Dylemat z cukrem

Niestety autor historii Ukrainy w pigułce Broma, czyli Brom nie zdążył z przyczyn wyższych stworzyć wpisu na dziś, dlatego zamiast Broma…

Johanna Rubinroth

Słodko, słodziej… gorzko. Dylemat cukrowy.

Sendung von Deutschlandfunk auf Deutsch; um es zu hören bitte nach unten scrollen

1

Dziś spróbuję terapii ekspozycyjnej. Zadanie brzmi: zjedz pół białej pavlovej i zostaw resztę. Pierwsza część jest łatwa: łyżeczka po łyżeczce wypełniam usta tą puszystą pokusą. Miękki, słodki mus oszałamia zmysły. Dreszcz zachwytu. Niebiański spokój. Jeszcze jedna łyżeczka, i jeszcze. Bezowa pianka upaja. Przez mózg przelatują małe błyski szczęścia. Jakie jest, do cholery, to sekretne źródło tej niezrównanej rozkoszy?

Przyp. adminki: Ten wspaniały tort bezowy to pavlova, o której w tym tekście będzie jeszcze mowa wielokrotnie. Deser wymyślony w Australii lub Nowej Zelandii prawie sto lat temu na cześć genialnej rosyjskiej baleriny – Anny Pavlovej. W naszej rodzinie specjalistką produkowania wspaniałych pavlovych jest moja siostra, Katarzyna Krenz, pisarka i poetka. Tu dwie z jej produkcji, jedna z owocami już na stole, a jedna jeszcze w piekarniku. Nota bene w niemieckiej wersji (zob link poniżej) to wcale nie jest pavlova tylko tiramisu.

To ten słodki smak wywołuje tak silną reakcję. To głębokie upodobanie do słodyczy nie jest czymś indywidualnym, nie musimy się go uczyć – ono jest zakodowane genetycznie, wpisane w nasz biologiczny program. Nie potrafimy inaczej – ten smak nas przyciąga.

Już w wodach płodowych, w których się pluskamy i rośniemy, jest tak słodko jak w herbacie z łyżeczką cukru. Nasze nerki uczą się pracować, a my wchłaniamy cukry rozpuszczone w tym płynie. Nienarodzeni są surowi: sztuczne wody płodowe, podawane niektórym ciężarnym, gdy organizm nie produkuje ich sam, są akceptowane tylko wtedy, gdy smakują wystarczająco słodko.

I tak to się toczy dalej, gdy przychodzimy na świat: mleko matki zawiera 7 gramów cukru mlecznego na 100 ml. Noworodki reagują na słodkie roztwory – nawet mocno rozcieńczone – z wyrazem zadowolenia na twarzy. Kwaśne, słone i gorzkie są odrzucane.

Te słodkolubne kubki smakowe prowadzą człowieka od chwili, gdy stanął na dwóch nogach. Trzy, cztery miliony lat temu, gdy żywiliśmy się liśćmi, korzeniami, orzechami, kłączami i jagodami, ta słabość działała jak naturalny system ostrzegawczo-selekcyjny. Co kwaśne, mogło być sfermentowane, co gorzkie – trujące.

Żaden naturalny produkt spożywczy, który smakuje słodko, nie jest trujący. Dlatego słodycz nazywana jest też „smakiem bezpieczeństwa”. Życiodajna skłonność. Ten, kto dobrze wyczuwał słodkie, miał większe szanse na przetrwanie. Poza tym – słodki smak wskazuje na obecność węglowodanów. Cukier można bezpośrednio i natychmiast przekształcić w energię – to ważny i mile widziany kopniak ożywczy.

Może Ewę skusiła po prostu słodycz jabłka, a nie jakieś poznawanie…

Słodkie jagody były dostępne tylko wiosną, latem i jesienią – ale dzięki fruktozie mogliśmy gromadzić tłuszcz i przygotować się na zimę. Cóż za błogosławieństwo w czasach bez lodówki, bez batoników energetycznych, bez stałego dostępu do jedzenia.

