Łukasz Szopa
Bliskie Falklandy i Malwiny
Chciałem wczoraj napisać mailowy list do Haniji. Tak, Ismaila Haniji, szefa Hamasu, dokładnie tego. Chodziło mi o pewien brak logiki w ich – Hamasu – myśleniu, i pragnąłem życzliwie zwrócić uwagę. Bo rozumiem, że nie podoba im się fakt, że USA jednostronnie deklarują Jerozolimę jako stolicę Izraela. Choć można by się kłócić, czy to komukolwiek innemu przeszkadza, by Jerozolimę zadeklarować jako stolicę Palestyny, czy choćby Niemiec (pamiętajmy, że niemieccy cesarze przez wieki byli Królami Jerozolimy!) No, ale Hamas uważa to za bezczelność, prowokację, akt wrogości, wręcz „deklarację wojny“. No dobrze, niech im będzie. Ale dlaczego w takim razie nawołują do intifady przeciwko Izraelowi??? Po pierwsze, jak są wściekli na jakiś akt polityczny USA – to podług logiki powinni im wypowiedzieć intifadę czy wręcz wojnę. Tym bardziej, po drugie, że przecież Izraela Hamas w ogóle nie uznaje – jak więc walczyć z kimś, kogo teoretycznie wcale nie ma?? Wreszcie, po trzecie, ale to już na marginesie: czy można nawoływać do trzeciej intifady, gdy jakoś nigdzie nie widać oficjalnego glejtu kończącego i pierwszą, i drugą?
Ale na szczęście, zanim znalazłem w sieci maila od Hamiji i do niego napisałem, zastanowiłem się. Nie tyle nad logiką i siłą moich argumentów (bo są niezaprzeczalnie wodoodporne), ale nad czymś innym: Czemu, drogi Łukaszku, kręci cię nagle ten temat Jerozolimy, Hamasu, Palestyny, Izraela i Trumpa? Czemu nagle chcesz pisać maile, co cię tak nakręca?, podczas gdy jakoś w sprawie wojny w Południowym Sudanie czy ataków agresji i prześladowań Rohingów w Burmie jakoś pisać ci się ostatnio nie chciało?
I czy właśnie nie dokładnie to krytykowałeś jakiś czas temu w podobnym tekście do berlińskiego tygodnika „Der Freitag“ (https://www.freitag.de/autoren/lukasz-szopa/die-besetzten-themen-gebiete)- tę przypominającą dwa obozy kibiców stronniczość i zainteresowanie Europejczyków to Izraelem, to Palestyńczykami, to „Bliskim Wschodem“ w ogóle (nota bene wymyślony termin, by uniknąć dyplomatycznych pułapek gdy jednak trzeba wymówić słowa jak „Izrael“ czy „Palestyna“. Wcześniej też myślałem, że to definicja geograficzna, taki trójkącik od Turcji po Iran na wschodzie i Jemen na południu.)
Że dla politycznie zainteresowanych (mniej lub bardziej, czyli od stammtischów po politologów) Europejczyków (a i Amerykanów czy Rosjan) śledzenie, ocena i kibicowanie „meczowi“ Izrael-Palestyna stało się hobby, głównie z uwagi na emocje. No i nawyki. Po roku 1945 większość Europejczyków z uwagi na Szoah nabrała nawyku martwienia się o los Izraela. Tak, nawyku, gdyż tylko mniejszość z nich naprawdę nosiła i nosi w sercu i głowie autentyczną troskę o los tego kraju i jego obywateli. Ale podobnie po 1967 z losem Palestyńczyków. Ich fani też tylko pielęgnują nawyk solidarności z Palestyną, przepędzonymi i okupowanymi Arabami – i też głównie nabrali tego nawyku nie z osobistych wycieczek w te strony, a po prostu – z mediów i polityki. Gdyż tak naprawdę to żadne szczere sympatie, a po prostu powierzchowne branie strony tego, który jest przeciwnikiem tego, którego nie lubimy. Nie lubimy Arabów czy muzułmanów – to bronimy Izraela, Izraelczyków i Żydów. I odwrotnie – dla antysemitów nic prostszego jak solidarność z Palestyńczykami. No i wreszcie są i tacy jak ja: nie solidaryzują się jednoznacznie z nikim (ze wszystkimi?), a mimo to na „Bliski Wschód“ i losy jego mieszkańców zerkają i reagują jednak częściej niż na Zachodnią Saharę czy choćby Libię – nota bene obywa państwa położone bliżej większości europejskich domostw niż Izrael/Palestyna.
Ale cóż, efekt taki, że właśnie tak powstał ten tekst… Więc żeby tak nie kończyć, zakończę lamentem nad własnym nie-pisaniem o Tybetańczykach, Uigurach, Sudańczykach i Kongolezyjczykach. Albo też o tym, że dzięki gwiazdom Hollywoodu o „wolnym Tybecie“ słychać częściej niż o wolności dla Xinjiangu czy Kaszmiru, a wojna w Darfurze była dzięki Jurkowi Clooney częściej na ekranach niż ta w Południowym Sudanie czy Kongu. I przypomnę, że moje zaangażowanie „polityczne“ zaczęło się już w 2 klasie podstawówki, gdy wybuchła wojna między Argentyną a Wielką Brytanią o „Falklandy-Malwiny“. Wtedy klasa – głównie chłopcy – podzielili się też dość szybko na dwa obozy „zwolenników“: Jedni byli za „Malwinami“, drudzy za „Falklandami“ – nie wiedząc, że to po prostu dwie różne nazwy tej samej grupy wysp…
