Tomasz Fetzki
Twardy komunista z cmentarza w Krościenku
Jest niewielka, niepozorna i na dobrą sprawę można ją przeoczyć. Nic nie wskazuje na to, że do wybuchu ostatniej wojny ta osada nad Strwiążem, dopływem Dniestru, była jedną z największych i najbogatszych wsi w okolicy. Właściwie małym miasteczkiem: niemal półtora tysiąca mieszkańców, kościół, cerkiew, synagoga, ukraińska spółdzielnia przetwórstwa drzewnego, biblioteka oraz świetlica, polskie gniazdo organizacji Sokół. Wszystko dzięki doskonałemu położeniu, a zwłaszcza stacji kolejowej obsługującej tak ruch pasażerski jak i towarowy. Potem nadciągnęła zawierucha wojenna, część mieszkańców zginęła, część mniej lub bardziej dobrowolnie wyjechała, zaś w 1945 roku wioska znalazła się w strefie nadgranicznej… tyle, że po sowieckiej stronie granicy, która przecięła też linię kolejową, niwecząc jej znaczenie. Gdy zaś przyszedł roku 1951, w wyniku braterskiej wymiany terytoriów między naszym krajem a ZSRR (złoża węgla wokół Sokala w zamian za dzikie nieużytki okolic Ustrzyk Dolnych i Lutowisk; aż się prosi, by, wraz z Mozambickimi czworaczkami, zawołać: wy nam węgiel, my wam banana!) Krościenko – gdyż o nim oczywiście mowa – znalazło się na powrót w Polsce, ale znów w pobliżu granicy, która przebiega teraz niecały kilometr na wschód od wsi. I w tym kierunku podąża Viator, lecz na Ukrainę się nie wybiera. Nie tym razem, bo teraz ma na uwadze inny cel, który go już zresztą od dawna przyciągał, tylko jakoś tak dotąd nie złożyło się. Skądinąd, rozleniwiony faktem zamieszkiwania w strefie Schengen, od kilku lat nie może się Wędrowiec zebrać w sobie i wyrobić nowego paszportu.
Zatrzymać się trzeba zaraz za wioską. Oznakowanie, jakkolwiek niepozorne, jednak istnieje. Mały placyk typu klepisko, żadnego utwardzenia. Tam zostawia Viator samochód i pozostałe dwieście metrów pokonuje piechotą. Ścieżka zarośnięta i zaniedbana, ponadto trzeba naprawdę uważać, bo z obu jej stron rosną gąszcza wysokiego na ponad dwa metry barszczu Sosnowskiego. Monstrualne baldachy chwieją się przy najlżejszych podmuchach wiatru, grożąc poparzeniem. Ale czymże jest uraz spowodowany przez kontakt z Heracleum sosnowskyi, skoro w powietrzu unosi się coraz silniej zapach ukąszenia heglowskiego!
Jesteśmy na miejscu. Brama w miarę solidna, ale na szczęście furtka otwarta: nie będzie musiał Viator szukać dziury w płocie, tak, jak kilka dni wcześniej zmuszony był uczynić, aby się dostać na teren bejt-olam w Bobowej. Bo wejść tam musiał – innej opcji nie było. Tutaj bez problemu przekracza bramę, ozdobioną dwiema biało-błękitnymi chorągiewkami; dla pełnej jasności: miniaturami greckiej flagi państwowej.

Barwy narodowe Hellady gdzieś pośród beskidzkiej zieleni.
Cmentarz, by użyć ryzykownego sformułowania, czasy świetności ma już za sobą. Regularne pochówki ustały prawie czterdzieści lat temu, choć znaleźć można i groby XXI-wieczne. Trawa tudzież inne zielsko pleni się tutaj swobodnie i radośnie. Ale nagrobki zachowały się, generalnie, w przyzwoitym stanie. Napisy można odczytać bez problemu.

Bez problemu, o ile się, rzecz jasna, zna alfabet grecki. A jeśli nie, to też nie ma sprawy, bo większość inskrypcji oddano również łacinką.