Ta skłonność to jest więc ewolucyjna pozostałość. Cukier to zaufanie. Mózg nadal przechowuje doświadczenia z epoki kamienia.

2

Patrzę na pavlovą. Ta druga połowa, którą powinnam zostawić, uśmiecha się do mnie i kusi, żebym jednak wzięła jeszcze jedną łyżeczkę. Opieram się, bo wiem, że to pra-instynkt mnie tu popycha. Wola przetrwania – a więc przecież właściwie: „miłość do życia“. To szczęście, które teraz czuję, ma miliony lat.

To praczłowiek we mnie odczuwa tę niewiarygodną radość z powodu kawałka białej pawłowej. To praczłowiek w nas pcha nas ku batonikom, piankom, żelkom, ciasteczkom. Patrzę na pavlovą z wdzięcznością – to cudowny środek ewolucji. I nagle przypominam sobie: chwileczkę – przecież ja wcale nie mam go jeść! Chodzi o to, żeby się powstrzymać. Ale dlaczego?

O co chodzi?

Spoglądam w dół – no dobra, siedzę. Lodówka pełna jedzenia pełnego energii, mam na sobie rajstopy w panterkę. Poza tym moje nawyki mają niewiele wspólnego z człowiekiem zbierającym jagody w lesie czy polującym na preriach.

Jako czynnik przetrwania cukier już dawno przestał mieć sens.

3

A jednak tak bardzo go pragnę! – Czy moje ciało nie zauważa, że siedzi w drugim tysiącleciu po Chrystusie, na trzecim piętrze kamienicy w mieście, a nie gdzieś w epoce kamienia łupanego? Ewolucja naprawdę się zagapiła.

Od najmłodszych lat słodycze służą jako pochwała, nagroda i towarzysz świętowania.

Są na pocieszenie przy rozbitym kolanie, złamanym sercu albo frustracji. Nie ma amerykańskiego sitcomu bez kobiecej postaci siedzącej przed telewizorem z litrowym pudełkiem lodów z kawałkami ciastek i pianek na kolanach.

Urodziny bez tortu? Święta bez ciasteczek? Wielkanoc bez czekoladowych baranków? Wesele bez tortu? Smutno, biednie, wręcz żałośnie – pomyślałaby większość gości.

W mitologii słodycze symbolizują błogosławieństwo, nieśmiertelność, duchowe uniesienie. Nektar starogreckich bogów dawał wieczną młodość i życie. Miód pitny z nordyckich opowieści. W hinduizmie – mały Kriszna, łakomczuch rozkosznie podjadający z garnka słodkie masło.

W wielu krajach i domach poczęstunek słodyczami to znak gościnności. A po wyrzeczeniach Ramadanu? Ramazan Bayramı, czyli Eid al-Fitr – przez niemuzułmanów nazywane po prostu Świętem Cukru. Cała rodzina zbiera się i oddaje słodkiej ekstazie.

Ta przedurodzeniowa i genetyczna skłonność jest więc przez całe życie pielęgnowana i wzmacniana. Ale jak to się stało, że z pierwotnego sygnału bezpieczeństwa słodycz stała się ogólnodostępnym towarem do nieustannej konsumpcji?

Historia cukru to opowieść o niepowstrzymanym triumfie. O inwazji. Trudno uwierzyć, że nie stoi za tym plan podboju świata.

Co to musiało być za objawienie dla człowieka, który szukał energii i jagód, gdy odkrył sekret trzciny cukrowej: miąższ dostarczający słodyczy w skoncentrowanej formie. Jakby złodziej, który dotąd z trudem kradł zegarki, nagle dorwał się do bezcennego diamentu!

Tysiące lat temu na tropikalnych wyspach Polinezji zaczęto uprawiać trzcinę cukrową. Wkrótce ten słodki sekret wyciekł w świat.

Dotarł do starożytnej Grecji i Rzymu. Wtedy jeszcze rzadki i przez to cenny – smak słodyczy był przywilejem elit.

