Berlin okiem flâneura i nomady (4)

Maciej Dudziak


Po przejściu przez most zaczyna się faza włączenia. Jestem już na Kreuzbergu – ale nie jestem taki sam. Każde przejście, jeśli traktować je poważnie, zmienia. Most nie tylko łączy dzielnice – zmienia tych, którzy przez niego przechodzą. Włącza mnie do nowej tkanki miejskiej, ale z nowym spojrzeniem. Czuję, że wszedłem w inną narrację – inne zapachy, inne rytmy, inne języki. To nie jest tylko inna część miasta – to inny świat.
Dla mieszkańców Berlina Oberbaumbrücke może być przejściem funkcjonalnym – ale dla tych, którzy potrafią widzieć, to palimpsest przejść. Jak pisał Marc Augé, niektóre miejsca są przejściowe, ale znaczące – to miejsca antropologiczne, gdzie codzienność spotyka się z historią. To właśnie tutaj, w przeciągu kilku kroków, można przejść od industrialnej ciszy Friedrichshain do wielogłosowej polifonii Kreuzbergu. Można też przejść przez własne granice – pamięci, tożsamości, przynależności.

Dla mnie – flâneura – most nie jest drogą. Jest momentem, w którym miasto staje się opowieścią. A ja – jego czytelnikiem. Przechodzę przez Oberbaumbrücke i wiem, że uczestniczę w rytuale, który powtarza się każdego dnia – tysiące razy, w niezliczonych wariantach. Ale dla każdego z tych przejść sens może być inny. I to właśnie czyni ten most jednym z najważniejszych miejsc Berlina – nie przez swoją formę, lecz przez możliwość przemian.
Bo każdy most jest zawsze o czymś więcej. Jest o odwadze przejścia, o pamięci, którą niesie nurt rzeki, i o tym, kim się stajemy, kiedy stawiamy krok po stronie innej dzielnicy, innego świata, innego siebie.
Z Walterem Benjaminem łączy mnie jedno miejsce – Landsberg, miasto jego rodziny, i Gorzów Wielkopolski, który dla mnie jest domem. To jedno i to samo miejsce, ale nie ta sama przestrzeń. Landsberg – niemiecki, przemyślany, zbudowany na wyobraźni mieszczańskiej i protestanckiej – został w 1945 roku przecięty, przemianowany, przemeblowany. Zmieniono język, nazwy ulic, narodowe symbole, ale także – co najważniejsze – strukturę pamięci. Stał się Gorzowem, polskim miastem powojennym, socjalistycznym, czasem obcym, a czasem własnym na opak.
I to właśnie ten rozszczepiony krajobraz czyni ze mnie – jak i z Benjamina – flâneura, który nie tylko chodzi, ale chodzi po warstwach. Flâneur Benjamin był wędrowcem miejskim, archeologiem nowoczesności, który przez okno pasażu, witrynę sklepu czy bruk ulicy szukał resztek sensu, ukrytych pod powierzchnią rzeczy codziennych. Ja – w Gorzowie – szukam tych samych resztek, ale w przestrzeni, która nigdy nie była jednolita. Która jest powojenną kompozycją, zbudowaną z nieoswojenia, z nieprzepracowanej historii, z pozostałości po cudzym świecie.
Benjamin, choć urodził się w Berlinie, nie zapominał o Landsbergu – o jego cmentarnych alejach, o detalach architektury, o światach dzieciństwa, które prześwitywały przez życie dorosłe jak stare fotografie w albumie pełnym pustych kart. I choć nie pisał bezpośrednio o tym mieście, to właśnie topografia nieoczywistości – ta charakterystyczna dla flâneura – pozwalała mu zrozumieć nowoczesność jako proces rozpadu znaczeń i rekonfiguracji form. Dokładnie to samo dzieje się po polskiej stronie Odry.

Gorzów nie powstał jako nasze miasto – powstał jako miasto po kimś, miasto-w-próżni, które trzeba było od nowa nazwać, oswoić, czasem zniekształcić. Socrealizm – brutalny, monumentalny, betonowy – był nie tyle stylem, co gestem symbolicznej dominacji. Miał przykryć niemiecką przeszłość, stworzyć „nowe miasto dla nowego człowieka”. Ale nigdy się to w pełni nie udało. Miasto wymykało się, trwały ulice, których nazwy zmieniono, ale które wciąż pamiętały bruk innego porządku. Trwały domy, które nie pasowały do planu.
Flâneur z Gorzowa nie chodzi więc tylko po chodnikach – chodzi po niewidzialnych fault lines, po pęknięciach pamięci. Każdy budynek jest palimpsestem, każda przestrzeń – śladem wyparcia i nadpisania. Antropologiczna wrażliwość uczy, że miejsce to nie tylko przestrzeń fizyczna, ale też czasowa i symboliczna konstrukcja relacji. Jak pisała Elizabeth Tonkin, pamięć społeczna nie jest tym, co było – ale tym, co da się opowiedzieć teraz. I właśnie z tym zmagamy się w Gorzowie – z narracjami przerwanymi, rozproszonymi, zawłaszczonymi.
Miasto Benjamina – z jego pasażami, figurami spleenu, zanikającą aurą – znajduje echo w moim doświadczeniu Gorzowa. Bo i tu jest coś przejściowego, nieostrego, zawieszonego. Tu też nie da się opowiedzieć miasta w jednym czasie. Trzeba chodzić. Trzeba być w ruchu. Flâneur to nie turysta – to ten, który czyta miasto jak tekst, który szuka znaczeń nie tam, gdzie są oczywiste, ale tam, gdzie są nieczytelne. W tym sensie Landsberg i Gorzów są idealnymi przestrzeniami dla takiej lektury.
Antropolog Edward Casey pisał, że to miejsce pamięta nas, zanim my nauczymy się pamiętać je.
Gorzów – w swoim socrealistycznym przebraniu – pamięta niemieckiego flâneura, który już tu nie wróci. A ja – wędrujący po „naszym” mieście – pamiętam, że jego historia nie zaczęła się w 1945 roku, choć bardzo chcielibyśmy, by tak było. Ta wiedza – półintuicyjna, półwyparta – jest podstawą mojego chodzenia. Chodzenia, które nie szuka celu, ale punktów styku.
W Landsbergu Benjamina i w Gorzowie moim jest coś wspólnego: miasto jako archiwum nieoczywistego. Miasto jako miejsce, w którym przeszłość nigdy nie znika całkowicie, ale prześwituje przez szpary nowej elewacji. W którym bycie flâneurem oznacza ciągłe negocjowanie pamięci i zapomnienia. I w którym – idąc przez ulicę – nie tylko widzę to, co przede mną, ale także to, co było i co nie chce odejść.
Może właśnie dlatego czuję, że łączy mnie z Walterem Benjaminem nie tylko figura flâneura, ale i pewne miejsce niemożliwe do posiadania. Miasto po kimś. Miasto w tłumaczeniu. Miasto, które trzeba cały czas odczytywać na nowo, bo jego język wciąż się jąka.

Koniec. Reszta w książce, która ukaże się w połowie 2027 roku

One thought on “Berlin okiem flâneura i nomady (4)

  1. Piękne są te opowieści. Czytam z ogromną przyjemnością przypominając sobie moje podróże sprzed lat.

Leave a comment