Z sadów pradziadka do Powstania Warszawskiego 9

MiastoAndrzej Rejman 

Warszawa, moje miasto

Gdy spaceruję ulicami Warszawy myślę, że nie mógłbym mieszkać gdzie indziej. Tu poznali się i studiowali moi rodzice, tu spoczywają na cmentarzach moi przodkowie.
Przypomniał mi się tekst napisany w 1947 roku przez Salinę Baniewicz, matkę Antoniego Baniewicza (1923-1944), który zginął w walce na Żoliborzu. I o niej, i o nim już tu pisałem.

Pani Baniewiczowa walczyła po wojnie z władzami o różne sprawy, według niej ważne. Przeglądam jej listy – maszynopisy z tamtych lat, które przechowała moja babcia.
Autorka pisze w nich do władz o chuligaństwie wokół jej domu, skarży się w sprawie niewłaściwego, jej zdaniem kształtu pomnika bohaterów Warszawy i przedłużającego się w nieskończoność konkursu (w końcu zwyciężył projekt, stojący dziś – tzw. warszawska “NIKE”), narzeka na bezduszność, egoizm i nieczułość ludzi na sprawy odchodzącego pokolenia.
Przedstawiam jeden z jej tekstów, skierowanych właśnie do mieszkańców mojego miasta – tekst przejmujący i po latach niosący ważne przesłanie.

***

SALINA BANIEWICZ, listopad 1947 r.

Nowy mieszkańcu nowej Warszawy – dokąd tak śpieszysz i po co?
Czy chcesz dogonić tęczę i blaski kolorowego, wymarzonego jutra, pełnego tajemnic i przygód; a może wystraszony uciekasz przed grozą widma krążącej tu wczoraj śmierci?
Zatrzymaj się na chwilę, zaczekaj.

Dzisiaj wysoko nad tobą rozpłakało się niebo pochmurne; za tobą – rozpływające się we mgle cienie poległych tutaj powstańców; pod tobą – szare kamienie.

Brukowy kamień stołecznej ulicy – niemy świadek okrutnych, wyrafinowanych zbrodni, i… wielkich poświęceń, i… bohaterskich zgonów, odgrzebany spod gruzów zburzonych kamienic, obmyty deszczem z zakrzepłej krwi i kurzu, na nowo cierpliwie służy człowiekowi.
Stukają i dudnią koła po bruku, mkną po nim znowu wozy i samochody, a ludzie po zajęciach codziennego dnia – wracają do swoich, do domu. Triumfująco – beztroskie są ich głosy wesołe wobec złowrogiej, martwej ciszy tamtych – zabitych tak wcześnie, tak młodo.
Posuwająca się wolno wśród zgiełku i wrzawy różnobarwnego tłumu jakaś kobieta samotna – nie zwraca niczyjej uwagi. Nogi ociężale prowadzą ją bez celu przed siebie i wszystko jej jedno, w którą skręcić stronę. Wszak nikt już, jak dawniej, nie czeka jej powrotu i nie wybiegnie radośnie na spotkanie. Nie ma ona domu, budowanego przez wiele, wiele lat ciężkiej, jakże często ponad siły, pracy. Nie ma rodziny, bo syna nie ma, tak bardzo, tak bezgranicznie kochanego…

Wielka, potężna, tajemna moc – trzyma ją tutaj, w tym mieście straceń i mogił. Oczy uważnie, uporczywie wpatrują się w każde rumowisko, w każdą płytę chodnika, daremnie szukając śladów niegdyś maleńkich, dziecięcych, a potem chłopięcych – rodzonych, drogich stóp.

Tęsknota bezlitośnie szarpie umęczoną pamięć: ile razy przechodził tędy, w jakich okolicznościach, o czym myślał wówczas, jak wyglądał? Ile razy i kiedy groziła mu tu śmierć zdradziecka z lufy rozpylacza niemieckiego żandarma? Ile razy i kiedy uniknął tu cudem rewizji i nikczemnych ulicznych łapanek? Ile razy… i kiedy…?
Bezpowrotnie minione dni katuszy i trwogi, dni pełne męki niezmiernej, straszliwej, – bolesnym skurczem duszą i dławią, zginają plecy ku ziemi.

