Mazurska hortiterapia

Zofia Wojciechowska

Nasięźrzale, nasięźrzale!
Rwę cię śmiale,
Pięcią palcy, szóstą dłonią,
Niech się chłopcy za mną gonią;
Karczmarze, owczarze, sołtysi,
A potem z całej wsi;
Po stodole, po oborze,
Dopomagaj, Panie Boże!

olsztyn_ewa_i_eddaCześć Ewo,
Miał być na niedzielę tekst o mazurskiej hortiterapii, pasujący idealnie do niedzielnej nocy… Mazurska Palinocka. Tymczasem powstała dziura. W harmonogramie czerwcowych spotkań z literackimi przyjaciółmi na Twoim blogu pojawiła się wyrwa…
Weszłam na Twój blog i przeczytałam zatykającą wyrwę pierwszą relację z drogi do Santiago De Compostela. Ewa byłaś na drodze, gdzie człowiek idzie … czasem nie dochodząc. W deszczową noc, taką jak dziś, zbierając myśli, pakuje je do worka. Myślę, że wypakowuje na przyrożnych kamieniach słowa i zostawia je na szlaku. Tak sobie to wyobrażam.
Parę dni temu stanęłyśmy u stóp olsztyńskiego zamku a pod nogami  pojawił się symbol jakubowego szlaku. Muszla. Witam Cię Ewo na drodze nocnej wędrówki w najkrótszą noc. Być może jesteśmy teraz obie na szlaku. W mazurskich zapiskach są słowa zaklęcia, które miały pomóc młodym dziewczynom w odnalezieniu magicznego kwiatu paproci podczas nocy kupały czyli kupalnocki, zwanej u nas Palinocką. Cztery żywioły – ziemia, powietrze, ogień, woda…
kwiat_paprociPytałaś, czy zatem kwiat paproci istnieje naprawdę? Przesyłam zdjęcie z ilustracji: Nasięźrzał pospolity (Ophioglossum vulgatum – z lewej) i Podejźrzon księżycowy (Botrychium lunaria – z prawej)
Oba te gatunki są objęte w Polsce ścisłą ochroną gatunkową. Umieszczone są na Czerwonej liście roślin i grzybów Polski w grupie gatunków narażonych na wyginięcie (kategoria zagrożenia V). Źródło: Flora von Deutschland, Österreich und der Schweiz, O.W. Thomé, 1885 http://tiny.pl/q8f8k

Rośliny od wieków znane są ze swego dobroczynnego wpływu na zdrowie. Emitują szereg bodźców, które stymulują ośrodkowy układ nerwowy i pobudzają rozwój narządów zmysłów, prowokują mózg do efektywnego działania w warunkach środowiska naturalnego.
Mazury to teren doskonały do rozwijania ogrodoterapii. Obecnie w Polsce ogrody nabierają dużego znaczenia nie tylko ze względu na modę i zapał projektantów, ale także są coraz częściej postrzegane jako miejsce specjalnej terapii. Terapia ogrodem czyli hortiterapia jest moją pasją od wielu lat. Śmiało mogę powiedzieć, że jestem prekursorką tej dziedziny w Polsce, a już na pewno na Mazurach.

pierslawekObecnie studiuję hortiterapię na naszym Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Stale pogłębiam wiedzę z zakresu wielu dziedzin m.in. projektowania obszarów zieleni pod kątem znaczenia terapeutycznego. Kolor, dźwięk i zapach – sensoryczne doznania w przestrzeni roślin wyznaczają inny rytm dla ludzkiego serca, uspokajają myśli.
W Palinockę zapraszam studentów hortiterapii, zapraszam mieszkańców mojego miasta Mrągowa, do Ogrodu Natury. Zasiądziemy przy stole, by porozmawiać o znaczeniu hortiterapeutycznym moich przedsięwzięć, jak kreatywnie nazwać je słowami, by stały się kuszące, a jednocześnie przecież odpowiednio przygotowane i przystosowane do wszelkiego rodzaju ograniczeń jakie posiadają pacjenci.

Wiem już, że wymagane są chodniki i pojazdy o odpowiedniej strukturze i szerokości, ławki na poziomie siedzisk wózków inwalidzkich, poręcze na dwóch stopniach wysokości, rośliny umieszczone na podwyższeniach dla łatwiejszego kontaktu, kontrastujące elementy architektury, zapewniające bezpieczeństwo osobom z zaburzeniami wzroku. Wydzielone i komfortowe miejsce do czynnych zajęć terapeutycznych, relaksacyjnych i wielu innych.

kudypyW Palinockę dopełniliśmy mazurskiego zwyczaju – wypuściliśmy wianki na wodę. Wprowadziłam florystykę połączoną z etnobotaniką do terapii indywidualnej i grupowej. Zajmuję się tym, co kocham – jestem przecież historykiem.
Mazury są pełne skarbów, zatem liczę, że materiał do naszych zajęć będzie bardzo zróżnicowany pod względem faktury.

