Janina Kowalska
Ostrowscy, czyli rodzina babci Hali. Rodzinne ploteczki.
Mieszkali na ul. Targowej, 62 na Pradze (http://www.twoja-praga.pl/praga/ulice/4647.html – w powojennej numeracji był to dom pod numerem 64) w mieszkaniu od frontu, czyli od ulicy. Jakie ono było duże nie wiem, ale mieściło się w nim czworo dzieci z rodzicami oraz pokojówka i kucharka. Czy te dwie przychodziły rano, czy też mieszkały – tego też nie wiem. W podwórzu w parterowej oficynie była fabryczka kołder i bielizny pościelowej. Dziś mi się wydaje, że fabryczka to za duże słowo. Był to raczej warsztat zatrudniający dziewczęta szyjące ręcznie kołdry i krawcową szyjącą elegancką pościel. Kołdry pikowało się ręcznie, a boki zszywało na maszynie. Mama wspominała, że też się chciała nauczyć pikowania kołder i w życiu ta umiejętność się jej przydała. Ja nauczyłam się od niej i sama uszyłam pikowany, ciepły śpiworek dla mojej młodszej córki. Ile osób było zatrudnionych w tym warsztacie lub, jak mówiono, fabryczce – tego również nie wiem. Rodzina była zamożna, ale na ile, trudno dziś ocenić. Wszystko działo się na Pradze. Mama chodziła do szkoły na ulicy Szerokiej, chrzty dzieci odbywały się w kościele na Ratuszowej, a jak zmarła Babcia Józefa, to pochowano ją w rodzinnym grobie na Cmentarzu Bródzieńskim (Bródnowskim). Grób istnieje do dziś i kryje prochy moich przodków.

Babcia Hala i moja mama, Irena Kuran-Bogucka
Praga dość długo nie była zelektryzowana; Warszawa już miała elektryczność, ale na Pradze jeszcze jej nie było. Rodzice moi po ślubie w 1922 roku wrócili z Zamościa do Warszawy i Mama przedstawiła swojego męża Wiktora rodzinie. Wydano z tej okazji przyjęcie. Na środku nad stołem wisiała duża lampa naftowa, a pod nią stała salaterka z kompotem, Wiktor pił go nic nie mówiąc, dopiero kiedy Ryszard nalał sobie kompotu i go spróbował, ryknął na całe gardło – ależ świństwo, Wiktor nie pij tego, to jest z naftą. Okazało się, że lampa miała dziurę i nafta kapała do kompotu. Dobre maniery Wiktora nie pozwoliły mu zwrócić uwagi na to, że poczęstowano go naftą w kompocie.

Halina i Wiktor po ślubie
Fabryczka działała do 1921 roku, do wypadku Dziadka, po którym został sparaliżowany i nie mówił. Obaj synowie już wtedy byli samodzielni i nie było możliwości prowadzenia jej dalej.
Edward zakochał się bez pamięci w pannie Eugenii Chojnackiej i nalegał bardzo na ślub z nią. Trudność była taka, że nie był jeszcze pełnoletni, brakowało mu kilku miesięcy do skończenia 21 lat i dziadek musiał podpisać zgodę na ślub.
Ciocia Gienia nie miała łatwego charakteru, nie lubiła mojej mamy, Haliny od początku swego małżeństwa. Mówiła na Mamę Helka. Już wiedząc, że jest w ciąży wieszała firanki przed świętami, weszła na krzesło, a z niego na stół, ale kiedy firanki były już powieszone, zeskoczyła ze stołu i upadła; poroniła to pierwsze dziecko i lekarz powiedział jej, że nie będzie mogła mieć dzieci. Całą swoją miłość macierzyńską przelała na dzieci swej młodszej siostry i właściwie ona je wychowywała.
Opiszę tu kilka gaf cioci Gieni, bo opowieści o nich krążyły po rodzinie i przekażę je dalej. Kiedyś wstąpiła do nas niespodziewanie wracając ze sprawunków, dostała herbatę, ale posłodziła ją cukrem, który miała w swoich zakupach. Ojciec mój skomentował to „bratusiowa z własnym cukrem” i tak to zostało w rodzinie. Innym razem odmówiła zjedzenia babki, mówiąc „babkę mam w domu”. Ostatnia gafa była w 1944 roku, kiedy po wyjściu z wiezienia na Pawiaku przyjechałyśmy obie z Mamą do Zielonki, powiedziała: „co wy tam przeżyłyście w więzieniu, to nie ważne, myśmy przeżyli więcej, martwiąc się o was!”