Tragiczna rzeczywistość beznadziejnej przyszłości teraz już nikomu niepotrzebnej istoty – nie wzrusza, nie obchodzi nikogo.

O życiu złamanym, o krzywdzie doznanej mówi jej każda sylwetka na tle gęstniejącego mroku, każdy przechodzień, witryna każda, bo przecież tych kwiatów przepięknych w tej narożnej kawiarni – nie zobaczy jej chłopiec już nigdy…
Każde dziecko spotkane, czy uczeń, czy student zawsze jej przypomina, jak dużo jest matek normalnie szczęśliwych na świecie.

Coraz dalej idzie, coraz szybciej, nie czując chłodnego, przenikliwego wiatru późnej jesieni, ani zmęczenia przemokłych, obolałych nóg.

Powiodły one ją wreszcie pod ścianę odbudowanej kamienicy, w której mieszkała długie, długie lata, w której przetrwała i wojnę, i powstanie do końca.

O, właśnie tam, z balkonu tego, w bezsilnej trosce, z obłędnym niepokojem wypatrywała codziennie, co wieczór – swego jedynaka.

W szerokich, oświetlonych oknach krzątają się obecnie nieznani jacyś przybysze; dla nich to teraz powstaje nowe życie, dla nich zacierają się starannie ślady potwornej tragedii tej biednej, tej dawnej, tej obcej im Warszawy.
Tak, tu, w tym miejscu, był przekop wąski, długi, prowadzący do wylotu kanału – burzowca, skąd wysuwały się po kolei skrwawione strzępy młodych straceńców, lecz… ilu z nich tam pozostało na zawsze – nikt tego się nigdy nie dowie…
Dymiła się zgliszcza, waliły się domy, a Oni… ginęli bez jęku.

Już późno jest i zimno. Deszcz mży coraz większy. Ruch uliczny powoli maleje. Jesienny mrok żałobnym kirem osnuwa miasto całe.

Po twarzy płyną łzy, spadając cicho w błoto. Jest ciemno. Tych łez nikt nie dojrzy, nikt nie zliczy. A może… są to zwykłe krople deszczu tylko – duże, czyste, lśniące…

Ledwie widoczna, samotna postać kobieca – nie zwraca niczyjej uwagi.

Foto: autor, Warszawa jesienią 2015 roku

Z sadów pradziadka do Powstania Warszawskiego cz. 2

Andrzej Rejman

Mama nie chciała zbyt wiele opowiadać mi ze swoich przeżyć okupacyjnych, może między innymi dlatego, że łączyły się one w prosty sposób ze wspomnieniem jej brata, Kazimierza (1922-1944). Kazimierz nie przeżył okupacji, zginął w sierpniu 1944 rozstrzelany przez żandarmerię pod Skierniewicami. Jednak z jej później napisanego życiorysu oraz wspomnień towarzyszy broni wiadomo znacznie więcej, niż jest w archiwach rodzinnych.

1.bilet_z_Julia_Hrebnicka_Muzeum_Powstania_WarszawskiegoBilet do Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie z krótkim życiorysem łączniczki, Julii Hrebnickiej.

O życiu w Warszawie w tym okresie – pisze moja babcia w swoich dziennikach okupacyjnych.

Dziennik czasu wojny – Małgorzata Hrebnicka

miejsce: Warszawa, Rakowiecka 4, budynek Instytutu Geologicznego, gdzie mieszkała rodzina Hrebnickich podczas okupacji

(fragmenty – koniec lipca początek sierpnia 1944)

23 lipca

W nocy był alarm i musieliśmy zejść do schronu, jednak przed odwołaniem jeszcze wróciliśmy, bo Papciólkowi (Stanisławowi Hrebnickiemu, przyp. mój) zrobiło się niedobrze, miał jednak 38,8 gorączki. Na szczęście było spokojnie.