Ale może wyjaśnię Czytelnikom, czym jest hortiterapia? Słowo pochodzi ze starożytności – Hortiterapia (łac. hortus – ogród).
Hortiterapia to wspomaganie procesu leczenia ogrodem, jest uzupełnieniem podstawowej rehabilitacji. Często wykorzystywana w leczeniu zaburzeń i upośledzeń umysłowych, niepełnosprawności fizycznej i urazów powypadkowych. Doskonale sprawdza się w wspomaganiu leczenia osób starszych dotkniętych demencją czy chorobą Alzheimera. A także u osób z depresją, zaburzeniami emocjonalnymi i wykluczeniem społecznym. Od lat stosowana jest np. w USA czy niektórych krajach Europy: Szwecji Szwajcarii, jednak w Polsce to nowość.

my_na_studiach_hortiterapiaTerapia ogrodowa dzieli się na czynną i bierną. Bierna to doznania sensoryczne podczas przebywania i spacerowania w ogrodzie. Pobudzanie zmysłów poprzez obserwowanie barwnej roślinności, upajanie się wspaniałym aromatem ziół i kwiatów oraz wsłuchiwanie się w odprężające dźwięki ogrodu.
Czynna zaś polega na bezpośrednim kontakcie pacjentów z roślinami i poznawanie ich poprzez dotyk, a przede wszystkim przez wykonywanie drobnych prac ogrodowych. Sianie i sadzenie kwiatów, ziół i warzyw, opieka nad nimi i obserwowanie, jak się zmieniają i rosną. A także prace artystyczne z wykorzystaniem roślin.
Terapia w otoczeniu ogrodu stymuluje ośrodkowy układ nerwowy, pobudza rozwój narządów zmysłu, zwiększa sprawność i koordynację ruchową, obniża poziom stresu, napięcia i agresji. Poprawia samopoczucie, działa relaksująco i odprężająco, podnosi poziom własnej wartości i pewności siebie, uczy samodzielności, poprawia pamięć, koncentrację i pobudza kreatywność, zwiększa zdolność obserwacji otoczenia, wywołuje zaciekawienie i pobudza do działania.

Zofia Wojciechowska – mówię teraz o sobie – trenerka hortiterapii, prowadzi zajęcia na Mazurach. Mieszka w Mrągowie i gdzie zwraca uwagę na możliwości wykorzystania zasobów dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego do zajęć hortiterapii połączonej z eko-florystyką.

Zielone warsztaty w pracowni bukieciarskiej dają szereg możliwości twórczych. To dzięki florystyce ogród hortiteraputyczny może pojawić się tam, gdzie brakuje motywacji wspomagającej proces zdrowienia. Naturalne kolory i kontakt z przyrodą, czyli ogrodem, okazuje się ważnym elementem w rehabilitacji. Dzieci długotrwale chore szczególnie potrzebują stymulacji, a tak właśnie działa owa terapia. Zielone Warsztaty to także interaktywna edukacyjna zabawa dla wszystkich w świecie zieleni.

edda-ewa

Tematy zielonych warsztatów to: Spotkania z mazurską przyrodą, Mazurskie lato nad jeziorami, Kłobukowe opowieści w kwiatowych barwach, Kwiatowy Dar – florystyka z zielnika, Najpiękniejsze Świtezianki, Letnie marzenie, Zielony Ogród Cudów, Kwiatem malowane, Bajki w doniczkach, Zielonym do góry, Czary lasu i pól, Zielone smaki, Lato królowej Róży, Bal kwiatów, Roślinne dialogi słońca z księżycem.

Ogród Cudów – Zielone Dzieciaki
W 2007 roku został opracowany specjalny program Zielone Dzieciaki Ogród Cudów, którego autorką jest Zofia Wojciechowska, realizowany jest w Polsce od 2007 roku przez Stowarzyszenie Zielone Dzieci z Mrągowa. Zajęcia prowadzone były w formie wolontariatu, a w latach 2007-2011 zostały zrealizowane we wszystkich 8 klinikach Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Praca tą metodą z pacjentami z problemami neurologicznymi (mózgowe porażenie dziecięce, problemy pourazowe) okazała się niezwykle skuteczna. Zielone Warsztaty włączono w harmonogram letnich akcji społecznych jako formę terapii wśród pacjentów oddziału dziecięcego Szpitala Powiatowego w Mrągowie. Wpisały się również w ogólnopolską kampanię Floryści Dzieciom realizowaną w latach 2010-2012. Zielone Warsztaty od kilku lat towarzyszą imprezom Ogrodu Botanicznego UW oraz Festiwalowi Kwiatów Teatru i Sztuki w Książu, zajęciom w ośrodkach edukacji ekologicznej m.in. w Centrum Edukacji Ekologicznej w Ekomarinie w Mrągowie i wielu innych miejscach.

Zofia Wojciechowska o sobie: W 2007 roku Fundacja Zielone Płuca Polski przyznała mi za działania proekologiczne nagrodę Zielonego Liścia im. prof. Stefana Kozłowskiego. To wspaniała rekomendacja dla wszystkich naszych działań, w których kieruję się mottem: „Bliżej natury – bliżej serca”. Jestem animatorem społecznego programu Zielone Dzieciaki, współautorką ekologicznych zeszytów edukacyjnych w zakresie ekologicznych projektów powstałych w ramach ogólnopolskiej kampanii – Szkoły dla Przyrody Roku 2010. Prowadzę firmę Zielony Promień zajmującą się hortiterapią. Organizuję kursy, szkolenia i warsztaty.
Nasze strony www: http://www.zielonedzieciaki.ffp.org.pl http://www.hortiterapia.blogspot.com http://www.zielonypromien.btx.pl.

Jestem też autorką wszystkich zamieszczonych tu zdjęć.

Wykłady profesora Dąbrowskiego.VIII. Antonina

a_d_bNo i doczekaliśmy się.

Ryszard Dąbrowski
o babci Antoninie

W księgach parafialnych Sienna (woj. kieleckie), do którego należało kilkanaście wiosek, w tym także Borcuchy, nazwisko Buszkiewicz pojawia się po raz pierwszy w 1836 roku, w latach 1810-1835 (do tych roczników miałem dostęp) nie występuje ono ani razu. Z tego wynikałoby, że Buszkiewicze musieli tam przywędrować. Tylko skąd?

