Teresa Rudolf
Wiedeń, czyli praliny, praliny, praliny…
Sezamie, otwórz się tu i teraz – powiedziałam do siebie. Tu i teraz! Gdzie skręcisz, idziesz prosto? Dzisiaj po Wiedniu chodzisz, a nie jeździsz. I dziś bez celu. Zobacz, dokąd prowadzą cię dziś nogi!
Na ogół mam swoją stałą trasę. Kiedy chcę iść pieszo przez Wiedeń, wtedy idę tak jak jeździ metro numer 3, od Westbahnhof, czyli Mariahilfer Strasse do Stephansplatz. To jest kawał drogi, ale idzie się przyjemnie, czuć rytm miasta, kocham to. Po drodze wchodzę do mojej kawiarenki z pralinami, a nawet tortami bezglutenowymi. Dramatycznie niebezpieczna sprawa, bo chociaż bez glutenu, ale TAAAAAKIE, ogromne, no i te nadzienia w nich!
Jestem na wysokości Neubaugasse. Pamiętam, kiedyś był tu ogromny Flohmarkt, jeden wielki jarmark: kolorowy zgiełk, podniecone głosy ludzi przy targowaniu się, handlowaniu, kupowaniu… Wspaniała atmosfera, urlop, urlop w środku miasta.
Dziś niedziela, wiem, że wszystkie sklepy zamknięte, ale chcę ją przeżyć właśnie tak. Ulica boleśnie pusta. Wchodzę w nią cicho, niewiele spacerujących ludzi, wymarła ulica można by pomyśleć, a mi tu akurat towarzyszy całkiem inne uczucie. Mijam fantastyczne, kolorowe wystawy, wchodzę do kawiarni, która ma filie w wielu krajach. Chyba też w Krakowie: Aida. Oczywiście są tu też praliny w czekoladzie, ale nie takie jak w MOJEJ KAWIARNI. W Krakowie chodzę, również w rynku, do kawiarni Wedla.
Znakomite są one także w niemieckim miasteczku Bad Reichenhall. Kawiarnia jest tam udekorowana specjalnie po mozartowsku, czyli wszystko na czerwono cały rok, jak na święta Bożego Narodzenia, ale bez tej najgłośniejszej kolędy na całym świecie pt. „Cichaaaaaa noooooooc”.
Powinnam wbijać wszędzie w takich punktach malutką osobistą chorągiewkę, jak się to robi na zdobytym szczycie góry! Na przykład w Polanicy w maleńkiej kawiarence, w myślach też taką chorągieweczkę wbijałam. Wchodzę więc do tej Aidy i od razu zaczynam właśnie to pisać, co teraz piszę. Przepięknie tu – wygodne białe skórzane fotele. Wychodzę, nie wiem bez planu, dokąd dochodzi ta ulica Neubaugasse, ciekawość rośnie.
Zrobiłam ogromną rundę i zupełnie nieoczekiwanie, oczom nie mogłam uwierzyć, stałam przed MOJĄ KAWIARENKĄ z moimi PRALINAMI. Po dwóch godzinach chodzenia!!! Pomyślałam więc, że naprawdę wszystkie drogi prowadzą do Rzymu!
Ach, cóż za piękny, zaczarowany dzień! Czułam się znakomicie, pewnie takie było uczucie Columba, gdy kolejno odkrywał nowe ziemie, te swoje „praliny”…
Po roku od tamtego „tu i teraz” znów poszłam do mojej najukochańszej kawiarenki. Nie ma już budynku, nie ma kawiarni, nie ma pralin. Wszystko zrównane z ziemią, stoi tylko jakieś rusztowanie, na którym zawisnęło jak tiul moje zdziwienie, żal nad przemijaniem wszystkiego, nawet pralin…