Na Wiśniowej wzdłuż naszego ogrodu pełno samochodów, żołnierze – jedzą, wylęgają się, a najwięcej piją. Wypadki toczą się z oszałamiającą szybkością. Niespodzianka za niespodzianką…

27 lipca

Wczoraj wpół do 11-tej do wpół do 12-tej w nocy trwał alarm. Siedzieliśmy w schronie. Bomb ani artylerii nie było słychać.

28 lipca

Ładną nockę mieliśmy. Od godz. 10-ej do 12-ej waliły bomby i artylerja, aż mi się dotąd ręka trzęsie, a w schronie trzęsło jak w febrze, chociaż wcale zimno nie było. Boże, cóż to za okropieństwo siedzieć tak biernie w schronie, nic nie widzieć i czekać, aż w raz uderzy. Jakoby paliły się dworce Gdański i Wileński. Bombardowano jeszcze Pragę i Nowy Świat.

29 lipca

Wczoraj koło wpół do 11-tej wiecz. znowu nalot, ale słaby i krótszy, trwał koło godziny. Bombardowano, jak mówią szosy i tory. Wpłaciłam w PRO za gaz. 19 zł. 60 gr. Papciólkowi wypłacili prawie dwumiesięczną pensję. Kupiłam kilo mięsa (195 zł!), 5 jaj po 12 zł. Julcia posilała „Ślaza” kolacją. Mięso było okropnie twarde i żylaste. Kartofli nigdzie nie ma. Naloty ostatecznie wyprowadziły mnie z równowagi, nietylko zresztą one. Nie mogę pójść ani do Mickiewiczówny, ani do Aci, wogóle oddalać się na dłużej z domu. Słychać działa.

30 lipca

Noc względnie spokojna. Waliły działa przyfrontowe, ale daleko, ale zato tam od czasu do czasu pojawiały się jakieś niesamowite błyski, coś w rodzaju rakiet, ale widocznie puszczanych przez Niemców z ziemi. Nim się zorjentowaliśmy napłoszyliśmy się znowu, zbiegliśmy do schronu, a tam już znaleźliśmy parę osób śpiących, które tak miały spędzić całą noc, w poprzecznym korytarzu siedział samotnie p. Falkowski, kiwając nosem. Prędko wróciliśmy do domu. Było koło 3-ciej, a zrana Julcia musiała wstać o wpół do 6-tej.

31 lipca

Z wczoraj na dziś na usilne naleganie Julci nocowaliśmy w „gnieździe” – Staś, Kazik, ja i niańka. Było bardzo przytulnie, mieliśmy 2 łóżka i bujak. Przyjęli nas bardzo serdecznie, nie wiem, czy pójdziemy i dziś. Leje deszcz. W sklepach pustki, chleb kartkowy – 30 zł. bochenek, kartofle po 12 zł. kilo. Tłuszczów niema. Względnie tanie są ogórki, po 2, 3 złote, większe – 5, 6. Kupiłam jajka w korporatywie po 3 zł. trochę zapleśniałe, ale jajecznica z nich była dobra. Przenieśliśmy się z 2-ma łóżkami i rzeczami do piwnicy Stasia, przylegającej do schronu. Wszyscy urządzają sobie legowiska mniej lub więcej komfortowe, przygotowują się do oblężenia Warszawy. Śród dnia jedliśmy obiad ze Stasiem, dzieci nie było, zaczęły się jakieś buchania, warkoty samolotów, trzaski, wybuchy. Zbiegliśmy do naszej piwnicy. Były to jak mówią walki powietrzne samolotów. Kazik widział to, idąc po ulicy.

Sierpień

2.Kazimierz_Hrebnicki_zolnierz_AK_rozsrzelany_pod_Skiern1 sierpnia

Zrana koło 11-tej usłyszeliśmy odwołanie alarmu, którego nikt nie słyszał, a który był jak się później dowiedziałam o 5-tej zrana. Kupiłam białego chleba i zielonych papierówek, idąc po obiad, aby zamienić czerstwy chleb Kazikowi z plecaka, ale już nie zdążyłam, Kazik już wychodził*) i nie chciał ani chwili już tracić na przepakowywanie plecaka. Ledwo zdążyłam go pożegnać.