X

X

Zdjęcie wykonane w 1951 roku (zapewne latem): Antonina Dąbrowska z domu Buszkiewicz córka Jakuba oraz Antoniny Kaczmarczyk, wnuczka Antoniny Sałek. Urodzona 09.10.1871, zmarla 04.11.1960.

Nazwisko Buszkiewicz, oraz inne jego pisemne formy, nie występują w żadnym herbarzu szlachty tatarskiej. Jeżeli przyjmiemy, że Antonina Buszkiewicz była pochodzenia tatarskiego, musiała należeć do niższej klasy tej społeczności.

Na początku XIX wieku, do wiosek na lewo od Wisły w stronę Ostrowca Świętokrzyskiego i Sienna, przesiedlano z terenów Litwy (obecnie tereny Llitwy, Białorusi i Ukrainy) rodziny tatarskie lub pochodzenia tatarskiego.
Po lekturze pracy Juliana Talko-Hryncewicza „Muślimowie czyli tak zwani tatarzy litewscy” (opublikowanej w „Materiałach antropologiczno-archeologicznych i etnograficznych” w 1907 r. w Krakowie), można postawić tezę, że przodkami Antoniny Buszkiewicz musieli być albo niewolnicy albo zbiegowie z hatanatu krymskiego. Osiedlani oni byli na Litwie podczas wojen Litwy z Krymem w XIV-XV w. (Litwa, nie to co dziś, była wtedy mocarstwem Europejskim i rozciągała sie od Bałtyku po Morze Czarne oraz od Brześcia poza Smoleńsk i Tawań.) Według Talko-Hryncewicza terenami osiedleń dla tych osób były wioski na południe od Mińska, na zachód od Baranowicz, okolice Nowogródka oraz tereny między Grodnem i Białymstokiem, czyli tak zwane Polesie należące obecnie do Białorusi. Tezę tą potwierdza fakt, iż Antonina mówiła z wyraźnym wschodnim (białoruskim?) akcentem. (Ci co ją znali twierdzą, że nie był to akcent ukraiński.) Później przodkowie jej mniej lub bardziej dobrowolnie przenieśli się w kieleckie. Może tam, albo już wcześniej przeszli na chrześcijaństwo. W parafii Sienno w 1836 r. urodził się ojciec Antoniny a później w 1871 r. ona sama.

Według Talko-Hryncewicza Tatarzy polscy nie byli jednolici pod względem antropologiczno-etnologi-cznym. Znaczenie słowa „Tatar” tłumaczy on jako synonim Turka. Słowo to pochodzi z dalekiego wschodu i było początkowo równoznacznym ze słowem „Mongoł” co oznaczało barbarzyńcę. Tak Chińczycy nazywali swych północnych sąsiadów bez rozróżniania narodowościowego. Przed ich nieustającymi napadami i grabieżami wznieśli w VI – III wieku p.n.e. stojący do dzisiaj słynny mur chiński. Po podbiciu przez Mongołów Syberii, Kaukazu i Krymu, Tatarami nazywano wszystkie wchłonięte przez nich ludy pochodzenia tureckiego.
Później Tatarami nazywano:
– społeczność zamieszkującą nad Jenisejem a wywodzącą sie Jenisejców, Samojedów i Fino-Ugrów
– społeczność przesiedlonych przez cara nad Irtysz kazańskich Tatarów przemieszanych z Nogajami, Kirgizami i Tadżykami
– Tatarów – górali na Kaukazie bez domieszki mongolskiej
– Tatarów Dagestańskich o typie mongolskim
– oraz Tatarów Azerbejdżańskich rasy irańskiej na terenach rosyjskiej Armenii
Jak widać był i jest to konglomerat oraz mozaika różnych narodów z domieszkami genów branek i niewolnic różnych nacji Azji i Europy. Z tych też powodów, Tatarzy litewscy, którzy napływali na Litwę na przestrzeni ponad czterech wieków z różnych regionów Azji i tu żenili się z Litwinkami, nie byli i nie są społecznością jednolitą antropologicznie.

Podjęte próby antropologicznej analizy czterech różnych zdjęć Antoniny (z 1911, 1919, 1930 i 1951 roku) zakończyły się niepowodzeniem. Na dwóch berlińskich uniwersytetach nikt z pracujących tam specjalistów nie był władnym wypowiedzieć się na ten temat. W dwóch polskich silnych ośrodkach antropologicznych; Polskiej Akademii Nauk we Wrocławiu i Uniwersytecie Poznańskim, nikt się już Tatarami nie zajmuje, a ostatni specjalista który mógłby rzeczowo te zdjęcia ocenić, profesor Tadeusz Dierżykray-Rogalski, zmarł przed trzema laty.

Antonina Buszkiewicz (Dąbrowska), jak twierdzą ci co ją znali, była bardzo dobrą znachorką. Dlatego też przyczynkim rzucającym światło na jej etniczne pochodzenie może być porównanie stosowanych przez nią metod leczniczych z metodami stosowanymi przez tatarskich znachorów.
Poniżej cytuję fragmenty książki Stanisława Kryczyńskiego „Tatarzy litewscy, próba monografii historyczno etnograficznej” (opublikowanej jako III tom „Rocznika Tatarskiego” w 1938 r. w Warszawie).