Czas najwyższy, aby się Viator wytłumaczył z ewokowania woni heglizmu, którą jakoby da się tu wyczuć. Rzecz w tym, iż Grecy w Krościenku nie wzięli się przecież znikąd ani bez przyczyny.
Lata 1946-1949 nie były dla Hellady epoką wytchnienia po okrutnej nazistowskiej okupacji. Dwa różne pomysły na urządzenie państwa i społeczeństwa stały się przyczyną krwawego starcia, zwanego grecką wojną domową. Jak w wielu innych konfliktach tamtej złej, chorej na ideologię i nienawiść epoki, zwarły się w boju siły monarchistycznej prawicy z republikańską (a często komunistyczną) lewicą. Obie strony, tak jak wcześniej miało to miejsce choćby w Hiszpanii, stosowały terror, żadna nie wyszła z tych zmagań czysta. Armia królewska, dzięki poparciu Wielkiej Brytanii i USA, ostatecznie zwyciężyła. Liczni, naprawdę liczni czerwoni wraz z rodzinami musieli opuścić ojczyznę. Niemal piętnaście tysięcy z nich przybyło do Polski, zatrzymując się głównie na Dolnym Śląsku, zwłaszcza w Zgorzelcu. Po wspomnianej już tak zwanej korekcie granicy pewną ich część osiedlono w Krościenku i okolicznych wioskach. Niby dlatego, że górzyste okolice miałby im przypominać rodzinną Tesalię czy Macedonię, łagodząc gryzącą nostalgię. Inna rzecz, że coś z tymi ludźmi trzeba było zrobić, a dobrowolnie mało kto chciał wtedy tutaj przyjechać.
Zamieszkali przeto wśród podkarpackich pagórków, założyli spółdzielnię rolniczą Nea Dzoi czyli Nowe Życie, hodowali owce, uprawiali ziemię i próbowali sobie rzeczywiście życie na nowo ułożyć. Dominowali w miejscowym pejzażu społecznym do roku 1974, gdy większość z nich, korzystają z politycznych przemian w Grecji, wróciła do starej ojczyzny.
Niektórzy twierdzą, że świadomość, zdolność myślenia i refleksji, to nasze błogosławieństwo, inni – że przekleństwo. Jedno jest pewne: dar to uciążliwy i męczący. Stoi Viator pośród greckich nagrobków i myśli, myśli… choć wie, że odpowiedzi na swe pytania nie znajdzie. Bo jak sprawiedliwie i uczciwie zważyć, rozsądzić oraz ocenić tamte zwariowane czasy, trudne wybory życiowe, zaangażowanie, poświęcenie i ofiarę? Nie chodzi o oczywiste, jednoznacznie godne potępienia biografie czerwonych katów i cynicznych komunistycznych oprawców; dyskusja o nich jest zbędna. Ale co począć z tysiącami, jeżeli nie milionami tych, którzy szczerze wierzyli w nowy, lepszy świat i o niego walczyli? Gdyby wiedzieli wtedy to, co my wiemy dzisiaj, może wybraliby inaczej. A może nie. Zmarnowali najlepsze lata czy też nie? Powinni się wstydzić, czy przeciwnie – mają powody do dumy?
