Wydaję właśnie drukiem powieść o pokoleniu Solidarności. W ostatecznej redakcji kilka fragmentów wyrzuciłam po prostu, a kilka przeniosłam tu. Oto drugi. Z ciężkim sercem usunęłam z powieści tenj rozdział, bo do niej nijak nie pasuje. Umieściłam go w powieści, bo pisałam w niej o teorii dwóch wolności Isaiaha Berlina, ba, stały się one jej główną osią filozoficzną. Ta opowieść jest jej strasznym uzupełnieniem. Publikuję je tutaj, bo to wzruszające i wstrząsające zarazem.
Ewa Maria Slaska
Wszyscy marzyliśmy o wolności.
Nie wiedzieliśmy jednak, że są dwie.
Nikt z nas, w tym również żaden myśliciel nie jest w stanie sprostać temu, co myśli i głosi etyka. Etyka jest wymagającą władczynią, a etyk nie jest lepszy od innych filozofów, a filozofowie w niczym nie są lepsi od innych myślących ludzi. Możemy wyznawać nie wiadomo jakie ideały, ale jesteśmy po prostu i tylko ludźmi. Idealizm nas przerasta. Owszem, może nam służyć jako drogowskaz, ale nie umiemy żyć jako byty idealne. Powiem wręcz jak starożytni Grecy, jesteś winny, bo się urodziłeś, wszyscy jesteśmy winni.
Bohaterami tej opowieści są (późniejszy) filozof Isaiah Berlin i poetka Anna Achmatowa. Rzecz dzieje się w roku 1945. On jest młodym pracownikiem ambasady brytyjskiej, ona o 20 lat starsza, znaną, uznaną i prześladowaną poetką. Gdy była młoda, jej portrety stworzył Modigliani, z którym miała romans w roku 1806 w Paryżu, nota bene w czasie podróży poślubnej.



Młoda piękna poetka 40 lat później spotyka Isajaha Berlina.

Isaiah Berlin zajął się wolnością. Przeanalizował ją dogłębnie i doszedł do wniosku, że są dwie wolności – ta do czegoś (np. podróżowania) i ta od czegoś (od, przemocy). Berlin opublikował swoją terię w roku 1958. Od czasu gdy przeczytałam jego esej o wolności, do momentu, gdy przeczytałam esej o nim i napisałam poniższy fragment, myślałam o nim jako o znakomitym filozofie i być może wydawał mi się ideałem. Teraz wiem to, co już napisałam, etyk też nie jest w stanie sprostać etyce.
Związek Radziecki w roku 1945. Berlin, żydowski emigrant pochodzenia rosyjskiego, pracuje Ambasadzie Wielkiej Brytanii w Moskwie. W opowieści o miłości i wolności, czyli o jego spotkaniu z Achmatową, pojawia się jako Obcy, jako Gość ze Świata, człowiek, który w żadnym stopniu nie jest świadomy tego, jakie są konsekwencje tego, że żyje tu i teraz. To przez to, że nie wie, stanie się powodem i katalizatorem nie dającego się nawet ogarnąć rozumem zniewolenia. Zniewolenia poetki i zniewolenia ogromnej połaci świata.
Pisze o tym Ryszard Przybylski w książce Mityczna przestrzeń naszych uczuć (Wyd. Sic! 2002). Są to cztery eseje o nie dającej się zrozumieć miłości. W pierwszym, zatytułowanym Gość ze Świata, Los i Księżniczka, Przybylski opowiada o spotkaniu Anny Achmatowej, wielkiej rosyjskiej poetki i Isaiaha Berlina. Spotkali się w kwietniu 1945 roku w Leningradzie. Do spotkania doszło przez przypadek – Berlin znalazł się w mieszkaniu Achmatowej wskutek nadzwyczajnego zbiegu okoliczności. Zaprowadził go do niej spotkany w antykwariacie nieznany mu leningradzki literat.
Odwiedził ją raz jeszcze 5 stycznia 1946 roku. Te dwie wizyty, nieomal nic, presque rien, Achmatowa nazwała później spotkaniem, które poruszyło nieubłagany los.
Jest oczywiste, że Berlin nie powinen był odwiedzać Achmatowej w domu. Powinien był być świadomy tego, jakim zagrożeniem może być dla każdego, ale dla wrażliwej poetki przede wszystkim, spotkanie z nim, człowiekiem podwójnie wrogim ustrojowi. Podwójnie, bo raz, że był rodowitym Rosjaninen, a jednak emigrantem, i dwa – bo pracował w Ambasadzie Wielkiej Brytanii. Spotkanie z nim było w oczach sowieckiej władzy przestępstwem. Za to przestępstwo została ukarana jednak tylko Achmatowa. Jemu nic się nie stało.