Nieliczne plantacje nad Morzem Śródziemnym zniknęły z powodu zarazy. A przez izolację Europy w średniowieczu importowany cukier również zniknął z mapy. Słodzono miodem, jedzono owoce.

Potem przyszedł kolejny etap: krzyżowcy wrócili w XI wieku z wypraw do Ziemi Świętej i przywieźli ze sobą ponownie słodki miąższ trzciny cukrowej.

Znowu – rarytas, symbol luksusu i władzy, ukochany na zamkach i w pałacach. Cukier, nazywany wówczas „indyjską solą”, używany był jak przyprawa luksusowa. Skoncentrowana słodycz nadawała potrawom i napojom niezwykłego czaru. Czar ten był tym silniejszy, im mniej osób miało do niego dostęp.

Cukier był też podawany jako lekarstwo – przy problemach trawiennych i jako środek antyseptyczny. Dość szybko jednak zorientowano się, że na ból zęba to może nie najskuteczniejsze…

Słodycz sączyła się dalej, powoli, ale nieubłaganie rozprzestrzeniała się, aż dwieście lat później była już obecna w każdym europejskim mieście.

Zachód wpadł po uszy. Popyt został rozbudzony. Rozpoczęła się wielka ekspansja.

Kolonizowano wyspy trzciny cukrowej, zakładano plantacje. Europa chciała cukru, kupcy – zysków. Handel cukrem obiecywał gigantyczne dochody. Ludzi z Afryki porywano, zwożono na wyspy, gdzie w nieludzkich warunkach i w ciężkiej pracy fizycznej ścinali czterometrową trzcinę, wyciskali sok i gotowali go w ogromnych kotłach. W Europie powstawały rafinerie, które zamieniały brązową ciecz w białe kryształki. Kolonialni handlarze nazwali to „białym złotem” – i podczas gdy na plantacjach umierały miliony ludzi w straszliwych warunkach, rynek w Europie kwitł.

Użycie cukru stawało się coraz bardziej popularne. Nikt już nie chciał pić nowych napojów – herbaty, kakao, kawy – bez niego. Służył jako dekoracja, kandyzowano owoce, robiono marcepan, lemoniady, pralinki, lody i oranżady – wszystko to cieszyło się wielką popularnością.

Oczywiście również w Europie zaczęto szukać roślinnej alternatywy dla trzciny cukrowej.

I udało się! Po eksperymentach z kukurydzą, klonem i kasztanami, niemiecki chemik Andreas Sigismund Marggraf odkrył w 1747 roku, że z korzeni buraka można uzyskać słodkie kryształki!

Jeden z jego uczniów hodował i eksperymentował, aż narodziła się ona – pramatka wszystkich buraków cukrowych: biały burak szlachecki ze Śląska.

Co wcześniej przychodziło z odległych, egzotycznych wysp, można było teraz wykopać z rodzimego pola.

Dla ludności była to ogromna ulga – bo po wielkim powstaniu niewolników ceny importu i tak już wysokie, poszybowały w kosmos.

Możliwe, że odkrycie buraka cukrowego było nawet ważnym krokiem w stronę zniesienia niewolnictwa.

Wrota otwarły się dla wielkiej lawiny. Cukier podbił świat! Podczas gdy w 1800 roku produkowano na całym świecie około 250 000 ton cukru, dziś to prawie 200 milionów ton. Uwaga: liczba ludzi wzrosła ośmiokrotnie – ilość cukru zwiększyła się osiemset(!!!)krotnie.

4

Patrzę na te pavlovą – co za fascynująca historia kryje się w tej słodyczy! Egzotyczne wyspy Południowego Pacyfiku, śmiali żeglarze, krzyżowcy, luksus, okrutna historia kolonialna, koniec handlu niewolnikami, demokratyzacja słodkiego smaku, te wszystkie wynalazki jego pozyskiwania…

Ale… dlaczego ja tu siedzę i walczę ze sobą? Dlaczego od kiedy pamiętam, walczę z uzależnieniem od tych białych kryształków?