… Zachód średniowieczny i renesansowy z przekonaniem widział w Tatarach i Turkach największych czarowników. ‘Wiadomo, pisze Długosz, że Tatarzy od początku swego aż po dzisiejsze czasy w wojnach i wszelakich sprawach używali zawsze czarów, umieli wróżyć, uroki czynić i zaklinać’…
… Jest rzeczą charakterystyczną, że i lud białoruski uważa Tatarów za ludzi mających stałe stosunki z demonami. ‘U Tatarów – mówią w powiecie wołkowyskim – cały gospodarz czart: on im wszystko robi; jak Tatar gdzie pójdzie, to gęsi, to bydło pozagania i Tatarzy go zawsze widzą’. Utrzymują też Białorusini, że jak Tatarzy zmarłego chowają, to na mogiłki ich przylatuje ‘czart domowy tatarski’…
… Poczesne miejsce w folklorze Tatarów litewskich zajmuje magia, czyli system praktyk wróżbiarskich, czarodziejsko-leczniczych i ochronnych. Całość tych praktyk musi się rozpatrywać w ścisłym związku z wierzeniami i przesądami, których źródła biją w różnych nawarstwieniach kultury ogólnomuzułmańskiej, przyjętej przez ludy tureckie. W wierzeniach tych tkwią również pozostałości prastarego kultu szamańskiego oraz domieszki wierzeń otaczającego Tatarów litewskich ludu chrześcijańskiego.
Naczelnym aksjomatem wierzeń Tatarów litewskich jest istnienie świata duchów złych, fierejów i dobrych, dżyniejów, czyli dżynów (z arabskiego), z którymi za pomocą praktyk magicznych można utrzymywać kontakt. W wierzeniu tym Dżemil Aleksandrowicz dopatruje się śladów szamanizmu. Świat w wyobrażeniu Tatara litewskiego – pisze on – zaludniony jest masą duchów („fierejów”) przeważnie złych i starających się szkodzić człowiekowi, ale posłusznych ludziom dobrze znającym modlitwy (muzułmańskie) i posiadającym ‘szczere muzułmańskie serce’.
Duchy złe powoduja różne choroby, mogąc dostać się do ciała człowieka razem z wiatrem przy przeciągu. Można je wypędzać za pomocą środków magicznych. Podobnie, jak lud polski i ruski oraz narody wschodnie (np. Turcy osmańscy) wierzą również Tatarzy litewscy w uroki tj. w szkodliwą siłę złego spojrzenia. Uroki można rzucać zarówno na ludzi jak na zwierzęta, zwłaszcza na bydło. Bronią skuteczną i w tym wypadku są specjalne praktyki, zaklęcia i amulety…
… Tajemnice znachorstwa przekazywane są z ojca na syna, z matki na córkę. Leczeniem zajmują się przeważnie mężczyźni, kobiety wiele rzadziej. Tatarzy jednak uważają profesjonalizm w tej dziedzinie za rzecz zdrożną i grzeszną i utrzymują, że leczenie za pieniądze szkodzi samym znachorom, gdyż wypędzone z pacjentów choroby przechodzą jakoby na dzieci fałdżejów (znachorów). W rodzinie zawodowego znachora zawsze będą umysłowo chorzy i głuchoniemi. Przypisują też tym znachorom stosunki ze złymi duchami, fierejami. Natomiast dobrą i zacną rzeczą jest zdaniem tatarów bezplatne leczenie krewnych i znajomych…
… Specjalnie ważną rolę w praktykach fałdżejów odgrywa wróżbiarstwo czyli tzw. ‘odkrywanie (lub otwieranie) fału’. Od niego też otrzymali oni swoją nazwę (tureckie fałdży = wróżbiarz, z arabskiego fal = wróżba, przepowiednia, prognostyk, z turecką końcówką profesjonalną – dżi, – dży)…
… Przyczyny chorób przypisuje się wpływowi złych duchów a leczenie ich przez mułłów względnie popów polega na czytaniu utrafionych miejsc w Koranie lub Ewangelii, na chuchaniu i dmuchaniu na chorego, na dotykaniu i metodycznym uderzaniu chorej części ciała gołą lub sztucznie namagnetyzowaną, dłonią (z kciukiem wciśniętym między palce wskazujący i średni)…
… Leczenie polega na wygnaniu demona z duszy chorego…
… Leczenia za pomocą ziół nauczyli się znachorzy tatarscy od znachorów białoruskich; w tej dziedzinie nie posiadają nic oryginalnego….
… Aby nie miewać strasznych snów nie należy nigdy kłaść się w pościeli głową na zachód…

To ostatnie zdanie cytuję jako ciekawostkę i wskazówkę dla tych, którzy źle sypiają. Może pomoże.

Metody stosowane przez Antoninę Buszkiewicz (po mężu Dąbrowską)

Dzięki rozmowom telefonicznym z, wymienionymi poniżej w kolejności alfabetycznej, sąsiadami oraz pacjentami Antoniny, udało się w znacznym zakresie zebrać opisy stosowanych przez nią metod leczniczych. Za przychylność, cierpliwość i wyrozumiałość serdecznie dziękuję:
– Zofii Dymyterko
– Janinie Koniecznej
– Franciszkowi Lisieckiemu
– Stefanii Lisieckiej
– Stefanii Maciejak
– Bernardowi Mencel
– Marii Niedźwiedź (relacja przekazana przez S. Maciejak)
– Jadwidze Rejek
– Cecylii Tatarek