Kiedy myślimy o greckich komunistach i innych lewicowcach, musimy pamiętać o kilku ważnych sprawach. O ile chcemy, by nasza ocena była choć w miarę sprawiedliwa. Przede wszystkim spróbujmy się wczuć w ich sytuację: co my byśmy zrobili, gdybyśmy mieli okazję patrzeć, jak degeneraci, którzy jeszcze niedawno przez kilka lat gorliwie wysługiwali się hitlerowskim okupantom, uczestnicząc w prześladowaniu własnego narodu, teraz, jakby nigdy nic się nie stało, wracają do łask, więcej – stają się podporą nowego ładu? Po której byśmy stanęli stronie? A te szuje jeszcze kilka razy pokazały, na co je stać! Długo nie mogli przyjąć do wiadomości, że ich czas minął. Wszak ostatnim, excusez le mot, odbiciem tej czkawki, wybitnie sfermentowanej i nieświeżej, były jeszcze rządy czarnych pułkowników. To dopiero po ich upadku emigranci mogli bezpiecznie powrócić do domu. I o tym zapominać nie wolno. Poza tym warto mieć świadomość, że bojownicy Demokratycznej Armii Grecji w żadnym razie nie mogą być nazwani sowieckimi pachołkami. Walczyli na własny rachunek. Cień górala kremlowskiego tutaj nie straszył, bowiem ten, który palce tłuste jak czerwie w grubą pięść układa, a słowo mu z ust pudowym ciężarem upada, do spraw greckich się nie mieszał, oddając kraj aliantom zachodnim; dość miał do połknięcia i strawienia terenów bardziej na północ.
W centrum Krościenka wznosi się niepozorny pomnik. Postawili go miejscowi Grecy; przyjrzyjmy się, czyją pamięć sławi.
NIKOS BELOJANNIS CZŁONEK KC KPG
DZIAŁACZ MIĘDZYNARODOWEGO RUCHU ROBOTNICZEGO
BOHATER NARODU GRECKIEGO URODZ. 1915
STRACONY 30.III.1952
PRZEZ REAKCYJNY RZĄD GRECKI
Z Krościenkiem Nikos może i nie miał wiele wspólnego, ale z Polską jak najbardziej: tutaj przebywał czas jakiś jako emigrant. Mógł sobie bezpiecznie mieszkać dalej, ale tęsknota i poświęcenie sprawie pchnęły go do powrotu. A w ojczyźnie czekał na niego ustawiony polityczny proces i egzekucja, mimo, że na całym świecie protestowali przeciw niej ludzie, których często trudno posądzić o najmniejszą choćby sympatię dla komunizmu. Powszechnie znana jest wszak znamienna refleksja prawosławnego arcybiskupa Aten, Spirydona: Jestem głęboko poruszony etyczną wielkością Belojannisa. Przewyższa nawet tę u pierwszych chrześcijan, jeśli zważyć, że Belojannis nie wierzy w istnienie życia po życiu.
Niewątpliwie liczni mieszkańcy Krościenka znali Belojannisa osobiście. Ich zdaniem zasłużył na pomnik. Nie tylko ich zdaniem: monumentów Nikosa powstało więcej. Ewo Mario, wy tam w Berlinie też macie takowy, nieprawdaż? (Ależ tak – proszę bardzo – na dziedzińcu Wyższej Szkoły Technicznej w dzielnicy Treptow, czyli na terenie dawnego Berlina Wschodniego – EMS)
Zdjęcie Belojannisa wykonane podczas procesu. Sławny Mężczyzna z goździkiem, inspiracja dla wielu artystów, zwłaszcza dla Picassa.
I jak oceniać takich ludzi, ich biografie, wybory życiowe, ideały? Nic tu nie jest proste ani łatwe. Viator tego nie rozstrzygnie. Czy ktoś uczciwie powie, że potrafi?
Jedno wszakże uczucie rodzi się w Viatorze z całą pewnością na greckim cmentarzu w Krościenku. I to pomimo świadomości kontrowersji oraz zażenowania, jakie może budzić znajdująca się tam symbolika. Szacunek. Dla wierności dochowanej ideałom.
Mia dzon dosmene eton agona – całe moje życie jest walką (Mirka, dzięki!) Tak chciał być zapamiętany Ewgenis Cironis, takim go przeto pamiętajmy. A gwiazda i tak odpadła, więc nie przywiązujmy do niej wagi.
Ale Ewgenis to jeszcze nic! Ostatecznie odszedł młodo, może i nie miał czasu, by się rozczarować. Co innego ten naprawdę spiżowy komunista, który zmarł w Krościenku w wieku 75 lat. Od pewnego czasu można było bezpiecznie wracać pod błękitne niebo Hellady, lecz dla niego było już na to chyba zbyt późno, zapewne ze względu na wiek. Ale swą wiarę zachował do końca. Szacunek!

