Działalność gospodarczą podejmujemy, licząc na zyski, ale związane są z nią koszty. Nie podejmujemy działalności gospodarczej, jeśli koszty przekraczają zyski, chyba że uda się przynajmniej część kosztów zepchnąć na innych. I tu potrzebne jest państwo ograniczające wolność gospodarczą. Wolność do. Świetnie prosperujący ośrodek narciarski Czarna Góra nie ponosi wszystkich kosztów swojej działalności, a do nich należą katastrofalne powodzie w Kotlinie Kłodzkiej. Z pewnością duży udział w tych powodziach mają ośrodki narciarski i żadnego udziału w kosztach. I tu potrzebne jest państwo. Państwo, które obroni ośrodki narciarskie przed agresją wszystkich tych, których powódź pozbawiła dobytku. Państwo, które zatrudni ekspertów, którzy wykażą, że powodzie nie mają nic wspólnego z wycinką lasów pod trasy narciarskie, ekspertów, którzy wskażą domy do wysiedlenia, by na ich miejsce pobudować zbiorniki retencyjne. Państwo, które znajdzie winnych, gdy któryś z tych zbiorników zawiedzie, pociągnie za sobą inne i będziemy mieli kolejną powódź tysiąclecia. Ale nie o tym chciałem mówić.
Rozważałem dwa sposoby powrotu do Wrocławia. Albo wrócę tak jak tu dotarłem, czyli płynąc lub idąc, albo spróbuję wrócić pociągiem, rozcinając MAŁĄ MI na cztery części. Miałem pewne wątpliwości co do jednego jak i drugiego sposobu. W końcu rozciąłem MAŁĄ MI na dwie części i schowałem do piwnicy Ewy Marii. Do Wrocławia wróciłem Flixbusem. Okazało się to bardzo słusznym posunięciem. Gdybym płynął MAŁĄ MI z powrotem, to nie kupiłbym książki Życie seksualne kajakarzy. A jak bym pojechał pociągiem, nie dostałbym od Ewy Marii książki Amerykański sen.
Teraz te książki stoją u mnie na półce i prowokują prawie identyczni kolorami obwoluty, bym spróbował powiązać w jedną całość ich lajtmotiwy. A nie jest to proste, bo jedna mówi o seksie, czyli zjawisku biologicznym, a druga o wolności obywatelskiej, czyli zjawisku należącym do sfery polityki. Na razie, kilka dni po przyjeździe do Wrocławia, zadzwonił do mnie kolega i poprosił o pomoc w szkoleniu żeglarskim. I tak znalazłem się w Tychach, na jeziorze Paprocany z czterema szelmami na pokładzie. Doszukiwałem się w tym magii, ale się nie doszukałem. Za to miałem okazję skonfrontować moje poglądy z pokoleniem Z. Okazały się zadziwiająco zbieżne, nawet wtedy, gdy stwierdziłem, że młodzi ludzie są największą zarazą zagrażającą ziemi, bo chcą się uczyć, zdobywać dobry zawód i móc się dorabiać nowych samochodów, mieszkań, mebli do tych mieszkań i wielu innych dóbr, a to przecież zagraża światu. Zetki przyznały mi rację, ale nic z tego nie wynikło. Kurs zakończyliśmy na DeZecie, łodzi dziesięciowiosłowej z dwoma masztami o tradycyjnym ożaglowaniu gaflowym.
Za honorarium za szkolenie kupiłem Życie seksualne kajakarzy Wojciecha Koronkiewicza. Inaczej nie kupiłbym tej książki, a szkoda, bo jako organizator i komandor wielu spływów kajakowych, zarówno harcerskich jak studenckich, mam swoje obserwacje w tej materii i szkoda by mi było pieniędzy. Tym bardziej, że jak się spodziewałem, o życiu seksualnym kajakarzy było w niej bardzo mało, zaledwie pół zdania, za to zgodne z moimi obserwacjami. Ci kajakarze to przez cały dzień wiosłują, a wieczorem rozbijają namioty, lecz zamiast zająć się życiem seksualnym, rozpalają ogniska, siadają przy nich i do późnej nocy śpiewają. Rozumiem jeśli tak robią harcerze, ale że również studenci, tego to nie rozumiem, to do nich niepodobne. Coś tu nie gra. To trzeba wyjaśnić.
Po kursie żeglowania wróciłem do Wrocławia i zacząłem przygotowania do sprowadzenia MAŁEJ MI z Berlina do Wrocławia. Zadzwoniłem do Alka i upewniłem się, że jak utknę gdzieś w Polsce, to przyjedzie po mnie z przyczepką i wyciągnie mnie z opresji. Do Berlina udałem się Flixbusem i od razu zabrałem się za składanie MAŁEJ MI. Okazało się to prostsze niż myślałem. Spieszyłem się, bo przede mną były dwa dni pomyślnych wiatrów na kanale Odra-Sprewa. Na odjezdne Ewa Maria dała mi swoją książkę Amerykański sen i świeżo upieczony placek drożdżowy.
