Przyjaciele moich rodziców. Pani Maria (reblog)

Ewa Maria Slaska

W trakcie pracy nad książką o Mamie nazbierałam sporo materiałów, które wprawdzie należą do tej historii, ale jednocześnie – nie ma w niej dla nich miejsca. Pisałam tu już o Marcelu Noveku, pojawiali się Jurek Łuczak i jego żona Jola, i jeszcze tu na pewno powrócą, dziś chciałabym przypomnieć panią Marię czyli Maryśkę.

Nazywała się Maria Wszelaczyńska, była lekarką przyjaźniła się i z Mamą, i z Tatą, a to nie zawsze było oczywiste. Była starsza od rodziców i miała za sobą komunistyczne więzienie, jednak nigdy nie wiedziałam, za co? To ją miała przede wszystkim na myśli Mama, powtarzając, że jak się jest Polakiem, to nie jest wstyd siedzieć w więzieniu, a wręcz nawet niekiedy jest to patriotyczny obowiązek. Maria Wszelaczyńska w bardzo późnym wieku na kilka lat wyszła za mąż za pana, chyba Antoniego, Szaszkiewicza. Bawiło ją myślenie, co każdy urzędnik musi czuć na widok takiego dubletu: Wszelaczyńska-Szaszkiewiczowa, koniecznie z ową końcówką -owa. Nie mieściło się to w żadnej rubryce i w żadnym formularzu.

Bardzo lubiłam panią Marię i czasem chodziłam ją odwiedzać sama, bez rodziców. Miała w mieszkaniu wielką lipę pokojową, która budziła mój nieodmienny zachwyt. Dostałam kiedyś odszczepkę, ale niestety moja lipa tak nie wyrosła. W ogóle nic u mnie tak nie wyrastało, oprócz pewnego pnącza, tego co ma kroplę wody na końcu każdego liścia. Ono jedno chciało u mnie rosnąć i wspaniale obrosło mansardowe okno naszego mieszkania na strychu na ulicy Grunwaldzkiej. I tę jedyną roślinę, która mi w życiu dobrowolnie wyrosła pod ręką wielka i krzepka, również dobrowolnie opuściłam, jeśli oczywiście można powiedzieć, że decyzja o emigracji to decyzja dobrowolna. Ale to już całkiem inna historia…

Gdz zaczęłam pracę nad książką o Mamie znalazłam w sieci kilka artykułów o pani Marii.

Teresa Ciesielska napisała w Gazecie Wyborczej (Lublin nr 73, wydanie z dnia 27/03/2010):

29 marca mija rocznica śmierci dr Marii Wszelaczyńskiej-Szaszkiewicz, żołnierza Armii Krajowej, ofiarnego członka “Solidarności”, zamieszkującej w Gdańsku przez ponad 60 lat swego długiego, 97-letniego życia. Urodzona we Lwowie, pochodząca z patriotycznej rodziny, której przodkiem był Maurycy Mochnacki, znany krytyk literacki, jeden z przywódców Towarzystwa Patriotycznego, uczestnik Powstania Listopadowego, była dla nas wzorem prawości, odwagi, uczciwości, radując wszystkich swoim lwowskim humorem i zadziwiając niezwyczajną inteligencją (…)

A Dariusz Wilczak napisał (Dziennik.pl 2007-10-12): Woziła po Polsce korespondencję i pieniądze. O nic nie pytała. Takie są zasady konspiracji. Zanim ci wszyscy młodzi ludzie z Solidarności nauczyli się tych zasad, ona je już znała. Oto historia Marii Wszelaczyńskiej, kurierki od urodzenia…

Szafka – skrytka na pieniądze dla opozycji

W tym miejscu, pod ruchomym dnem niewielkiej kwadratowej szafki stojącej w rogu pokoju była skrytka. Dno można było podnieść bardzo łatwo. Właściwie jednym palcem. Ale na pierwszy rzut oka wydawało się nieruchome. Zwykła deska. Ktoś musiałby wiedzieć o skrytce, żeby tu specjalnie zaglądać. Tym bardziej, że to niejedna szafka i niejedna półka w tym małym pokoju, na parterze starego bloku gdańskiego Wrzeszcza.

Maria Wszelaczyńska chodzi bardzo wolno. Rocznik 1912. Pięć lat później była rewolucja październikowa. Dwadzieścia lat później studia rolnicze i medyczne. Dwadzieścia siedem lat później druga wojna. Czterdzieści lat później więzienie przy Rakowieckiej. Była tylko łączniczką. W czasie wojny w AK, po wojnie na Lubelszczyźnie w WiN. Wyszła w 1956 roku, po czterech latach. Właściwie była jeszcze młoda, ale przez to więzienie wiele straciła. Wiele czasu i wiele zdrowia.

Więc teraz chodzi bardzo wolno. Problemy z nogami. Ale w tym wieku mogą już być różne problemy. Raz dziennie odwiedza ją pielęgniarka, raz dziennie wychodzi na spacer – długo trwa, zanim zejdzie ze schodów, na szczęście to tylko parter. Ale Maria Wszelaczyńska jest jeszcze bardzo silna. Mówi szybko, bez problemu wyciąga z pamięci zdarzenia sprzed osiemdziesięciu, pięćdziesięciu i dwudziestu lat. Mówi, że to wszystko normalne. Przecież inaczej nie można było. Człowiek się nie zastanawia, tylko robi. Więc kiedy Merkel poprosił, żeby przechowywała pieniądze podziemnej Solidarności, to oczywiście nie mogła odmówić. Zrobili tę skrytkę w szafce. I tylko oni wiedzieli, że tam jest. Pieniądze leżały pod ruchomym dnem.

Była kurierką. Woziła po całej Polsce korespondencję, pieniądze. Pokwitowań nie było. Zamiast tego głębokie spojrzenie w oczy. O nic nie pytała, bo po co. Nauczyła się już dawno temu, że lepiej nie wiedzieć wszystkiego. Jak ktoś za dużo wie, to staje się niebezpieczny dla innych. Proste zasady konspiracji. Zanim ci wszyscy młodzi ludzie z Solidarności nauczyli się tych zasad, ona je już znała. No a kiedy okradli mieszkanie, jakoś w osiemdziesiątym piątym czy szóstym roku, to tylko parę rzeczy zabrali. Za to pokój i kuchnia wywrócone do góry nogami. Pieniędzy nie znaleźli. Ile przez tę skrytkę przeszło? Może kilka, może kilkanaście tysięcy dolarów, może więcej. Po prostu pomagała i nie ma zamiaru robić z tego wielkiej sprawy.

A skrytka ciągle tu jest. W tym samym miejscu, pod ruchomym dnem niewielkiej kwadratowej szafki, stojącej w rogu pokoju. Maria Wszelaczyńska chodzi bardzo wolno. I miałaby dziś duży problem, żeby się schylić i otworzyć skrytkę.

Rozdział z książki Dariusza Wilczaka “Ponad stan. Solidarność – historie podziemne”

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.