Ewa Maria Slaska
Luzer (1986)
Uwaga z roku 2021. Teraz użyłoby się słowa przegryw, ale za czasów Stefana jeszcze nie istniało. Podobnie jak wiele innych, nawet maczo. „Luzer” był spolszczeniem angielskiego terminu, podobnie jak killer czy cooler. Być może nawet należałoby napisać to słowo jeszcze w jego angielskiej wersji, czyli looser, ale od czasu dżazu, lejdis, skajlajtu, skajlajnu i menedżera mam wrażenie, że każdy wyraz angielski da się napisać po polsku, a potem stworzyć mu derywaty, tak by powstały „beściaki” i „bodziaki”, a zwłaszcza moje ulubione „kołcze”.

Uwaga z roku 2023. Podczas gdy pisałam tę powieść, obrazy Johannesa Vermeera van Delft były znane nielicznym miłośnikom, w tym wielu czytelnikom Marcela Prousta, bo jeden z głównych bohaterów powieści W poszukiwaniu straconego czasu, Charles (Karol) Swann zajmował się twórczością tego malarza, a inny jej bohater, Bergotte, którego pierwowzorem był Anatol France, opisywał jego obrazy, a umarł wpatrując się w niezwykły Widok Delft i widoczny po drugiej stronie rzeki fragment żółtej ściany. W tej powieści wciąż ktoś rozmawia o tych obrazach. Jednak na ogół mało kto wiedział coś bliższego o tym malarzu, który namalował trzydzieści kilka obrazów. Vermeer żył w latach 1632 – 1675 i wprawdzie namalował dwa płótna o tematyce historycznej i dwa krajobrazy, właśnie ów Widok Delft i Uliczkę, ale jego specjalnością były niewielkie scenki rodzajowe lub portrety samotnych kobiet. Artysta został na dwieście lat całkowicie zapomniany, ale jeszcze w drugiej połowie XX wieku jego nazwisko poza specjalistami nic nikomu nie mówiło. Gdy w roku 1977 Claude Goretta nakręcił film Koronczarka z Isabelle Huppert w roli głównej nikt nawet nie wspominał, że tytuł powieści Pascala Lainé i nakręconego wg niej filmu został zaczernięty z twórczości Vermeera. Dopiero powieść Tracy Chapman i nakręcony według niej film Dziewczyna z perłą Petera Webbera z 2003 roku z Colinem Firthem i Scarlett Johansson w rolach głównych, wyniosły Vermeera na pozycję jednego z najchętniej oglądanych malarzy. W roku 2023 Rijksmuseum w Amsterdamie zorganizowało zbiorową wystawę dzieł Vermeera i wylansowało go do roli super gwiazdy. Piszę to wszystko, żeby podkreślić, że gdy Stefan w latach 80 poszedł w Nowym Jorku do Frick Collection oglądać obraz Vermeera, nie było to wcale oczywistością i nie rozumiało się samo przez się. Zapewne było tam niewielu Polaków, mieszkających w tym czasie w Nowym Jorku. A może nawet żaden.
Poprzedniego dnia Stefan wracając z pracy zrobił wielkie zakupy i ktoś mu te zakupy ukradł w metrze.
– Nawet bananów i sznycli nie potrafisz upilnować, powiedziała zrezygnowanym głosem Basia, gdy Stefan z pustymi rękami wrócił wieczorem do domu. Jej by się to nigdy nie przydarzyło.
W swojej nowej pracy Bianka zajmowała się kupowaniem firm. Nie robiła tego dla siebie, tylko albo wyszukiwała takie firmy i podsuwała je jak kąsek na talerzu konkurencji, albo konkurencja sama pokazywała, jaką firmę chce zlikwidować lub wchłonąć, a Bianka przygotowywała proces przejęcia. Nazywało się to kiedyś friendly fire, świetnie to pamiętam, ale teraz internet nie podaje, że w ogóle istniało takie określenie. Jednakże trzeba obiektywnie stwierdzić, że podczas pandemii 2020 i 2021 roku z internetu zniknęła masa informacji, piosenek, tekstów, filmów i portali. A skoro coś zniknęło to znaczy, że nigdy nie istniało. Jak u Orwella, świat się wciąż resetuje, a dawne obrazy świata znikają. Teraz takie wrogie przejęcie nazywa się dokładnie tak jak zjawisko, które oznacza – hostile takeover. I ponieważ friendly fire zniknął, będziemy już zawsze wiedzieli, że tak się to zawsze nazywało, od zarania dziejów, czyli mniej więcej dziesięciu lat. Oczywiście w codziennej rozmowie z mężem Bianka nie mogła użyć słów hostile takeover. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powie o sobie, że wykonuje taką funkcję. Być może Bianka powiedziała więc Strefanowi, że ma nowe stanowisko jako corporate raider. Tym niemniej to też musiała wyjaśnić.
– Tak?, zapytał Stefan. Rozumiem. A dlaczego to robicie?
– Te firmy są słabe, zadłużone, nieekonomiczne. Przeszkadzają mocniejszej firmie w rozwinięciu skrzydeł.
– A dlaczego akurat wy to robicie?
– Bo jak nie my, to zrobi to ktoś inny.
I to był wystarczający argument. Tak jak łamistrajk łamie strajk, bo jak nie on, to ktoś inny to zrobi.