Chodzi o nagrobek pośrodku. Symbolika aż bije po oczach. Przynajmniej Viatora. A was?
Jeszcze jedno, na koniec. Przypatrzcie się krzyżowi na sąsiednim nagrobku. Można razem? Można!
Czy WIECZNY, tego Viator nie wie; ale ODPOCZYNEK – z całą pewnością. Zasłużyli.

jest w tym duzo prawdy , jest tez klamstwa , moze inaczej powiem , niedoczagniecia , historie pisze ten co zwyciezy wojne , a wojne w Europie zwyczezyla lewica , ktora rzdzi swiatem do dzisiaj .
Ja jestem z dzieci ktore przyjechaly do Polski majac 2, 50 roku …. ci zdaje sobie sprawe popieracie tych lewicowych bohaterow ile krzywdy zrobily tym dzieciom ? z mojej rodziny troje popelnilo samobojstwo … wychowalismy sie w dimu dziecka, pamietam ze ojciec moj to byl Stalin …. duzo bym napisala ….skoncze ,
dobrze by bylo piszac takie historie pytac sie i druga strone
Właśnie, a propos kompletnych kłamstw. Obecna “lewica” nie ma ani nic wspólnego ideologicznie z lewicą tamtych czasów, ani – tym bardziej – nic wspólnego z ówczesną grecką lewicą oraz partyzantami ELAS i DSE. ELAS lokować należy gdzieś obok polskiej formacji znanej jako Bataliony Chłopskie (i podobnych) oraz tylko około 1/4 jego oddziałów w ogóle pochodziła z ruchu komunistycznego (i też bez znanego nam oblicza), a DSE (Demokratyczne Wojsko Grecji) jakkolwiek komunistyczne, nie miało na ogół wiele wspólnego z nam w Polsce znanymi bolszewikami. Po pierwsze, było wysoko etyczne. Po drugie – było demokratyczne (polecam prace historyków o tej formacji)
Choć oczywiście jełopy, naśladujące mody ideologiczne, znajdą się wszędzie, a komu się to – wśród Greków w Polsce – nie podobało, siedzieć musiał bardzo, bardzo grzecznie i cicho. Gdyż Polacy mieli wybór – popierać system, zachowywać neutralność lub bojkotować. Grekom pokolenia naszych rodziców (tj. tych, którzy przyjechali jeszcze z Grecji) tego wyboru nie dano. Już tutaj, w Polsce, gdyż w Grecji, wiem to z wielu starannych prac historycznych, faktycznie panowała jeszcze w tamtym wojsku (DSE) autentyczna demokracja. Polecam choćby hasło Demokratyczna Armia Grecji w polskiej Wikipedii, dość starannie tam uźródłowione. Podobnie jak hasła Wojna domowa w Grecji i odnośną część hasła Historia Grecji. Tu nie jest forum dyskusyjnie, więc nie napiszę więcej, ale byłoby to sporo ciekawego i zupełnie odmiennego od “szkolnych” wersji historii II w.ś. i okresu po niej. Pozdrawiam z Aten.
Przeczytałem z uwagą Pani komentarz. Swoją drogą: że też ludzie trafiają na ten tekst tak długo po jego publikacji! Pisząc post starałem się zachować maximum obiektywizmu i wyważenia. Ale oczywiście każdy ma swoją historię i swoje rany, które szanuję. Pozdrawiam serdecznie.
dziekuje za zrozumnienie , nie chcialam Pania urazyc ,,,,
milego dnia
Nie czuję się urażony, raczej dała mi Pani materiał do przemyśleń. Jeszcze raz pozdrawiam.