Gdyby nie było polityki nie byłoby wojen Gdyby nie było biznesu nie byłoby polityki. Czyli wojen by nie było gdyby nie było biznesu. Ale gdyby nie było biznesu nie byłoby pracy, a jak by nie było pracy nie byłoby pieniędzy. Bez pieniędzy da się żyć w małej wiosce otoczonej polami, ale co to za życie. Jest jeszcze jeden sposób na życie bez pieniędzy, nomadyzm, życie w drodze z tego co los przyniesie i nie chodzi tu o życie na czyjś koszt, chodzi o przywracanie fundamentanych relacji między ludźmi i między człowiekiem a przyrodą, bez utraty kontaktu z największymi osiągnięciami ludzkości, za to z krytycznym spojrzeniem, danym tylko wędrowcom.
Z tym przesłaniem, wykąpany, wyspany i nakarmiony u Ewy Marii przystąpiłem do walki z workiem plastikowym zaplątanym w gałęziach drzewa na Tempelhofer Damm . Na podwórku stał trójkołowy rower Ewy Marii. Możesz sobie go wziąć, na tym nie da się jeździć. Przerobiłem maszt MAŁEJ MI na dyszel i podłączyłem do roweru trójkołowego. Da się jeździć, ale skręcając w prawo trzeba się wychylić w lewo. Gdybym nie był zaprzęgnięty do mojego wózka to wywrotka murowana. To był rower do… Trochę ciężko się jedzie ale na allegro można kupić silnik od kosiarek przystosowany do napędzania roweru. Tfu, tfu, tfu precz szatanie ledwo wjechałem do miasta a już pojawia się pokusa by zejść z drogi regresu i wejść na drogę postępu cywilizacyjnego. Ale nie bądźmy fanatykami, ten zestaw z rowerem był odpowiednim pojazdem na wędrówki po pustym wielkim lotnisku w upalny dzień. A tym czasem ruszamy z Ewą Marią na spotkanie literackie do SprachCafé Polnisch. Po drodze kupuję w Decatlonie butlę gazową. Na drugi dzień ruszam moim zestawem na lotnisko Tempelhof, gdzie w latach siedemdziesiątych samoloty lecące z Warszawy do Wrocławia, lądowały w innym świecie.
Ustawiam się na pasie startowym, by podjąć próbę odlotu w kosmos, w kierunku Mgławicy Andromedy. Młody człowiek, którego proszę o rejestrowanie mojego odlotu, początkowo jest zdezorientowany, a po chwili robi do mnie oko i uśmiecha się ze zrozumieniem. I już prawie bym odleciał, gdybym nie zauważył pikniku po drugiej stronie lotniska. Polski piknik organizowany przez Polskie Towarzystwo Szkolne Oświata oraz sztab WOŚP Berlin. I tak zamiast w kosmosie znalazłem się na pikniku. Wkupiłem się listem polecającym od Ewy Marii i kawą zaparzoną na świeżo kupionej butli gazowej.
A potem były tańce. Był stół pełen różnych przekąsek i był pomysł by zorganizować naukę żeglowania, i drugi pomysł, by pójść z MAŁĄ MI do Czaplinka na Pol’and’Rock. Chętnie bym poszedł, przy okazji odwiedził zatokę Antka Cwaniaka, ale taborem, przynajmniej w trzy wózki. Można by spróbować za rok połączyć naukę żeglowania z przygotowaniami do wyprawy na Pol’and’Rock 2026. Wozy i łodzie mam, brakuje mi tylko załogi.
