Moje wojny (5)

Ewa Maria Slaska

Niemcy i niemiecki pacyfizm

Cytowałam tu w poniedziałek sztukę W.G. Willsa Rozdział z Don Kichota, w której Don Kichot dyskutuje o wojnie: Wojna! Wojna jest kosą młodości, która i starości nie przepuści. Przychodzi z rękami pełnymi zaszczytów, głowę jej wieńczą laury, ale stopy ma ubroczone krwią.

W czasie, gdy dwaj władcy naszego świata decydują o wojnie i pokoju ponad naszymi głowami i za plecami Ukrainy, dobrze jest może przypomnieć, że wojna to władczyni w wieńcu laurowym, która ma stopy zbroczone krwią.
Ale co ich to obchodzi.

Piszę ten tekst w tenże poniedziałek, kiedy to cytowałam Don Kichota. To jest tekst na czwartek, czyli dla Was na dziś, drogie Czytelniczki i drodzy Czytelnicy. Nie wiem, pisząc to, co zdarzy się w sprawie tej wojny, zanim przyjdzie ów czwartek, nie wiem zatem, czy to, co teraz tu piszę, będzie jeszcze miało sens za 60 godzin. Wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie. Jedno bowiem trzeba przyznać temu strasznemu dziadersowi z Ameryki, że poruszył mętną, stojącą, zatęchłą wodę polityki. Nie wiem, czy mieszkańcy innych krajów europejskich też to tak odczuwają, ale w Niemczech jest to bardzo silne wrażenie. Wrażenie, że poza Niemcami za nic nie odpowiadamy, a polityka dzieje się sama, a w Niemczech właściwie też za nic nie odpowiadamy, bo i tu polityka dzieje się sama. Choć nie jest to ta sama polityka. Oczywiście za następnych kilka dni, 23 lutego, odbęda się w Niemczech wybory i okaże się, czy rzeczywiście jest tak, jak teraz czujemy, czyli że przegwizdaliśmy wszelkie możliwości wpływania na politykę, np. decydowania, czy będzie nami nami rządziła konserwatywna partia chrześcijańska (CDU), czy jednak koalicja socjaldemokratów (SPD) ze wszystkimi małymi partiami? CDU wyraźnie skłania się ku nacjonalistycznej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD), zwłaszcza w kwestii uchodźców. Póki co wciąż jeszcze AfD uważana jest jednak za polityczne tabu – od 80 lat istnieje w Niemczech (dawniej Zachodnich) pisany czy niepisany, ale ściśle przestrzegany consensus, że partie nie wchodzą w żadne koalicje z odradzającym się co i raz nazizmem. Teoretycznie nie ma też miejsca na takie konstrukty polityczne jak rząd mniejszościowy ze wsparciem (opozycyjnej) partii nacjonalistycznej. Ale prawdę mówiąc wcale nie wiadomo, jak to będzie za tydzień, bo Afd jest szczwana, jak żadna inna partia neonazistowska, które się dotychczas pojawiały, aby zniknąć w momencie, gdy dotarły do parlamentów, gdzie moim zdaniem rozkładała je na części pierwsze biurokratyczna procedura, zapewne jeszcze skuteczniejsza niż to, z czym na co dzień mamy do czynienia my, zwykli ludzie. Zacznijmy jednak od tego, że AfD w zasadzie wcale nie jest partią neonazistowską tylko populistyczną i wręcz do złudzenia przypomina PiS, z jedną tylko drobną różnicą – PiS był katolicki do szpiku kości i tym podlizywał się wyborcom. W Niemczech religia jest sprawą prywatną, AFD nie musi być więc religijna, ale za to wystawiła do wyborów kobietę, zadeklarowaną lesbijkę, oficjalnie żyjącą w związku z kobietą ze Sri Lanki, z którą wspólnie wychowują córki. Weidel uosabia więc co najmniej trzy argumenty, mające do niej przekonać wyborców innych partii – nazwijmy je dla uproszczenia feminizm, gender i tolerancja dla obcokrajowców. Ciekawe iż mimo to amerykańscy „władcy świata”, Trump i Musk, uważają ją za jedyną sensowną kandydatkę podczas aktualnych wyborów. Wielki świat Ameryki patrzy na Europę z nieukrywaną pogardą i ewidentnie wtrąca się w nieswoje sprawy. Niemcy, do niedawna wiodący kraj Europy i światowa potęga, straciły jednak w ostatnich latach nie tylko potęgę i renomę, ale również wszelkie zainteresowanie wielkim światem i taplają się w swoim lokalnym, niemieckim błotku, nie poświęcając żadnej myśli temu, co znajduje się poza nim.