Czego ja już nie próbowałam. Cukier tylko w poniedziałki, środy i piątki. Albo tylko we wtorki, czwartki i soboty. Dwa tygodnie bez cukru, jeden dzień luzu, znów dwa tygodnie cukrowej abstynencji. Wyzwania z koleżankami: kto wytrzyma dłużej? Aplikacja I-AM-SOBER – jestem trzeźwa.

Byłam już w grupie wsparcia dla osób bez cukru i u profesjonalnej hipnotyzerki. What-to-do-for-the-sugar-blues-joga… Długo można by tu jeszcze wymieniać.

A ja tu znów siedzę przed nową metodą.

Na pocieszenie – nie jestem sama. Kto wpisze “cukier” w aplikacji podcastowej, zostanie zalany przez niezliczoną ilość tzw. “gadających podcastów” z poradami, rozmowami i historiami sukcesu na temat “jak rzucić cukier”. Ale czy to pocieszenie? Jeśli mi jest źle, to co z tego, że innym też?

Dzielona niedola to nie pół niedoli, tylko podwójna. Gdybym miała otłuszczenie wątroby, to moje cierpienie nie zmniejszyłoby się od tego, że moja sąsiadka też je ma. – Dwie otłuszczone wątroby to przecież gorzej niż jedna.

Światowa Organizacja Zdrowia zaleca przeciętnemu dorosłemu, by nie przekraczał dziennej dawki odpowiadającej czternastu kostkom cukru. Siedem byłoby lepiej. W rzeczywistości przeciętny mieszkaniec Niemiec zjada dziennie 33 kostki cukru. To ponad dwukrotnie więcej niż maksymalna dopuszczalna norma!

To daje 36 kilogramów cukru rocznie. Tyle wystarczyłoby, by pokryć połowę boiska piłkarskiego warstwą o grubości jednego centymetra! W Brazylii – to już 45 kilogramów. I… spożycie ciągle rośnie.

Cukier jest niezbędny. Ale tylko ten, który ledwo go przypomina – ten z owoców, warzyw, roślin strączkowych.

Z tego dodawanego nasz organizm mógłby całkowicie zrezygnować. Lekarze ostrzegają: długotrwałe spożycie cukru może prowadzić do nadwagi i związanych z nią późniejszych skutków – cukrzycy czy chorób układu krążenia.

Pesymiści prorokują, że systemy opieki zdrowotnej świata runą pod ciężarem chorób spowodowanych przez cukier.

Gdyby Ziemia potrafiła jęczeć, zrobiłaby to głośno na myśl, że wkrótce będzie dźwigać nie tylko przeludnienie, ale przeludnienie złożone w dużej części z ludzi otyłych.

Oczywiście, ważne i dobre jest to, że firmy sportowe, jak Adidas, pokazują w reklamach osoby z nadwagą, że na Instagramie pulchne osoby pozują w bieliźnie jak tradycyjne modelki, by przeciwstawić się dyskryminacji ze względu na wagę, tzw. fat-shamingowi. Dylemat – bo z drugiej strony nie sposób zaprzeczyć, że nadwaga i otyłość niosą ze sobą poważne ryzyko zdrowotne.

Gdy zanurzamy się w „cukrowy” świat, dowiadujemy się, że cukier wywołuje stany zapalne, osłabia układ odpornościowy, dewastuje florę jelitową, że jest przysmakiem dla komórek nowotworowych, i być może ma związek z Alzheimerem czy osteoporozą.

Ale czy myślę o otyłości, miażdżycy, nadciśnieniu, bólach przewlekłych, cukrzycy, depresji, problemach z koncentracją i bezsennością, kiedy kusi mnie biała pavlova? Bynajmniej…

Według Johna Yudkina, amerykańskiego specjalisty do spraw żywienia, cukier – gdyby musiał przejść proces dopuszczenia na rynek – w ogóle nie zostałby zatwierdzony.