Jak zwykle ruszam w drogę bardzo wcześnie. Mam do wyboru trzy drogi z Fürstenwelde. Mogę iść ścieżką rowerową przez Erkner. Mogę płynąć Szprewä aż do samego Berlina. Mogę też skierować się do kanału i płynąć kanałem do Schmockwitz. Decyduję się na kanał, bo prowadzi prosto do Berlina. Szprewa wprawdzie by mnie niosła z prądem, ale za to silnie meandruje, co czyni drogę dwa razy dłuższą, o drodze przez Erkner nic nie wiem, może być malownicza, ale nie najkrótszą. Wychodzę z Fürstenwalde West i idę w kierunku Hartmannsdorf. Piszę do Anity, by powiadomiła moją żonę. – Kończy mi się prąd w telefonie. I tak jak się spodziewałem, telefon mi wysiadł, również power bank mam całkowicie rozładowany. Trudno, zatrzymuję się w cieniu drzew i zabieram się za parzenie kawy. W myśl zasady, że nieszczęścia chodzą parami, gaz się kończy, kawy nie będzie. To akurat nie jest problem, nad kanałem zagotuję kawę na ogniu, będzie nawet lepsza. Wchodzę do Hartmannsdorfu, przed jednym z domów kręcą się jacyś ludzie. Proszę o możliwość naładowania telefonu. Są pełni zrozumienia. Podłączają mi ładowanie, a ja zabieram się za porządki w wozie. Wtedy wychodzi młoda kobieta i zaprasza na kawę. Częstuje bułeczkami z dżemem. Okazuje się, że ma syna na wydziale fizyki. Wymieniamy się kontaktem na Facebooku . To było bardzo piękne spotkanie. Mam wrażenie, że bariera językowa mało, że nie była problemem, to jeszcze otworzyła nas na jakiś głębszym poziom porozumienia. Cyfryzacja popsuła bezpośredniość kontaktów, pismo zubożyło naszą pamięć, a czego pozbawiła nas mowa? Telefon naładowany, zbieram się do wyjścia, dostaję na drogę dwie bułki i słoik bardzo dobrego dżemu. Piszę do Anity: – Doładowałem telefon żołądek i duszę. – Przyjęłam, niezmordowany obieżyświecie. Odnajduję drogę do kanału, woduję MAŁĄ MI i w drogę. Na wiosłach i oczywiście pod wiatr. Takie wiosłowanie pod wiatr jest bardzo nudne, ale jest okazją do poważnych rozmyślań. Myślę o książce Ewy Marii Amerykański sen. By wejść w dyskusję o wolności trzeba ten termin zdefiniować. Na Googlach znalazłem taką definicję: “Wolność – brak przymusu, możliwość działania zgodnie z własną wolą”. To jest dobra definicja dla tych co walczą o wolność, ale nie dla tych co chcą o wolności dyskutować. Proponuję bardziej abstrakcyjną definicję wolności: Wolnością nazwijmy parę; wachlarz możliwości plus zakaz ograniczający. Jak mamy wachlarz możliwości i nie ma żadnego zakazu, to nie ma sensu mówić o wolności. Gdy Bóg zasadził drzewo wiadomości dobrego i złego, to dopóki nie zakazał jeść z tego drzewa, nie było problemu wolności. Bóg dał ludziom wolność, przez wprowadzenie zakazu. Po wprowadzeniu zakazu z kolei, możemy mówić o zakresie wolności. Zakres wolności Adama i Ewy obejmował wszystkie drzewa oprócz tego jednego. Tak sobie rozmyślając dopłynąłem do śluzy Wernsdorf. Wiatr był coraz silniejszy, kanał się kończył i zaczynały jeziora. Na jeziorach mogło być bardzo ciężko a nawet niebezpiecznie. Zdecydowałem, że dalej pójdę pieszo. Przełożyłem MAŁĄ MI na kółka i ruszyłem w stronę Schmockwitz . Zależało mi by dotrzeć do Ewy Marii tego samego dnia, bo na drugi dzień miało być spotkanie literackie w SprachCafé. Robię zdjęcie na granicy Berlina i wysyłam Anicie.
Muszę przyznać, że zlekceważyłem Berlin. Myślałem, że szybko uda mi się przejść z Schmockwitz do Tempelhof. Zamiast dwóch, trzech godzin zrobiło się chyba sześć, w każdym razie na miejsce dotarłem dopiero około dwunastej w nocy.
W drodze, szczególnie w mieście zachodzą dziwne zjawiska, związane z czasem i przestrzenią, a może raczej z subiektywnym odczuciem czasu i przestrzeni. Raz się skracają, a raz wydłużają. Rozstawy słupków na chodnikach z reguły są na miarę mojego wózka, to samo odległości między stojącymi samochodami, choć z daleka wydają się za wąskie, a okazują się w sam raz z dokładnością do centymetra. U niejednego obserwatora wywoływało to dużo radości. To się jednak nie sprawdza w Berlinie. Dwa razy wpakowałem się między słupki i utknąłem, mało tego zbliżając się do centrum, wchodzę w przejście pod rusztowaniem, szerokość jest w sam raz i na samym końcu zwężenie nie do przejścia. Muszę się wycofać i iść szosą. Na szczęście kierowcy są wyrozumiali. Po wielu tarapatach idę wzdłuż stolików rozstawionych na ulicy, przy których siedzą ludzie i ze zdziwieniem patrzą, skąd się wziąłem. W końcu trafiam do bramy lotniska Tempellhof. I znów słupki i nie mogę się przecisnąć. Widzę pas startowy, który prowadzi wprost do celu mojej podróży i nie mogę się na niego dostać. W końcu znalazłem sposób by pokonać zaporę. Piszę do Anity: – Powiedz Ewie że jestem na lotnisku – Dobrze To było bardzo radosne przejście po pasie startowym na drugą stronę lotniska. Ostatnia przeszkoda, brama wyjściowa, na szczęście szeroko otwarta. Dochodzę na miejsce i ustawiam MAŁĄ MI pod drzewem na którym wisi worek foliowy, cel mojej podróży. Piszę do Anity: – Jestem już na miejscu u Ewy Marii.