Wujek Edward miał chyba dość tego małżeństwa i znalazł sobie inną panią, która patrzyła w niego jak w obrazek, odszedł od Gieni w czasie okupacji. Mama miała do niego pretensję o opuszczenie żony i nie chciała poznać nowej pani swojego brata. Los jednak bywa złośliwy i gdy się okazało, że po wzięciu łapówki i wypuszczeniu nas na wolność Gestapo nas poszukuje i musiałyśmy uciec z Zielonki. Pojechałyśmy do Edwarda, który mieszkał z nową panią, Stefanią. Stefania, mimo iż wiedziała, że Mama ją bokotuje, przyjęła nas serdecznie. Oboje wraz z wujkiem zaopiekowali się nami. Byłyśmy dla Stefy „drogą do wejścia do Rodziny”. Zresztą była osobą miłą i ciepłą, i niczego nie musiała udawać, aby zdobyć naszą sympatię. W czasie kiedy mieszkaliśmy z nimi, przyszła wiadomość od Ojca z obozu koncentracyjnego i można było wysłać mu paczkę, Stefa natychmiast zajęła się przygotowaniem jej i to co w nią włożyła było wielkim darem dla nieznanego jej Wiktora.
W kilka miesięcy później to ona dała łapówkę, żebyśmy mogły być ewakuowane razem z jej zakładem pracy, Monopolem spirytusowym i jej rodziną.
Razem mieszkaliśmy w Żyrardowie, a Mama zaprzyjaźniła się ze Stefą, która się jej zwierzała, bo wiedziała , że mama nie lubi plotkować i że nigdy nie zdradzi powierzonych jej tajemnic.

Babcia Hala (po prawej) jako tenisistka
Stefa była już uprzednio mężatką, ale dzieci z tego małżeństwa nie miała, a jej były mąż był „stuknięty” i miewał różne głupie pomysły. Odeszła od niego i uzyskała rozwód, a później poznała Edwarda, w którym się zakochała i zamieszkali razem. Stefa miała nadzieję, że może uda się jej mieć z Edwardem dziecko, co również było i jego pragnieniem. Niestety nie zaszła w ciążę i marzenie o dziecku się nie ziściło. Ja byłam dla niej zastępczą córką, którą się opiekowała.
Po zakończeniu wojny i powrocie Ojca z obozu, Ojciec pytał Mamę, kto w tym trudnym wojennym czasie i jego nieobecności zajmował się nią i mną, Mama jednoznacznie wskazała na Stefę i Edwarda. Pamiętam, że na imieniny Stefy Ojciec kupił srebrny ryngraf i kazał wygrawerować napis „Za opiekę nad moją rodziną. Dzięki Ci Stefo. Wiktor”. Ten ryngraf wisiał nad jej łóżkiem do końca życia.
Owdowiała w 1958 roku. Cały czas utrzymywała bardzo bliskie stosunki z moim Rodzicami, po śmierci ich obojga, opiekę nad już sędziwą Stefą, przejęłam ja i Mietek. Pilnowaliśmy, żeby miała pieniądze na kupno leków, co miesiąc woziliśmy jej kopertę, którą odbierając zawsze płakała. Stefa zmarła mając 97 lat.
Halina, siostra Gieni, miała dwoje dzieci, a w grudniu 1943 roku urodziła trzecie, był to chłopczyk – Maciek. W końcu stycznia Maciek zachorował na zapalenie opon mózgowych i został zawieziony do szpitala na ulicę Kopernika w Warszawie. Halina karmiła go piersią i co 3 godziny przychodziła do szpitalika, mieszkała u swojej siostry Niny. 1 lutego 1944 roku został zabity, z wyroku AK kat Warszawy Kutschera. W dniu jego pogrzebu kondukt żałobny miał przechodzić Krakowskim Przedmieściem. Na czas przejścia konduktu wszystkich mieszkańców tej ulicy wysiedlono, a bramę szpitala, która była blisko Krakowskiego, kazano pod karą śmierci zamknąć. W tym czasie przyszła Halina , żeby nakarmić dziecko, bramę zastała zamkniętą, a cały szpitalik otoczony był wysokim murem. Halina biegała wzdłuż tego muru i szukała miejsca, gdzie mogłaby przedostać się do wnętrza. Podszedł do niej jakiś mężczyzna, spytał co tu robi i dlaczego biega, następnie wyjaśnił jej że to niebezpieczne, a ona się rozpłakała i powiedziała o co jej chodzi. Była niską, drobną kobietą, w pewnym momencie ten człowiek złapał ją w pół, uniósł do góry i przerzucił przez mur. Wylądowała na niskim żywopłocie, co zamortyzowało upadek i nieco podrapana i potargana dotarła do szpitala. Wszyscy byli zdumieni jej pojawieniem się, a gdy opowiedziała całą historię, zdziwienie było jeszcze większe. Zakwaterowano ją w szpitalu, karmiła swojego syna i inne dzieci, bo pokarmu miała dużo. Takie to były bohaterskie kobiety w tym pokoleniu.