Równocześnie ludzie, zwłaszcza kobiety, opowiadają w podcastach, filmach, książkach i czasopismach, jak ich życie diametralnie się zmieniło na lepsze, odkąd przestały jeść cukier. Nagle poczuły się wolne, promieniały od środka i na zewnątrz, ich włosy były bujniejsze, huśtawki nastrojów znikały. Stały się wręcz „lepszą wersją siebie”.

A on czai się wszędzie. I to nie tylko w lodach, bezowych całuskach, donutach i serniku nowojorskim, gdzie daje się łatwo rozpoznać. Nie – większość cukru spożywamy nieświadomie. Cukier to mistrz kamuflażu. A może raczej: przemysł to mistrz, który potrafi go znakomicie ukryć!

Kto próbował zrobić zakupy bez cukru, ten wie, jak trudno to osiągnąć. Bo on jest – ukrywa się, jest ukrywany – wszędzie. W sosach, marynatach, currywurstach, wegańskich currywurstach, w chlebie, groszku z puszki, serku śmietankowym i wędzonym łososiu.

Jak tajne hasło szepczą sobie ludzie w sklepie azjatyckim przy półce z sosami sojowymi, że ta jedna buteleczka – ta mała, ze srebrną etykietą i podwójną ceną – to jedyna, która nie zawiera cukru.

Niektóre nazwy zdradzają jego obecność: cukier inwertowany, cukier buraczany, laktoza – tu łatwo się domyślić, nawet bez talentu detektywistycznego. Ale kto, kto akurat nie siedzi głęboko w temacie, wie, że maltodekstryna, dekstroza, sacharoza to też cukier? Ten składnik, który ma mnóstwo kalorii i prawie żadnych wartości odżywczych!

Często przebiera się też za dodatki, które brzmią cudownie zdrowo: syrop klonowy – „klon? przecież to drzewo”, fruktoza – „to chyba coś z owocami?”, cukier trzcinowy – „a to przecież nierafinowany i jakoś tak bio?”

Ale skoro wiemy, że cukier w nadmiarze staje się trucizną – co z nami, ludźmi, jest nie tak? Co z naszym instynktem samozachowawczym i potrzebą samodoskonalenia?

Przecież chcemy być zdrowi, piękni, szczęśliwi!

Zamiast dawać naszej wewnętrznej małpie cukier – moglibyśmy użyć go jako pokarmu dla kwiatów ciętych, do depilacji, jako peeling, lakier do włosów, pułapkę na osy albo klej do prac ręcznych.

Przy obecnym stanie handlu, jeśli chcielibyśmy odpowiedzialnie i zdrowo obchodzić się z cukrem, musielibyśmy zaplanować trzy razy więcej czasu i chodzić po sklepach z lupą. Musielibyśmy czytać mikroskopijnie drukowane składy i znać 70 nazw cukru – albo je nosić przy sobie, albo się ich nauczyć na pamięć!

Uff.

Dlaczego więc pozwalamy na tę wszechobecną dostępność?

Nawet dla samej przyjemności byłoby lepiej, gdyby cukier nie był stale i wszędzie obecny! Docenialibyśmy go i jego słodycz o wiele bardziej – i nie wywoływałby w nas chorób – gdyby znów stał się czymś rzadkim, wyjątkowym, szczególnym. Gdyby był dodatkiem, nie masą. Gdyby był tym, czym się rozkoszujemy, a nie tym, co pochłaniamy.

5

Patrzę na moja białą pavlovą. Z przyjemnością nie ma to już nic wspólnego. Rozpływam się z tęsknoty za tym słodkim tłuszczem. Co niby ma być złego w byciu łasuchem albo miłośniczką słodkości?! Takie pieszczotliwe określenia nie mogą przecież oznaczać nic złego!

Słodycz to przecież nie tylko smak – to także zapach, dźwięk też moze być słodki. A co dopiero zwierzęta i ludzie!

Jak w ogóle wpadłam na ten głupi pomysł, żeby ćwiczyć wstrzemięźliwość?

Metafora słodyczy służy też do wyrażania romantycznych uczuć, miłości, czułości. W pieszczotliwych przezwiskach: mój misiu miodowy, moja cukrowa laleczka. Według jednego z eksperymentów słodki smak sprawia nawet, że stajemy się bardziej społeczni w zachowaniu.