Często ofiarą takich działań padały firmy rodzinne, przekazywane z pokolenia na pokolenie, synom a czasem i córkom. Pracownicy likwidowanej firmy z reguły lądowali na bruku. Czasem jeden czy drugi specjalista dostawał ofertę pracy w nowej firmie. Z filmów, które opowiadały takie historie, widz wiedział, że specjalista, któremu silniejsza firma proponuje, że da mu pracę i stanowisko (czytaj: kupi go), szlachetnie odmawia, a życie potem tak to wszystko ułoży, że friendly fire w ostatniej chwili zostanie udaremniony, źli kapitaliści zostaną z niczym, a bohaterski główny inżynier poślubi śliczną biedną córkę nieżyciowego bankruta.
Prawda jednak była inna. Główni inżynierowie nie byli bohaterscy, jeżeli byli przystojni i dobrzy w swoim fachu, pozwalano im poślubić córkę nowego szefa, ale ta z kolei nie zawsze była piękna.
Właściwie, pomyślał Stefan, Ziemia obiecana to też taka historia. Tyle że tam najpierw konkurencja podpaliła fabrykę trzech przyjaciół, a dopiero wtedy jeden z nich ożenił się z córką bogatego niemieckiego fabrykanta. W filmie Wajdy na dodatek, zupełnie jak Frick, ten Frick od Frick Collection, gdzie Zagajewski i Stefan (a również i autorka) oglądali Lekcję muzyki Vermeera van Delft, a więc, zupełnie jak Frick, każe strzelać do strajkujących robotników. Wszystko dla pań Zoli też jest o tym, tylko, że w białych rękawiczkach, bez rozlewu krwi.
– OK, rozumiem, dlaczego twoja firma to robi. Ale dlaczego ty to robisz?
– Z tego samego powodu, jak nie ja, to zrobi to ktoś inny, powiedziała Bianka. Robię ja, bo to umiem, bo mogę i bo to mi nareszcie przyniesie porządne pieniądze.
Choć Basia mu to już wielokrotnie tłumaczyła, Stefan nie mógł pojąć, z jakich powodów bankowcy nagle, ni stąd ni z owąd potrafią się rzucić na jakąś małą firmę, żeby ją rozszlachtować.
– Bo jest nierentowna.
– Ale to jest sprawa właściciela, co mają bracia Lehman do tego?
– Bracia Lehman dawno nie żyją, odpowiadała Basia, nawet ostatni facet z rodziny zmarł już dawno temu, w 1969 roku. Firma tylko z nazwy należy do Lehmanów, naprawdę właścicielami są Kuhn i Loeb, ale właśnie ich wykupił American Express. To i tak nieważne, bo tego nie robią konkretni ludzie, to system. To tak działa, wielkie ryby połykają małe.
– Lehman właśnie puścił z torbami tego Schmidta, produkującego cewniki. Po co Lehmanowi cewniki? Przecież głównie zajmuje się bronią i inwestuje w budownictwo.
– To bez znaczenia. Przestaną produkować cewniki, a jak będą potrzebne na rynku, to się je sprowadzi z Chin.
Stefan zamilkł.
– Tak, powiedział, tak to funkcjonuje, wiem, ale…
– Tu jest wolny kraj, odparła Basia, jak ktoś wie, jak zrobić pieniędze, to mu wolno i jeśli jest inteligentny, to potrafi tę wolność wykorzystać.
– Wolność, powiedział Stefan, to nie jest wolność bogacenia się.
– Nie? sarkastycznie spytała Bianka. A może to wolność niebogacenia się, co właśnie praktykujesz, pozwalając sobie ukraść jedzenie.
– Może ten, co ukradł, też myślał, że jeśli nie on mnie okradnie, to z całą pewnością zrobi to ktoś inny.
– Na pewno tak pomyślał, wystarczy na ciebie spojrzeć, żeby wiedzieć, że można ci wszystko zabrać, odebrać i ukraść. Wyglądasz jak luzer i jesteś luzerem.
Nie wiem, jak Stefan sobie z tym poradził. Następnego dnia znowu poszedł po pracy do Frick Collection, obejrzeć. Widok tych kobiet, zwłaszcza tej piszącej list zawsze pomagał mu zebrać myśli.

Uwielbiam Twój blog Ewo, bo zawsze się czegoś nowego uczę. Nie ma tu czczych wpisów. Czytam Twoje POKOLENIE SOLIDARNOŚCI i choć, to moje czasy, to historię wciąż uzupełniam z rożnych źródeł. COŚ mnie martwi. Mianowicie to, że idziemy w nowy język. Tak! Wiem, że życie nie znosi próżni i wszystko ruchome jest, ale tak “zanglizowany” nasz polski staje się zupełnie nowym językiem. To już nie komunikatory czy młodzieżowy slang, który był zawsze. Jak tak dalej pójdzie, to za lat 10, 20 język, którym się posługujemy będzie dla młodych niezrozumiały. Nie dziwi już, że giną domy pogrzebowe, a rosną jak grzyby funerale. Nazwy biur, zakładów, to już zanglizowane nowe słowa. To tylko jeden przykład, których nie chcę przytaczać, bo wiadomo o co chodzi. Sama łapię się w moim pisaniu, jak dosyć często używam nowomodnych słów. Wszystko staje się taką multiplikacją. Z Twojego wpisu doszły mi nowe słowa o których nie słyszałam, choć naprawdę dużo czytam. Wrzucam je więc na dysk mojego umysłu( a nuż się kiedyś przydadzą.) Filmu Claude Goretta nie oglądałam, choć twórczość Vermeera nie jest mi obca( dlatego zdziwiona jestem, jak mogłam ominąć ten film.) Widocznie w tej szkole życia byłam na wagarach ( (łac. vagor – błąkam się. ) Pozdrawiam