Antonina:
– potrafiła wróżyć patrząc jedynie na daną osobę oraz tłumaczyła i interpretowała znaczenie snów
– miała zdolności telepatyczne
– pomawiana była o to, że potrafiła rzucać (czynić) i zdejmować uroki
– do celów diagnostycznych używała wahadełka, którym była najczęściej obrączka lub pierścionek chorej osoby
– do tych samych celów używała różdżki z gałęzi brzozy lub wikliny
– w celach diagnostycznych badała zapach, zmętnienie oraz kolor moczu chorego obserwując płomień świecy poprzez mocz w szklanym naczyniu aby jak mówiła „policzyć świetliki”
– zaczynając leczyć chorego wymawiała formułkę: „Choroby, idźcie w pola, bory, lasy, tam gdzie ludzie nie chodzą”
– przy wykonywaniu czynności i zabiegów leczniczych spluwała na prawo i lewo aby odstraszyć złe duchy i wymawiała pewne formuły i zaklęcia, których treść niestety uległa zapomnieniu
– na początku okadzała chorego dymem z tlących się gałązek brzozy i dzikiej róży aby odpędzić złe duchy
– przy sporządzaniu mieszanek ziołowych oraz wykonywaniu czynności leczniczych modliła się aby zwiększyć i spotęgować moc leczniczą ziół oraz zabiegu

Mówi się, że Antonina potrafiła leczyć bóle głowy (terminem tym określano kiedyś też choroby nerwowe i psychiczne), bóle kręgosłupa, długo nie gojące się rany, a też nastawiała zwichnięcia i składała złamane kości, leczyła choroby kobiece (choroby macicy) oraz wzywana była do porodów jako akuszerka. Choroby skóry, zwyrodnienia, brodawki itp. zalecała przemywać codziennie własnym moczem, najlepiej rano. Aby kuracja była skuteczna, miała niekiedy trwać aż do jednego roku.
Przeziębionych owiązywała w mokre prześcieradła oraz stawiała bańki. W odpowiednich punktach ciała kładła polne kamienie wielkości pięści, nagrzewane do odpowiedniej temperatury w piecach do pieczenia chleba lub we wgłębieniach w piecach do trzymania w cieple gotowych obiadów. Stosowała różne techniki masażu, poklepywania i obstukiwania chorego. Po tych zabiegach strzepywała ręce, aby wydalić zabsorbowaną chorą i negatywną energię.
Podczas choroby zalecała dezynfekujące obmywanie ciała w wywarze z czarciego żebra (ostrożeń polny), rany okładała liśćmi kolmusu (nazwa regionalna – ponoć roślina ta już wyginęła, ale – przypis redaktorki – może jest to kalmus czyli tatarak czyli… tatarskie ziele). W celach terapeutycznych stosowała także mleko kobyle.

Wszyscy moi rozmówcy podkreślali, że Antonina nie pobierała żadnych opłat za swoje działania, leczyła za darmo. Tak jak honor nakazywał znachorom tatarskim. Niektórzy chorzy odwdzięczali jej się produktami rolnymi. Po śmierci męża w 1938 roku Antonina żyła, aż do śmierci w 1960 roku, bardzo skromnie a nawet jak niektórzy twierdzą, biednie.

Moi rozmówcy przekazali mi informację, że Antonina prowadziła w notesie statystykę zgłaszających się do niej pacjentów, robiąc kreski. Niestety nie udało się ustalić czy w statystyce tej rozróżniała poszczególne jednostki chorobowe.
Na dwa-trzy lata przed śmiercią zaprzestała leczenia ludzi. Czyżby wyczerpała się w niej potrzebna do tego energia? Może przygotowywała się do swojej śmierci? Jedynie w nagłych przypadkach, czysto manualnie, prostowała jeszcze zwichnięcia.

Ciąg dalszy nastąpi

PS od redaktorki: U nas w rodzinie uważa się, a potwierdził to też mój wykładowca antropologii (bo archeolog i tego się uczył), że potomkowie Tatarów czyli Mongołów (czyli Dżyngis Chana) mają plamę mongolską i jest to cecha, która utrzymuje się przez niezwykle długi czas. Mnie od Dżyngis Chana dzieli 7 stuleci, a też mam taką plamę na prawym biodrze. To najbardziej popularne miejsce, ale można ją też mieć na pupie lub brzuchu, rzadziej, a za to mniejszą i ciemniejszą, na szyi lub nodze. Tylko nie zaglądajcie proszę do Wikipedii ani w ogóle do internetu, żeby zobaczyć jak wygląda taka plama mongolska. Są tam odrażające zdjęcia skóry zmienionej chorobowo, tymczasem prawdziwa plama mongolska to nie choroba i nie znamię, tylko delikatne przebarwienie skóry, która pozostaje gładka i zdrowa.

Wykłady profesora Dąbrowskiego. VII. Medycyna ludowa 2

Ryszard Dąbrowski

Uwierzcie mi, to już naprawdę ostatni tekst Ryszarda wprowadzający nas w życie i czary babci autora – tatarskiej szamanki Antoniny

Istniały pewne rośliny, które zgodnie z panującymi wierzeniami, należało nosić przy sobie, aby chroniły przed zachorowaniem. Tego typu magiczne właściwości przypisywano między innymi: korzeniowi przestępu i dziurawca, oraz liściom i korzeniowi biedrzeńca. Przestęp hodowano w przydomowym ogródku aby chronił obejście przed czarownicami.

jaskryLekami pochodzenia zwierzęcego były: tłuszcze z borsuka, jeża i niedźwiedzia oraz psi i wieprzowy smalec (zewnętrznie do nacierania przy zapaleniu oskrzeli, wewnętrznie przy chorobach płucnych, szczególnie gruźlicy), smalec z gęsi, kury i królika (do nacierania przy bólach powstałych w wyniku zaziębień oraz od zawiania). Wszystkie te tłuszcze były także składnikami różnych maści.

