więc zaskoczony, że gdy wrócił do mieszkania, przed domem czekał na niego Ian z butelką szkockiej whisky w ręce: „Pozdrowienia od ojczyzny. No i ode mnie, to osiemnastoletnia whisky, trochę się wykosztowałem, więc nie obrażę się jak mi zaproponujesz kieliszek albo dwa”. Zanim Stuart zdążył otworzyć drzwi mieszkania usłyszał odgłos dzwoniącego telefonu: „życzę Ci pięknego dnia i nie zapomnij odebrać mnie z lotniska” – usłyszał głos Meg.

Patrzył na Iana z zaskoczeniem – nie widział po przyjacielu ani śladu przygnębienia albo rezygnacji, zginęło gdzieś wrażenie zagubienia, które miał na twarzy podczas ich ostatniego spotkania. „Chyba się po prostu pogodził z tym, co jest, sprawia w każdym razie wrażenie szczęśliwego”, pomyślał i zapytał Iana o życie rodzinne. Lakoniczna odpowiedź przyjaciela: „Innego życia nie będzie, jest mi tak wygodnie, że nie będe niczego zmieniał – nie mam na to ani siły ani ochoty”, zaskoczyła Stuarta. Ian nie miał do tej pory żadnego powodu, żeby się zmęczyć życiem, wszystko za co się zabrał, po prostu mu wychodziło. „On ma przecież zawsze tak wygodnie w życiu, zawsze miał kogoś, kto płacił jego rachunki, przedtem tatuś, teraz teść, nigdy niczego nie szukał i nie miał takich mało realnych marzeń jak ja”. Jednak w momencie, kiedy złapał się na tym, jak negatywne i nieprzyjaźnie ocenia przyjaciela, Stuart przeraził się swoich myśli. „Zanim zapomnę, masz pozdrowienia od Tracy, pytała, dlaczego nie pokazujesz się w ‘Red Lion’” – zwrócił się do niego z uśmiechem na twarzy Ian. „Dziękuję, nie miałem po prostu czasu” – odpowiedział Stuart i patrząc na przyjaciela wiedział, że on się domyśla, dlaczego kelnerka tak się o niego dopytywała. „A kiedy ty tam byłeś, ty, przyszły ojciec, nie masz przecież czasu na przesiadywanie po knajpach?” – próbował przejść do ataku. „Tracy nie o każdego się tak dopytuje” – odpowiedział Ian – „widocznie zapadłeś jej w pamięć”. Do późna w nocy przyjaciele popijali whisky i śmiali się wspominając ludzi, których wspólnie poznali przez ostatnie lata. „Dlaczego z nim nie da się tak zawsze rozmawiać?” – pomyślał żegnając Iana.

W dwa dni później Stuart stał przy tablicy w klasie i patrzył na twarze swoich uczniów, z nadzieją, że uda mu się odgadnąć, kogo z nich uda się zainteresować matematyką, z kim będzie musiał walczyć o odrobienie lekcji, a kto nawet nie będzie próbował zrozumieć. Miał przed sobą dużo pracy, pracy, na którą się cieszył.

Cdn.

One thought on “Stuart 17

  1. Ewo, serdecznie gratuluję 1500. wpisu.
    Nikt z nikim nie uzgadniał a wpis Joanny wypadł w takim dniu w jakim powinien wypaść. To taki drobny przykład ilustrujący efety działania Lidera/Liderki – nieformalny zespół, bez konkretnych wskazówek działa w skoordynowany sposób.
    Ja miałem szczęście dołączyć do takiego zespołu już kilka miesięcy przed powstaniem tego blogu i od tego czasu blogowanie nabrało dla mnie sensu.
    Dziękuję bardzo za prawie 5 lat współpracy i wprowadzenie mnie do grona świetnych blogerów.

Leave a comment