Jak bardzo pragnę zjednoczenia z tym puszystym deserem!

Jestem pożądliwa i chcę go pochłonąć! Czy to moja wina, że jestem taka żarłoczna?

Dietetyczki i dietetycy głoszą: powinniśmy zachować umiar – ale właśnie w tym tkwi pogrzebany “cukrowy” pies …

Poza tym, że – jak to ujął biochemik Jean-Marc Schwarz – „znajdujemy się w środowisku, które nieustannie chce nas napchać cukrem i kaloriami”, mamy tu klasyczny przypadek chciwego psa, który gryzie własny ogon. Bo: to sam cukier wywołuje w nas pragnienie jeszcze większej ilości. To jest wpisane w jego naturę.

Psycholożki, neurologzy i badaczki mózgu dyskutują, czy żywność o wysokiej zawartości cukru może – w sensie medycznym – uzależniać tak jak kokaina czy alkohol.

Szczególnie nieodparta staje się kombinacja cukru z białą mąką lub tłuszczem. Razem tworzą: “ofertę nie do odrzucenia”… – toksyczne połączenie.

Cukier trafia bezpośrednio do krwiobiegu, błyskawicznie podnosi poziom cukru we krwi i równie gwałtownie go obniża – czego skutkiem jest potrzeba: „jeszcze trochę”, potem „trochę więcej”, a w końcu: „muszę natychmiast więcej!”

W mózgu cukier aktywuje ośrodek nagrody: wydziela się dopamina, tzw. „hormon szczęścia” – ten sam, który sprawia, że spędzamy godziny w mediach społecznościowych i przy automatach hazardowych…

Nieodparty głód słodyczy można więc przynajmniej porównać z innymi, uznanymi uzależnieniami: silne pragnienie, zanikająca samokontrola i potrzeba coraz większych dawek. Co gorsza, istnieją bakterie jelitowe – te z tych mniej zdrowych – które żywią się cukrem i mają zdolność wpływania na nas w taki sposób, byśmy im ten cukier dostarczali.

Szczególnie perfidne jest to, że ośrodki nagrody w mózgach osób z nadwagą reagują na obrazy słodkich potraw silniej niż u osób o prawidłowej wadze…

W jednym z amerykańskich eksperymentów stwierdzono, że szczury laboratoryjne na odwyku cukrowym wykazywały objawy takie jak szczękanie zębami.

W obliczu tych faktów wezwanie do umiarkowania brzmi wręcz cynicznie.

6

Tymczasem moja konfrontacja z tortem bezowym staje się coraz trudniejsza.

Tchu mi brakuje, powietrze pali gardło. Mój przełyk zmienił się w wygłodniałego, chciwego wilka, który rozkazuje mi wziąć łyżeczkę do ręki… Zbieram całą siłę woli, jaka mi jeszcze została, i w ostatniej chwili mój wzrok pada na ratujące pudełko. To „cold-turkey-box”. Zawiera: chili, termofor, małe buteleczki z amoniakiem, dziennik, karteczki z propozycjami alternatyw: Tańczyć! Ćwiczyć! Kąpać się! I: butelkę z gorzkimi kroplami. Sięgam po gorzką esencję. Krople rozpływają się na języku. Gorycz ma odpędzić łaknienie słodyczy. Krzywię się.

Precyzyjnie dawkowana chinina nadaje ginowi to specyficzne coś.

Ale jako uczucie – gorycz jest raczej niemile odbierana. Co właściwie miałoby być atrakcyjnego w zgorzknieniu, tej trwałej, głębokiej frustracji, bolesnej rezygnacji, której klasycznymi towarzyszami są sarkazm i mizantropia?

A jednak to właśnie te gorzkie, trudne momenty nas kształtują. Doświadczenia, na które nigdy nie zdecydowalibyśmy się dobrowolnie, stają się kluczowym aspektem naszego dojrzewania duchowego.