Ponadto stosowano mleko kobyle, kozie i krowie (zewnętrznie do przemywań i kompresów przy przeziębieniach oraz stanach zapalnych płuc i oskrzeli, wewnętrznie na gorąco z miodem i masłem przy przeziębieniach i schorzeniach dróg oddechowych, zwłaszcza kaszlu), kożuchy z mleka (przeciwko wrzodom i jęczmieniu na oku), zsiadłe mleko (jako okłady na opuchnięcia), śmietanę i masło (jako składnik maści) oraz sery (zewnętrznie do okładów przy stanach zapalnych i gorączce, wewnętrznie w celu ułatwiania zrastania kości) i serwatki z mleka (zewnętrznie jako kompresy przy bólach reumatycznych, stłuczeniach, bólach głowy, wewnętrznie oczyszczająco przy przeziębieniach, chorobach wątroby i nadkwasocie).

Z organów zwierzęcych stosowano żółć wieprzową (jako nalewkę na spirytusie przeciwko dolegliwościom żołądkowym i zatruciom) oraz żołądek cielęcy (do okładów przy chorobych oczu).

Żółtkami jajek utartymi z cukrem i zalanymi gorącym mlekiem leczono przeziębienia i choroby krtani. Surowym białkiem okładano oparzenia i stłuczenia.

Miód był powszechnie stosowany w stanie czystym oraz łączony z wodą, mlekiem, masłem, wywarem z ziół i alkoholem w wielu schorzeniach a szczególnie dróg oddechowych i serca.

Znaczenie lecznicze posiadała także pajęczyna (sama w sobie lub ugnieciona z chlebem do leczenia ran) oraz mrówki (które po zalaniu spirytusem służyły do nacierania przy reumatyzmie a chore części ciała wkładano też do mrowiska w celu pokąsania).

Mocz ludzki i zwierzęcy używany był do okładów przy zwichnięciach i spuchnięciach oraz do dezynfekcji ran i skaleczeń. Terapeutyczne stosowanie środków pochodzenia zwierzęcego wymagało specyficznej wiedzy i dużego doświadczenia.

Leki pochodzenia mineralnego to: sól (zewnętrznie do kąpieli przy przeziębieniu i przeciwko bólom reumatycznym, wewnętrznie jako roztwór do płukania gardła przy stanach zapalnych), glina (do leczenia ran), nafta (zewnętrznie do nacierania przy odmrożeniach i bólach gardła, wewnętrznie po 3-4 krople dziennie przy chorobach nowotworowych), siarka (jako składnik maści do leczenia chorób skóry).

Duże znaczenie w lecznictwie ludowym miały także zabiegi hydroterapeutyczne przy pomocy wody i rosy (przy chorobach krążeniowych i reumatycznych) oraz inhalacje.

W wielu sposobach leczenia, takich jak stawianie baniek [suche – bez przecinania skóry oraz mokre – z nacinaniem lub zadrapywaniem skóry w miejscu postawienia bańki](stosowano w przypadku chorób dróg oddechowych i przeziębieniach połączonych z nieżytem, kłuciami i temperaturą), puszczanie krwi, przystawianie pijawek (w celu upuszczenia „zepsutej krwi” przy uporczywych bólach głowy i nadciśnieniu) dużą rolę odgrywała wiedza empiryczna.

Ortopedzi „naprawiający” wywichnięcia, zwichnięcia, złamania kości musieli posiadać wrodzoną zdolność manualną oraz dużą wiedzę praktyczną i doświadczenie umożliwjające im prawidłowe wykonywanie tych zabiegów. Stosowano również masaże palcami, dłońmi, pięściami i stopami, oraz okłady z żywicy, gorących kamieni, piasku, owsa lub ziemniaków (przeciwko kolce i bólom stawów) a także nacieranie terpentyną lub spirytusem.

Wielu tym metodom leczniczym towarzyszyło wykonywanie magicznych gestów oraz wypowiadanie odpowiednich tajemnych czarodziejskich formułek lub wykonywanie znaków krzyża i modlitwa. Miało to spotęgować skuteczność leku oraz zabiegów leczniczych. Niekiedy stosowane było jako jedyny środek np. w przypadku zażegnywania i odczynania (zamawiania) choroby. Aby formułki były skuteczniejsze należało je zwielokrotnić. Przy tej procedurze często używano liczb 3 i 7 podnoszonych do drugiej, trzeciej a nawet wyższych potęg. Wierzono, że w magicznych formułkach i modlitwie tkwi tajemna siła o potężnym działaniu, która zażegnuje złe duchy a dobre zjednuje. Najlepszą porą do zamawiania była północ, a w dalszej kolejności świt i zmierzch. Leczenie najlepiej było przeprowadzać podczas pełni i ubywającego księżyca. Nie powinno się zaczynać leczenia w poniedziałek i piątek. Leki najlepiej było przyjmować przed wschodem słońca lub po zachodzie, bo wtedy najsilniej działają czary mające wzmocnić ich skuteczność. Zioła należało zbierać o świcie.

rumianek

Kilka osobnych zdań należy poświęcić kołtunowi. Wiekami uważany on był za chorobę, a nie skutek nie przestrzegania higieny osobistej. Gdy kołtun „dojrzał”, należało go ściąć, czego dokonywali specjaliści tzw. gościarze przy pomocy specjalnych narzędzi z zachowaniem mistycznej, skomplikowanej teatralnej procedury. Później kołtun musiał być spalony, złożony przed kościołem lub niszczony na specjalne sposoby. Należało zapobiegać dostaniu się kołtuna w niepożądane ręce. Szczególnie czarownice mogłyby go użyć do praktyk powodujących choroby ludzi.

W miarę rozwoju wiedzy i higieny osobistej kołtun zniknął z głów ludzkich. Rolę jego przejął „mini kołtun”, kulka własnych włosów noszona w lnianej szmatce w dołku piersiowym, która po upływie ściśle określonego czasu musiała być odpowiednio zniszczona. W załeżności od regionu należało ten mini kołtun zakopać pod pojedynczym drzewem koło kościoła, niekiedy wkładało sie do niego przedtem trzy grosze. W innych regionach wkładało się do mini kołtuna pieniądz i kładło na drodze. Ten, kto się po ten pieniądz schylił, „przejmował” na siebie chorobę właściciela włosów.