Ten wpis był już od dawna zaplanowany jako tekst o Niemczech. Chciałam jednak oczywiście pisać o wojnie, a to, że pojawił się tu przydługi wstęp o wyborach wynika po prostu z potrzeby chwili. Zanim jednak nowa konstelacja polityczna, która pojawi się za tydzień, zacznie rządzić tym krajem, chciałabym podzielić się z Wami moją odrazą do tego, co się zaczęło dziać w Niemczech od momentu, kiedy Putin napadł na Ukrainę. Gdy planowałam kolejne odcinki tego tekstu o moich wojnach, ten odcinek miał się nazywać „Niemiecki pacyfizm“. W tych dwóch wyrazach skupiły się niemieckie poglądy lewicowe i prawicowe, tworząc niezwykle harmonijną, wewnętrznie spójną całość, na którą składają się tchórzostwo, lenistwo, zakłamanie, zachłanność i wygodnictwo.

Lewicowy niemiecki pacyfizm wywodzi się z ruchów pokojowych z lat 60 i 70, a tworzył się równolegle do francuskiegio roku 1968. Młode pokolenie, które wtedy właśnie dorosło, oskarżyło, i słusznie, swoich rodziców o sprzyjanie nazizmowi. Zapomniało dodać, że ci rodzice się na tej wojnie również w różnoraki sposób dorobili. Póki co nie było to ważne, okazało się ważne kilkadziesiąt lat poźniej. Powstały wówczas nowe nowe partie, z których wywodzi się dzisiejsza partia zielonych, w kraju maszerowała cała młodzież, nikt się nie uczył i już wtedy zaczęło się zaprzeczanie sensowi kultury. Marsze Wielkanocne stały się w latach 60 wielką tradycją nowej lewicy niemieckiej. W roku 1966 w marszu wzięła udział Joan Baez. Wtedy też wykrystalizował się niemiecki pacyfizm: ponieważ Niemcy odpowiadają za zbrodnie I i II wojny światowej, obowiązkiem każdego uczciwego człowieka jest zapobieganie zaangażowaniu Niemiec w jakikolwiek konflikt wojenny. Nigdy już wojna nie może narodzić się w Niemczech. To piękne hasło z biegiem czasu zaczęło oznaczać również, że żołnierze niemieccy nie mogą brać udziału w konfliktach zbrojnych na świecie, a Niemcy nie mogą dostarczać broni ani pieniędzy do jakiegokokwiek kraju ogarniętego wojną. Hasłem ostatnich lat było sformułowanie „wygrać pokój nie wojnę”, a pacyfizm stał się świętością. Oznaczało to praktycznie, że Ukraina nie powinna walczyć i powinna z pokorą oddać Putinowi to, co postanowił zagarnąć. Było to żądanie tym silniejsze, że od roku 2014 Ukraina rzeczywiście oddała agresorowi to, co sobie zabrał – Krym, Lugańsk i Donieck.
Przypomnę tu może, że pierwsza berlińska demonstracja po ataku Putina na Ukrainę 24 lutego 2022 roku, zorganizowana pod Bramą Brandenburską zgromadziła pół miliona uczestników, którzy żądali natychmiastowego zakończenia wojny. Wprawdzie brzmiało to nienajgorzej, ale oznaczało właśnie to, żądanie, by Ukraina zaniechała walki. W kilka dni później demonstracja, której uczestnicy żądali, by Niemcy wsparły zbrojnie Ukrainę, zgromadziła ok. pięciu tysięcy ludzi.

W międzyczasie nadzwyczaj użyteczny termin „pacyfizm” przejęli niemieccy konserwatyści. Byli oni zdania, tak jak lewica, że Ukraina powinna natychmiast zaprzestać walki, gdyż jej kontynuowanie spowoduje wybuch konfliktu europejskiego, a zatem rozpocznie III wojnę światową. W domyśle było jednak poczucie, że Ukraina jest daleko i znaczy mniej niż kiełbasa (ist mir Wurscht), ale jeśli wojna obejmie również Niemcy, Niemcy stracą to, czego się dorobili, domy, samochody, jachty, samoloty, trzy razy do roku wakacje, ogromne oszczędności, luksusowy tryb życia, studia dla dzieci w Harvardzie.