Oczywiście, można ten pogląd uznać za próbę nadania sensu cierpieniu – post factum. Ale przecież życie złożone wyłącznie ze słodkich przeżyć pozbawione byłoby pełnej gamy ludzkich doświadczeń, co skutkowałoby brakiem samopoznania i odporności. I czy to nie właśnie te filmy, które kończą się gorzko-słodko, zostają nam w pamięci o wiele dłużej niż te z przesłodzonym, niewiarygodnym happy-endem?

7

Gorzkie krople nie pomogły, biała beza znów się do mnie śmieje i kusi. Pocieszam się myślą, że doświadczam czegoś wyższego – przecież „Tanhā”, czyli „pragnienie”, należy w buddyzmie do podstawowych koncepcji: jako przyczyna wszelkiego cierpienia, która więzi człowieka w kręgu odrodzeń.

Słabość jednej osoby to siła drugiej. A kto korzysta z tego pragnienia „więcej”? Gigantyczny przemysł cukrowo-spożywczy.

On kocha cukier – tę kapryśną superbroń, która potrafi nadać smak potrawom, które inaczej nie smakowałyby niczym, pomaga w fermentacji drożdżowej, konserwuje i… jest tania. Tak tania, że produkty bez cukru często kosztują o wiele więcej. Dlaczego miałby z niego zrezygnować?

WHO szacuje zyski przemysłu cukrowego na biliony dolarów. Miliardy euro wydają koncerny, by zbadać, jak sprawić, by jedzenie dawało nam szczęście. Buduje się maszyny, testuje ochotniczki i ochotników, żeby ustalić, czy pralinka przy nagryzieniu „ładnie pęka”. Nie szczędzi się żadnego wysiłku, by zawładnąć nami, naszą siłą nabywczą.

U boku przemysłu cukrowego świeci jego wrzeszcząca asystentka: reklama.

To agresywna rzeczniczka i uwodzicielka, która promuje konsumpcję produktów z cukrem – nie tylko wśród dorosłych, ale celowo także wśród dzieci i młodzieży, używając kolorowych obrazków i dodając do jaskrawych produktów zabawki. Zna najróżniejsze sztuczki, by w nas, ludziach, obudzić tęsknotę za słodkim odlotem.

Nic dziwnego, że jeden z patentów „no sugar” to: jak cię kuszą słodycze, to wyobraź je sobie w czerni i bieli.

Biochemik Jean-Marc Schwarz porównuje strategię przemysłu, który faszeruje ludzi słodzonymi napojami, chipsami i gotowcami, do tuczenia gęsi: napychanie aż do otłuszczenia wątroby. Według Niemieckiej Fundacji Wątroby co czwarty obywatel Niemiec powyżej 40. roku życia już jest dotknięty problemem – i co trzecie dziecko z nadwagą cierpi na otłuszczenie wątroby.

8

Jeśli przemysł produkcji cukru jest diabłem, to ma potężnego Advocatus Diaboli: wspólniczkę, której ciemne intrygi brzmią jak z powieści Johna le Carré – to lobby cukrowe.

Istnieją doniesienia o tym, jak to lobby aktywnie działało przeciwko wprowadzeniu podatków od cukru i surowszych przepisów dotyczących oznaczania produktów zawierających cukier. Doniesienia o tym, jak finansuje badania, które bagatelizują wpływ cukru na zdrowie i świadomie go ukrywają.

Kto wie – może następna postać Jamesa Bonda będzie walczyć nie z rosyjskimi oligarchami, ale z wszechwładnym, światowym lobby cukrowym.

9

Próbuję opanować swoją pożądliwość rozumem. Tłumaczę sobie, że cukier wyłączył moje zmysłowe poczucie sytości i tylko dlatego nie czuję, że mam już dość. – Nic nie pomaga, pożądliwość przejmuje kontrolę: wszystkie racjonalne myśli rozpływają się jak kryształki kostki cukru w herbacie – wirują, stają się coraz mniejsze, coraz mniej widoczne, aż w końcu znikają.