Ludność wiejska ze względu na ciężką pracę i niedożywienie, była słabo odporna i podatna na szereg chorób. Nieracjonalne odżywianie, szczególnie podczas nieurodzajów i powodzi oraz zbyt duże spożycie wieprzowiny wywoływało wrzody żołądka i dolegliwości wątroby. Wilgoć w domach i ciągła praca na dworze sprzyjały przeziębieniom i reumatyzmowi oraz gruźlicy. Wszystko to powodowało ciągły przypływ pacjentów różnego rodzaju uzdrowicielom.

W XX w., kiedy zaczęła dominować wiedza o powstawaniu chorób powodowanych bakteriami i mikrobami lub zakłóceniem biochemicznego funkcjonowania organizmu, w medycynie ludowej zaczęły zanikać magiczne elementy leczenia oraz przekonanie o wpływie zjawisk nadprzyrodzonych na choroby. Wymieranie starych terapeutów i zachorów, brak następców, postępy medycyny oraz przemiany społeczne, kulturowe i polityczne przyczyniły się do zaniku ludowych praktyk leczniczych. Proces ten pogłębił się od 1972 roku, kiedy to w Polsce objęto bezpłatną opieką medyczną rolników i ich rodziny.

Ze starych technik medycyny ludowej zachowało się do dziś wiele elementów i praktyk, także i tych magicznych, szczególnie w często stosowanym samolecznictwie. Niekiedy z wiarą i przekonaniem w ich skuteczność, ale jakże często w myśl zasady; nie zaszkodzi ale może pomoże.

Literatura:
– „Prace komisji etnograficznej Polskiej Akademji Umjejętności, Nr 12”
– Biegeleisen H. , „Lecznictwo ludu polskiego”, Kraków 1929
– Kolberg O. „Lud” Tom XXI, Cz. II, Kraków 1888
– Miesięcznik „Wisła”, Kraków, tom IV-1890, tom V-1891, tom X-1896
– Tylkowa D. „Medycyna ludowa w kulturze wsi Karpat polskich, tradycja i współczesność”, Wrocław 1989

Wykłady profesora Dąbrowskiego. VI. Medycyna ludowa 1

O medycynie alternatywnej pisała już u nas kiedyś Maria Korzeń Zielarka. Dziś (i za tydzień) na ten temat:

Ryszard Dąbrowski

To już dwie ostatnie prolegomeny do tekstu o babci szamance.

Lecznictwo ludowe w Polsce

Temat ten jest bardzo ciekawy i zróżnicowany, a dostępna literatura nie jest zbyt obszerna. Istniało wiele różnic regionalnych w medycynie ludowej na terenie Polski, ale również dużo podobieństw w stosowanych metodach terapeutycznych. Od początku XX wieku znachorstwo było w Polsce zwalczane, mniej lub bardziej intensywnie, metodami administracyjnymi. Medycyna akademicka traktowała znachorstwo jako zabobon ale też jako konkurenta. Tutaj trzeba jednak przyznać, że istniały całe chmary szarlatanów i oszustów, którzy usiłowali wzbogacić się na ludzkim nieszczęściu.

Obecnie, od dłuższego czasu, daje się zauważyć renesans „medycyny ludowej”. Nauka bada i analizuje praktyki znachorskie, nazywane obecnie alternatywnymi metodami leczniczymi. Medycyna akademicka studiuje metody znachorów, adaptując je i przejmując niektóre z nich do swych praktyk.

Farmacja bada skład chemiczny wielu roślin używanych przez zielarzy, i testuje skuteczność zawartych w nich substancji w leczeniu konkretnych schorzeń.

W medycynie ludowej w Polsce daje się zauważyć wpływy tysiącletnich tradycji oraz wiedzy zdobytej na obserwacji, doświadczeniu i praktyce. Lecznictwo to posiada dwa kierunki; magiczny, polegający na zamawianiu chorób zaklęciami oraz realny, opierający się na stosowaniu leków, głównie ziołowych.

ogorecznikKierunek magiczny wywodzi się z pozostałości magii słowiańskiej oraz średniowiecznej, reminiscencji z czasów rzymskich oraz napływowych np. tatarskich. Za przyczynę chorób uważano:

–          wpływ złych duchów, demonów, zmór, diabłów oraz zadanie przez czarowników i czarownice, (przy pomocy zaklęcia, spojrzenia, uczynkiem poprzez pokarm i napój oraz poprzez dotknięcie lub chuchnięcie), złe duchy mieszkające w drzewach i mszczące się za ich ścięcie
–          żywioły, (wiatr, burza, trąby powietrzne), „złe powietrze” z rozlewisk i bagien
–          zjawiska astronomiczne i ciała niebieskie (komety, „spadające gwiazdy” czyli meteoryty oraz zaćmienie słońca i księżyca)
–          karę bożą
–          czary, uroki i przekleństwa wrogich i nieprzychylnych osób oraz
–          zwierzęta takie jak np. nietoperze, żmije, żaby i robaki

Demona powodującego chorobę starano się wypędzić z chorego prośbą lub groźbą, do boga modlono się o zmiłowanie, a choroby rzucone przez urok starano się zdjąć poprzez odczynienie lub przeniesienie na inną osobę, zwierzę lub rzecz.

Czarownice potrafiły zadać chorobę lub ją uczynić, ale również ją zniszczyć lub odczynić.