Jej mąż, Władysław, inżynier budowlany, był mniej bohaterski, na propozycję Wiktora aby wstąpić do AK odpowiedział, że ma rodzinę o którą musi dbać, a nie bawić się w jakieś wojsko. Ojciec nam to powtórzył, nie zdziwiło to nas i zdawało nam się, że wszystko jest w porządku. Minęła wojna, minął stalinizm i byli członkowie AK już nie siedzieli w więzieniach i wtedy Władek zgłosił się do mojego ojca z prośbą o wypełnienie mu deklaracji do związku akowców. Ojciec ze zdumioną miną odpowiedział, że zapisy do AK zostały zamknięte w 1944 roku. Na nic się zdały protesty Władka i tłumaczenia, że Ojciec nie pamięta i t.d. Został przez Ojca wyrzucony za drzwi. Po śmierci Ojca Władek z tą propozycją zgłosił się do mnie, ale i ja mu odmówiłam, pamiętając obie jego rozmowy z moim Ojcem.
W 1941 roku wypadło srebrne wesele Gieni i Edwarda, byli już wówczas w separacji, ale wszyscy się zgodzili, że trzeba zrobić przyjęcie, może oni się pogodzą. Pamiętam to wszystko bardzo dobrze, bo oboje „jubilaci” siedzieli przy stole na kanapie i Edward chciał, siedziała między nimi. Gienia rzucała się na byłego męża, całując go, a ja byłam pośrodku zgniatana przez nią. Nic z tego pojednania nie wyszło, a jak poznałyśmy Stefę to wszystko stało się dla nas jasne.
Kończyła się okupacja, bolszewicy byli już blisko Żyrardowa. Stefa wyjęła z szafy starą teczkę wypełnioną czymś tak, że była jak wałek. Pokazała mi ją i powiedziała „gdyby się coś tu działo pod moją nieobecność, nie ratuj nic, weź tylko tę teczkę”. Nie długo musiałam czekać na wykonanie polecenia. 16 stycznia 1945 roku bolszewicy zaczęli zdobywanie Żyrardowa. Niemcy nie stawiali oporu, ale jakieś samoloty sowieckie zrzuciły kilka bomb na miasto, a jedna upadła na nasze podwórko, nie robiąc zresztą wielkich szkód. Nasze mieszkanie było od podwórka, a dom był z pruskiego muru i niepodpiwniczony. Od ulicy był sklep w murowanym budyneczku i tam była porządna piwnica. Byłam sama w domu, złapałam tę teczkę i chyłkiem przebiegłam do porządnej piwnicy. Miałam już fontowe doświadczenie z Zielonki.
W dwa lata po wojnie dostałam od Stefy złoty pierścionek z ametystem za uratowanie teczki w której była biżuteria, pieniądze i akcje.
Edwar i Stefa wzięli ślub. To ponowne małżeństwo Edwarda przyniosło nam sporo kłopotów towarzyskich. Utrzymywaliśmy ścisłe kontakty z Gienią i jej rodziną, oraz ze Stefą i Edwardem. Istniał wówczas zwyczaj, że na imieniny nikogo się nie zapraszało, ale w dniu imienin czekało się na gości. Na imieniny Mamy kiedyś przyszły Gienia i Hala, a za kilka minut dzwonek oznajmił kolejnych gości; Mama otworzyła drzwi, a to byli Stefa i Edward. Mama oznajmiła im, że są Gienia i Halina, a Edward nie chciał spotkania z nimi i odeszli mówiąc, że przyjdą jutro. Przed moim weselem rozesłaliśmy zaproszenia do obu rodzin. Gienia była tylko na ślubie, ale wymówiła się czymś od przyjścia na wesele, na weselu były tylko Halina i Władek, no i oczywiście Stefa z Edwardem.
***
O uwięzieniu Haliny, Wiktora i Cioci na Pawiaku i o pobycie Haliny i Janki w Żyrardowie był wpis TU. O tym, jak babcia grała w tenisa – TU. O Ostrowskich – TU.