Dla porządku dodajmy, że również wielu byłych lewicowców zaczęło wyznawać pacyfizm konserwatywny, czy dlatego, że sami się dorobili, czy też zyskali zamożność lub bogactwo dzięki spadkom po nielubianych rodzicach. Było to bardzo wygodne, bo nawet nie trzeba było zmieniać retoryki. Bogaci lewicowcy nadal więc perorują o tym, że nigdy więcej wojny. A że chodzi im o coś innego, niż kiedyś? Cóż…

W obliczu pacyfizmu lewicy i prawicy Olaf Scholz okazał się niezdolnym do jakiejkolwiek spójnej myśli politycznej tchórzem i lawirantem bez honoru i godnosci. Bo jak inaczej nazwać niesławne wyslanie do Ukrainy, po roku debat, pięciu tysięcy hełmów, albo, po dwóch latach, zepsutych czołgów i instruktorów, którzy mieli nauczyć Ukraińców, jak sobie te czołgi naprawić?

Natomiast zarówno on jak i jego poprzednicy, Gerhard Schröder i Angela Merkel, odpowiadają za zniszczenie gospodarki niemieckiej, oddanie jej najważniejszych elementów w łapy Putina, a reszty w łapy Chin i innych tygrysów z Azji oraz pozbawienie Niemiec wszelkich zdolności obronnych.

Dodajmy tu jeszcze zrozumiałą przecież niechęć zwykłego człowieka do walki, wysiłku, bólu, utraty zdrowia i życia.

Przez ostatnie lata myśleliśmy, że ta mieszanina kilku różno wektorowych niechęci, to niemiecka specyfika, niemiecka narracja. Ale w obliczu inicjatywy Trumpa, kiedy Europa obudziła się z ręką w nocniku i postanowiła jednak „coś zrobić”, okazało się, że nie ma żadnego przywódcy na ciężkie czasy i żadnego planu poza celem, jakim jest utrzymaniem własnej zamożności. W Europie nie ma nikogo, kto mógłby stać się globalnym graczem. Tu nawet wymachiwanie szablą przez Trumpa niczego nie zmieni. Na przywódcę nadawałby się może Keir Starmer, premier Wielkiej Brytanii, ale Anglia po Brexicie nie wystawi przecież Europie żadnego przwódcy. I tak jak nikt nie zdołał stawić czoła Putinowi, tak teraz nikt nie postawi się Trumpowi. Nic więc dziwnego, że obaj przywódcy olali zdanie Europy w negocjacjach pokojowych, ba, obaj, zagrozili Europie, że ją ukarzą za to, co zrobiła i czego nie zrobiła przez ostatnie dziesięć lat.

A zatem:
Nie chcemy walczyć, bo Niemcy odpowiadają za okrucieństwa II wojny światowej.
Nie chcemy walczyć, bo pokój jest najwyższą wartością.
Nie chcemy walczyć, bo nie chcemy stracić dobrobytu i komfortu.
Nie chcemy walczyć, bo się boimy.
Nie chcemy walczyć, bo nie mamy czym.
Nie chcemy walczyć, bo się nam nie chce.

3 thoughts on “Moje wojny (5)

  1. Myślę, że Macron próbował gromadzić wokół siebie Europę i nawoływał do wspólnej linii. Niestety okazał się we własnym kraju bardzo marnym przywódcą i nie zdołał przekonać innych; choć ciągle jeszcze jest jakaś nadzieja. Anglia odsunęła się za daleko. Jak sobie wyobrażę, że Trump odniesie jakieś sukcesy, chośby chwilowe, robi mi się niedobrze. Już teraz wszystkie pojęcia demokracja i wolność zostały użyte w zupełnie innym znaczeniu, niż my je pojmujemy.

    Strach myśleć ewentualności do końca.

  2. Świetnie i smutno się czyta to, co piszesz o wojnach.

    Dwaj “panowie” podzielą się światem, a my będziemy demonstrować przeciw bezprawiu i faszyzmowi, przeciw partii, która ma coraz więcej zwolenników, przeciw klimatycznym zmianom i eksperymentom na zwierzętach. I co? I nic. Oni spojrzą na te marsze i demonstracje i nawet na nie przyzwolą. Dla nich ” świat to za mało”.
    Europa to tylko piękna, choć już starsza bogini, i żaden z “panów” nie będzie jej porywał, ani do niej wzdychał, ani bronił.

Leave a reply to Monika Wrzosek-Müller Cancel reply