Było wiele metod usunięcia lub przeniesienia choroby. Najbardziej znane i najczęściej stosowane to: zamówienie zaklęciem lub amuletem, zaklęcie, przygwożdżenie (gwóźdź, kołek albo klin, którym dotykało się chorego wbijano w pień drzewa lub w ziemię), związanie (wiązanie chorego, aby zmęczona tym choroba go opuściła), przeciąganie (chorego przeciągało się przez rozłupane drzewo), zawieszenie na drzewie (na drzewie zawieszało sie część ubrania chorego aż do rozpadu tkaniny), podłożenie pod kamień oraz zakopanie w ziemi lub mrowisku (najczęściej używano do tego obciętych włosów lub paznokci), odrzucenie precz (część ubrania rzucało się za siebie, kto je podniósł przejmował chorobę), zaszczepienie (przeniesienie choroby wenerycznej lub skórnej poprzez stosunek z młodą dziewczyną lub chłopcem), zdmuchnięcie, spluwanie na chorobę, zlizanie przez osobę lub psa, zwymiotowanie choroby, odpisanie (na chlebie lub na papierze wypisywano imię chorego lub specjane zaklęcia i dawano mu to do zjedzenia), odliczenie, sprzedanie, zlewanie, zmywanie (wodę po takim zabiegu wylewało się na rozstajne drogi, kto pierwszy przeszedł przez to miejsce przejmował na siebie chorobę), rzucenie na wodę (najlepiej koszuli chorego aby choroba z nią odpłynęła), okadzanie, spalenie (specjalnie sporządzonej symbolicznej lalki), przypieczenie (stosowano w stosunku do dzieci wkładając je do pieca do pieczenia chleba), przestraszenie choroby, zatańczenie (tańcem zamęczało się demona choroby i zmuszało do opuszczenia ciała), przeżegnanie znakiem krzyża, zamodlenie, odpokutowanie itp., itd. Podczas wykonywania wielu z tych czynności nie wolno było się za siebie oglądać.

Powyższe wyliczenie wskazuje jak bardzo zabobonni byli kiedyś ludzie, jak wierzyli w skuteczność tajemnych zaklęć, czarów i uroków. Wierzono w czary pożyteczne, przynoszące szkodę oraz czary miłosne. Nie prowokowano chorób i złego ducha poprzez nie wymienianie nazw ciężkich chorób lecz zastępowano je eufemizmami np. „złapał go (ją) przypadek”.

Realny kierunek medycyny ludowej polega na stosowaniu leków oraz zabiegów profilaktycznych, terapeutycznych i rekonwalescencyjnych. Stosowane leki da się podzielić na środki pochodzenia:

–          roślinnego
–          zwierzęcego
–          mineralnego

Ważnym elementem zaczęcia leczenia było postawienie odpowiedniej diagnozy. Robiono to poprzez ogólne oględziny chorego, jego języka i oczu oraz badanie temperatury ręką. Najtrudniejszą i wymagającą dużej wiedzy była diagnoza moczu poprzez badanie jego barwy, zmętnienia, osadu, przezroczystości, zapachu oraz smaku.

Przed laty przemysł farmaceutyczny nie był tak rozwinięty jak dziś, a i nie wszyscy mogli sobie pozwolić na odpłatne wizyty u lekarza i wykup lekarstw. Często stosowane było samolecznictwo. Praktycznie każdy, a szczególnie starsze kobiety, posiadały kiedyś sporą wiedzę dotyczącą właściwości leczniczych ziół, sposobu i czasu ich zbioru, form przechowywania i użycia. Dopiero wtedy gdy to nie pomagało, zwracano się do czarownic, owczarzy, znachorów i zielarzy. Ilość roślin stosowanych przez dobrego specjalistę przekraczała 100 i wynosiła niekiedy od 180 do 200 gatunków. Obecnie wiele z nich zniknęło bezpowrotnie z naszych pól i lasów.

porosie

Najczęściej stosowanymi ziołami były: babka (przy stanach zapalnych), biedrzeniec (przeciw zatruciom pokarmowym), bratki polne (przeciwko wypryskom na skórze), brzoza (przeciw astmie, reumatyzmowi i nowotworom), chaber (przy żółtaczce), czarny dzki bez (przy chorobach płuc), dziurawiec (dolegliwości przewodu pokarmowego, wątroby i dróg oddechowych), jałowiec (przy chorobach nerek i pęcherza), krwawnik (przy owrzodzeniach żołądka), macierzanka (stosowana zewnętrznie przy okładach i kąpielach przeciwko chorobom reumatycznym, skóry, narządów kobiecych i wzmacniająco dla niemowląt), mięta (przy przeziębieniach, przy dolegliwościach żołądkowych i zatruciach pokarmowych), podbiał (przy nieżytach dróg oddechowych i astmie), pokrzywa (przeciw kaszlowi), rumianek (używany zewnętrznie i wewnętrznie jako środek przeciwzapalny i uśmierzający), skrzyp polny (przy chorobach nerek i pęcherza), sosna (sok z młodych szyszek, przeciw kaszlowi), szałwia (do płukania przy stanach zapalnych i owrzodzeniu jamy ustnej oraz bólu zębów, wewnętrznie przy niedomaganiu płuc i nerek) i żywokost (zewnętrznie z tłuszczem jako maść przy złamaniach i zwichnięciach, wewnętrznie przy schorzeniach dróg oddechowych).

Często stosowano mieszanki z kilku lub kilkunastu ziół (najczęściej o nieparzystej liczbie) w myśl przekonania, że organizm sam zaczerpnie potrzebne mu składniki i substancje tam zawarte.

Ciąg dalszy nastąpi