Oczywiście i ona była w jakiś sposób winna, i ona mogła odmówić przyjęcia go. Nie odmówiła. Cóż było to w końcu jedno spotkanie, potem jeszcze jedno, nic więcej.
Ale to wystarczyło. W ustrojach totalitarnych, pisze Przybylski, los to zbrodnicza władza.
Dla lepszego zrozumienia – w roku 1945 Berlin miał lat 36 (1909-1997). Anna Achmatowa była o 20 lat starsza (1889-1966). Przybylski twierdzi, że ten młody człowiek ją urzekł. Wkroczył do jej mieszkania jako niespodziewana atrakcja. Wiatr z otwartych przestrzeni. Niektórzy badacze mówią tu wręcz o miłości. Berlin pod koniec życia zdecydowanie się wyparł wszelkich insynuacji na temat miłości. Siedzieliśmy w dwóch kątach pokoju i rozmawialiśmy.
Konsekwencją tego spotkania była fala prześladowań poetki. Została objęta zakazem druku, trzykrotnie, za najlżejsze próby buntu władze aresztowały syna poetki, Lwa Gumilowa, a jej odmawiały widzenia z nim.
Po latach Achmatowa poświęciła spotkaniu z Berlinem cykl wierszy, który ukazał się po polsku w trzech różnych tłumaczeniach: Kwitnący głóg (tłumaczył Seweryn Pollak), Dzika róża rozkwita (Adam Pomorski) i Kwitnie głóg (Jan Gondowicz). Poetka rozlicza się z tą straszną miłością i jeszcze straszniejszą dekadą nieszczęść, która z niej właśnie brała swój początek. Poetka wspomina, analizuje, ocenia i wreszcie wybacza, a tymczasem mężczyzna ani nie zdaje sobie sprawy z ogromu nieszczęść, jakie spadły na kobietę, którą zauroczył, ani nie jest w stanie zrozumieć, co właściwie zostało mu wybaczone.
Przybylski porównuje poetkę do Dydony i Ariadny, dwóch starożytnych kobiet porzuconych przez mężczyznę, którego kochały, kobietach wydanych na pastwę losu.
Niezwykłe jest to, że w wierszach o głogu Achamtowa mówi o zbiorowym doświadczeniu poprzez swe własne życie, pisze o tym, że jej spotkanie z Berlinem stało początkiem zimnej wojny i zmieniło bieg historii. Byli postaciami, które zrządzeniem Fatum, rozpoczęły kosmiczny konflikt.
Oczywiście, to egzaltowane. Możliwe również, że bardzo kobiece, możliwe zatem, że mężczyzna nie był w stanie unieść ciężaru tej myśli, wykpił ją zatem.
Przeczytałam esej Przybylskiego i wstrząsnęło mną, że można było (a mam na myśli Berlina) tak wnikliwie zająć się problemem wolności i tak dalece nie być świadomym, że się innej istocie tę wolność zniszczyło.
To przestroga, żebyśmy nie przywiązywali zbytniej wagi do najlepszych nawet teorii naukowych, bo życie samo wybiera swoje ścieżki i nie potrzebuje do tego nauki.
Pieśń ostatniego spotkania
Anna Achmatowa
Jak bezradnie serce się kurczyło,
A chód jeszcze był lekki i miękki,
Lecz na prawą dłoń nałożyłam
Rękawiczkę z mej lewej ręki.
Wydawało się: stopni tak wiele,
Lecz wiedziałam, że trzy, na pewno!
Pośród klonów jesienny szelest…
On poprosił: “O, umrzyj ze mną!
Oszukały, zabrały mi siły
Losy zmienne i nierozumne”.
I odrzekłam: “O, miły, miły,
Mnie tak samo! I z tobą umrę…”
To jest pieśń ostatniego spotkania.
Popatrzyłam na dom w mrocznym cieniu.
Oświetlona tylko sypialnia
Obojętnej świecy płomieniem.
Przełożyła
Gina Gieysztor

Och Boże drogi! Jak różne losy nas spotykają w sumie w ciągu krótkiego żywota. Losy są tak różne, że każdy z osobna pośród 8 mld ludzi pisze swój własny – jeden jedyny, niepowtarzalny. Paradoksem jest, że żaden ale to żaden nie jest idealny. Opiera się na WIERZE NADZIEI i MIŁOŚCI. Ewo czytałam kilka urywków Twojej powieści i niezmiernie się cieszę, że w końcu udało Ci się wydać ją drukiem. Gratuluję i już widzę Ciebie z książką na promocji nie tylko w Berlinie (przyjadę, jak zaprosisz) w Gorzowie. Czyż nie tak?? Jeszcze raz gratuluję, pozdrawiam