dziekuje , jestem do pana dyspozicji
tez wychowalam sie w Polsce, Police kolo Szczecina
Droga Pani, czy można się jakoś z Panią skontaktować mailowo, żeby namówić Panią na wspomnienia dotyczące tamtych czasów? Jestem dziennikarzem, staram się trochę grecką historię wyciągnąć z zapomnienia. Będę wdzięczny za informację i ew. kontakt na wwwadamrobinski@gmail.com.
dziekuje za to ze chce pan ze mna sie skontaktowac , wysle informacje na podany email
milego dnia
Panie Viator, kongratulacje za bardzo rzeczową, be żadnych uprzedzeń, analizę sprawy greckich uchodźców Jest Pan jednym chyba z nielicznych, który też widzi sprawę grecką jako rozgrywkę miedzy mocarstwami – aliantami, właściwie jako geopolitycznąę grę mocarstw, dla których tak Polska jak i Grecja były rozegrane jako pionki na szachownicy, i znalazły się nie tam gdzie ich narody, w czasie wojny chciały by się znależć. Tak powstanie w Warszawie jak i Grudniowa (Dekamvriana) krwawa pełna katastrofy walka między ELAS i Anglikami, dla których ważniejsze było utrzymanie, w 1944 r., Grecji w ich strefie wpływów, niż kontynuacja walki z niemcami, podobnie jak z Armią Radziecka stojąc do St. 1945, na Wiśle. Oba były prezentami, wpierw Churchila dla Stalina, a później Stalina dla Churchila. Jeden podpuśćił Polaków do wybuchu powstania w Warszawie a drugi Greków do powstania w Atenach. Spodobała mi się tak bardzo wyważona w Pana artykule sprawa greckiej wojny domowej że przetłumaczyłem część jej na Grecki, w związku z wyburzonym ostatnio pomnikiem Belojanisa we Wrocławou, aby pokazać jak można patrzeć na historię wojny domowej i tragedię greckich uchodźców, bez uprzedzeń prawicowo lewicowych, specjalnie dzisiaj, gdy te podziały, tak naprawdę, są już właściwie historią.
Cieszę się, że tak to Pan odczytał – w pełnej zgodności z moimi intencjami. Myślę, że zawsze trzeba zachować pewną dozę obiektywizmu, wszak “gdy rozum śpi, budzą się potwory”. Muszę przyznać, że zaprezentowany przez Pana punkt widzenia, taki “od wewnątrz”, porównujący sytuację Grecji z Polską, bardzo mnie zafrapował i chyba zmusi do dalszej lektury ns ten temat; dotąd skłaniałem się raczej do zestawiana wojny domowej w Helladzie z tą w Hiszpanii… Oby się Panu przydało to tłumaczenie, trzymam kciuki!
@Μπάμπης Φαγκρής – do Pańskiego postu dodałbym, że identycznego zdania jak Pan (i ja) był także pierwszy i znakomity taktycznie dowódca Demokratycznego Wojska Grecji, Markos Wafiads – im więcej czytywałem prac historyków, tym większy żywiłem do tego dowódcy szacunek, także etycznie. Zdjęty z dowództwa przez Stalina, gdyż odnosił sukcesy, co nie było partnerom umowy serwetkowej na rękę. Kto nie wie – Markos zastąpiony charyzmatycznym, ale głupim na tym stanowiskupolitrukiem Zachariadisem, komunistą bez żadnej wiedzy wojskowej i żadnego wojskowego doświadczenia…
Ale do rzeczy: Markos Wafiadis, długo internowany w Moskwie i długo już bezpartyjny, w rok po swym powrocie do Grecji, tj. w 1984, udzielił wywiadu stałemu programowi historycznemu ERT (czyli greckiej telewizji publicznej – wyjaśniam to dla Polaków). W owym wywiadzie wskazał, że w trakcie zawierania tzw. umowy serwetkowej, obaj przywódcy z pewnością zdawali sobie sprawę, że jej wcielenie w życie nie będzie możliwe, bez uprzedniej eksterminacji (εξόντωση) sił niepodległościowych w dwóch spośród krajów objętych umową tj. w Grecji i w Polsce. Co można było przeprowadzić wyłącznie przez wywołanie w tych krajach wojen domowych (określenie Wafiadisa, choć Polacy często nie chcą uznać tzw. utrwalania władzy ludowej za wojnę domową… ). A wobec tego obie strony prawdopodobnie współpracowały ze sobą w tej sprawie.