Skoro tak trudno zachować umiar w obchodzeniu się z cukrem: dlaczego nie przestawimy się po prostu na substytuty?

Pomijając rzekomo nieprawdziwe, a jednak ciągle powtarzane plotki, że słodziki tuczą świnie i wywołują raka – Samo słowo “Ersatz” – substytut, przeszło z niemieckiego do języka angielskiego. Praktyka zastępowania czegoś czymś innym jest stara i przetestowana w czasach wojny i biedy. Po I wojnie światowej na rynku znajdowało się około 11 000 różnych produktów zastępczych. Zamiast tłuszczu – zmielone chrząszcze majowe.

Kiełbasa produkowana z wody, włókien roślinnych, resztek zwierzęcych i krwi – zwana „kiełbasą wojenną” – przez konsumentów porównywana do „gryzienia trocin”.

Do substytutu można się przyzwyczaić, ale z definicji jest to „dobro zastępcze” – a dobro zastępcze to właśnie tylko „zastępstwo”, zwłaszcza takie, które jest gorsze od oryginału. Substytut pozostaje zawsze drugim wyborem, opcją awaryjną. Niezależnie od tego, czy to kawa zbożowa, stewia czy aspartam – jedno mają wspólne: są jak metadon – dają względny spokój, ale nigdy nie ten haj.

Podsumujmy:

A: Ogólny poziom spożycia cukru powinien zostać ograniczony.

B: Pojedynczy człowiek nie jest w stanie tego dokonać w obecnych warunkach.

Jak więc wyjść z tej cukrowej pułapki?

Czy może jakaś dziewczynka ze spektrum autystycznego usiądzie z kartonowym transparentem przed szkołą i odmówi jedzenia, dopóki nie zostanie wprowadzona państwowa regulacja? A jak taka regulacja mogłaby wyglądać? Podatek cukrowy? Kartki na cukier w stylu socjalistycznym? Zdjęcia zatkanych tętnic i opuchniętych, cukrzycowych nóg na opakowaniach płatków śniadaniowych?

A może nie wydarzy się nic. Połowa świata zasłodzi się aż do śpiączki, mała mniejszość będzie się zmagać ze sobą aż do dnia sądu ostatecznego. A propos sądu ostatecznego – wczoraj widziałam wygenerowany przez sztuczną inteligencję obraz Jezusa, który z rozkoszą liże loda.

Może pokusa i walka o umiar należą po prostu do naszego istnienia.

I porażka – też.

Z rozkoszą zanurzam łyżeczkę w miękkiej, słodkiej pavlovej…

***

Tekst został specjalnie dla tego bloga przetłumaczony przez autorkę z niemieckiego na polski; była to jej audycja w radiu deutschlandfunk (dfl); tu jej można posłuchać:

2 thoughts on “Dylemat z cukrem

  1. Ależ fantastyczny tekst:
    -w leciutki sposób przekazana ogromna wiedza, o tym zarazem “przyjacielu i wrogu” człowieka, jakim jest cukier, który się sam (poza naturalnym jego istnieniem) “na świat nie prosi”
    -dowcipny, taktowny, nie kpiący, nie krytykujący (prawie nas wszystkich) zjadaczy słodyczy, bez wskazującego, grożącego nam palca, bo i tak nie starczyło by do tego już rąk, w stosunku do wszystkich pułapek, które wszędzie na nas czekają…

    Pani Joanno, bardzo dziękuję ,
    a w lodówce mam małe ciasteczka z kremem, które akurat również od paru dni dzielę, z efektem wygranej, ale też i przegranej…

    Dodatkowa moja refleksja to ta, że przemysł cukierniczy ma oczy i uszy wszędzie;
    mamy już przecież produkty słodziutkie również w formie bezglutenowej ( te w lodówce), a też i dla diabetyków…
    Serdecznie pozdrawiam

  2. Świetne, tylko dlaczego Pavlova po niemiecku to tiramisu? To oczywiście dwie bomby cukrowe, ale zupełnie inne!

Leave a comment