Kazimierz Hrebnicki ok 1943

Do widzenia, chłopcze kochany, wracaj zdrów i cały! Matko Boska Częstochowska miej go w swojej opiece! Ufam Ci, a jednak serce mi się rozrywa z bólu i męki. Julcia wyszła koło 11-tej. Nie ma jej dotąd? Dlaczego?

*) koło 3-ciej popołudniu. Nie przeczuwałam wcale, że widzę Go po raz ostatni i już Go więcej nie zobaczę. Nie śmiałam myśleć źle, aby nie ziściło się, aby On sam widział, że matka nie dopuszcza nawet myśli, że może Go coś złego spotkać.

2 sierpnia

Wczoraj o 5-tej zaczęło się. Usłyszeliśmy strzelaninę, mieliśmy jeść obiad, ale zaniechaliśmy i pobiegliśmy do schronu.

3.Julia_Doktorowicz_Hrebnicka_z_prawej_i_Rysia_laczniczk8 sierpnia

Ósmy dzień siedzimy w schronie bez wychodzenia na zewnątrz! Życie zorganizowało się wcale możliwie. Nawet chleb pieczemy.

Od prawej: “Elżbieta” (Julia Doktorowicz-Hrebnicka) i “Rysia” (Maria Lutostańska) – łączniczki “Radosława”, fot. Muzeum Historyczne M.St. Warszawy

Plitka u p. Grellnerowej pali się cały dzień, więc woda ciepła do umycia się, gotowanie obiadu i korzystanie z ubikacji przez cały dzień. Aż gęsto koło plity, panie gotują, robią makarony, naleśniki i inne specjały, p. Kobyłecka kąpie dziecko i myje pieluszki. P. Janczewski kazał nanieść węgla z kotłowni, desek jest dużo na rozpałkę. Dziś zgasło światło. Zaraz że znalazły się karbidówki, p. Jurkiewicz narąbał dla wszystkich karbidu, przyniósł nam śliczny kremowy abażurek, bo przedtem światło było bardzo rażące i teraz jest bardzo przytulnie w naszej norze. A na zewnątrz przepiękna słoneczna, bezwietrzna pogoda. Tęskno za zieleniną i błękitnem niebem! Króliki nasze pewnie już pozdychały z głodu. W ogródku pewnie pysznie kwitną dalje i floksy. Kiedy wyjdziemy?…

4_Hrebniccy_podczas_okupacji***

na tym dziennik kończy się; po prawie dwóch latach babcia pisze: (po powiadomieniu Hrebnickich o śmierci ich syna)

Hrebniccy podczas okupacji w swoim mieszkaniu w Warszawie

27/V 1946 r.

Okropny cios, potworny! Jak żyć z tym okropnym bólem, z tą nieludzką męką. A świat dalej istnieje, niebo błękitnieje i kwiaty pachną. Syneczku, nic Ci nie pomogły moje modlitwy, moje myśli o Tobie, krzyżyki, kreślone Ojca ręką i moją na szczęśliwe przetrwanie. Męczenniku-bohaterze, oddałeś w ofierze swe młode życie, bezcenny dar, zginąłeś w polu, jak kwiat podcięty, czy mogę bez szemrania poddać się woli Bożej, czuję w duszy żal przeogromny i bunt zawiedzionej ufności. Głęboko wierzę, że nie zasłużyłeś na karę żadną, boś był dobry i czysty i chyba teraz masz lepiej, niż było by tu Tobie na tym głupim podłym, choć czasem och jak pięknym świecie.

***
Ciekawostka: zdjęcie nr 3 zostało wykorzystane w filmie/serialu “M jak Miłość”, w wątku miłości powstańczej, jednego z bohaterów, którego gra wybitny aktor – Janusz Zakrzeński

http://archiwum.mjakmilosc.tvp.pl/57349/janusz-zakrzenski-w-m-jak-milosc-cz-2.html

 c.d.n.