Proszę też zauważyć – Konferencja na Kremlu odbyła się zaledwie w jeden tydzień po krwawej klęsce Powstania Warszawskiego. Osobiście uważam, że właśnie po to powstanie to było potrzebne, by po jego strasznej klęsce można już było rozmawiać ponad głowami Polaków. A wobec tego bez sensu jest spieranie się “kto winien” oraz “czy miało sens” – wrobionoby w coś Polaków tak, czy owak. Jak choćby Greków w Dekemvriana 1944, z walnym udziałem rasowych hitlerowców, a jakże, ramię w ramię z Brytyjczykami i w brytyjskich już mundurach. Choć w prawie 7 tygodni po wyjściu wojsk niemieckich. Churchill wspominał potem, że jedynym światowym przywódcą, który go wtedy poparł, był Józef Stalin.
Dodam już nie cytujac Wafiadisa, ale za to na podstawie faktów – Stalinowi wręcz zależało m.in. na eksterminacji greckich lewicowych partyzantów DSE. Właśnie za rzeczywistą demokrację wewnątrz organizacji wojskowej (patrz: historia ostrzału Salonik…) i za ich umiłowanie wolności, suwerenności Ojczyzny. Toteż nie pozwalał na wcześniejsze zakończenie przegranej już wojny, ani nawet na emigrację indywidualną mężczyzn – patrz zamknięta dla emigracji granica Bułgarii i Albanii – aż do całkowitej klęski, wypalenia DSE amerykańskim napalmem, druga bitwa o Grammos.
Z kolei Markosa Wafiadisa, po zdjęciu go z dowódzwa DSE, Stalin mianował “premierem i ministerm wojny rządu greckiego”, ulokowanego w Budapeszcie, czyli aby dalej od partyzantów… – po czym ani nawet ZSRR tego rządu nie uznał.
Albo ta wcześniejsza sprawa – likwidacja, śmiertelna denuncjacja duchowego przywódcy ELAS, 1945, Arisa Velouchiotisa – komunisty, ale nie sowieckiego typu. Przywódcy i dowódcy, o którym w najlepszych słowach wyrażał się m.in. brytyjski wywiad w Grecji – patrz książki lorda C.M.Woodhouse’a ówczesnego szefa greckiej komórki i dowódcy oficerów łącznikowych do partyzantów wszystkich ugrupowań.
Wydanie partyjnej gazety “Rizospastis” (grecka “Trybuna Ludu”) o okrążeniu oddziału Weluchiotisa i jego prawdopodobnej śmierci zaczęto składać do druku jeszcze nim pierwsze raporty o tym dotarły do Aten…
Zrekapituluję – bez jakiejkolwiek wątpliwości wojna domowa w Grecji to ręka obu głównych wtedy mocarstw tj. Wlk. Brytanii i ZSRR. Jest na to zbyt wiele dowodów, by wątpić, poczynając jeszcze od zbioru depesz Churchilla do jego dowódców, w Grecji. Wciąż niedostępnego – częściowo utajnionego, nawet w omówieniach treści, a częściowo dostępnego ale tylko dla osób, które UK sobie wybiera.
USA nie wtrącały się, a w 1944-45 nawet bardzo ostro sprzeciwiały się Brytyjczykom w sprawie walk Dekemvriana, w szczególności wstrzymując im całość środków transportu do Grecji. Stany wtrąciły się dopiero w 1947. Następnie przysyłając do Grecji około 10 tysięcy “doradców wojskowych” – sporo jak na “doradztwo”. W szczególności ani słowa po grecku nie umiał jeden z dwóch strąconych pilotów.