Kiedyś wędrowałem ciągnąc wózek brzegiem morza z Kołobrzegu do Darłowa. W Darłowie, żeby wyjść na drogę, muszę pokonać schody, bo chodnik, którym mógłbym pójść, jest zagrodzony płotem, kamery i ostrzeżenie, że wejście tylko dla mieszkańców.
Mężczyzna, który pomógł mi wnieść wózek po schodach, mówi: – Patrz pan, ludzie się coraz więcej grodzą. A ja na to: – Ludzie im więcej mają, tym bardziej się boją. A im bardziej się boją, to tym więcej pracują, by mieć więcej, bo myślą, że się będą mniej bali, a boją się jeszcze więcej. – No tak to jest – potwierdził.
Ja poszedłem w przeciwną stronę. Chcę mieć mniej. Chcę pozbywać się rzeczy. Chcę się uniezależnić od zdobyczy cywilizacyjnych.
Wróćmy na razie na kanał Odra-Szprewa, gdzie budzę się o w pół do piątej i od razu siadam do wioseł. Śniadanie zjem gdzieś w drodze. Płatki kukurydziane na mleku i oczywiście kawa z biszkoptami. Wiatr mam przeciwny, ale nie jednostajny. Takie sobie szkwaliki, raz po jednej raz po drugiej stronie kanału. Wiatr bawi się ze mną w ciuciubabkę. Po paru godzinach dopływam do śluzy Kelendorf. Zatrzymuję się przy pomoście dla łodzi turystycznych. Przez intercom wywołuję operatora śluzy. “Bite śluze”, kombinuję. Operator coś mi tłumaczy, najpierw po niemiecku potem po angielsku. Ani tak ani tak nic nie rozumiem. Na szczęście zjawia się para na rowerach. Proszę ich we wspólnej mowie, by skontaktowali się z operatorem. Dzwonią, a później mi tłumaczą, że śluza będzie zamknięta do osiemnastej. Mam już dosyć tego wiosłowania…
i bez żalu wyciągam łódkę z wody i ustawiam na kółkach, wtedy ku mojemu zaskoczeniu dzwoni Darek. Wyjeżdżając z Wrocławia nie miałem roamingu. Umówiłem się z żoną, że odezwę się dopiero od Ewy Marii z Berlina. Odbieram telefon od Darka z Polski. Odtąd będzie mi pomagał szukać drogi. Darek powiadamia moją żonę i ta z kolei dzwoni, i też odbieram. Okazuje się, że do mnie można się dodzwonić z Polski, a ja do Polski nie mogę. Żona wykupuje mi jakiś bardzo ograniczony internet i instruuje, że odtąd mam WhatsAppa i mam informować Anitę, jej koleżankę, która też ma WhatsAppa, gdzie jestem.
Ruszam w drogę, okazuje się, że jestem na ścieżce rowerowej do Fürstenwalde. Świetnie się idzie. W pewnym momencie ścieżka skręca w prawo na malowniczy most przez kanał z potężnymi betonowymi słupami po obu stronach. Jest za wąsko na moją łódkę. Nie ma rady, wypakowuję wszystko, zdejmuję kółka i przenoszę łódkę bokiem. Z powrotem na kółka. Pakowanie i po drugiej stronie mostu to samo. Ścieżka rowerowa do Fürstenwalde prowadzi przez las, idę cały czas pod baldachimem drzew. Mija mnie jakiś samochód, kierowca pozdrawia kciukiem do góry. Po jakimś czasie znów ten sam samochód, zatrzymuje się, chwilę rozmawiamy we wspólnej mowie. Na koniec daje mi dwie duże szklane butelki wody. Mijam Berkenbrück i idę na Fürstenwalde.
Na skrzyżowaniu przed Fürstenwalde ktoś kiwa na mnie z drugiej strony. Zatrzymuję się, podchodzi starszy mężczyzna, wypytuje skąd idę i dokąd, ogląda konstrukcję MAŁEJ MI, chwali, że sklejkowa. W parku nad kanałem robię postój, a potem idę dalej ścieżką przez las do Fürstenwalde West. Zatrzymuje mnie młoda kobieta na rowerze i prowadzi w piękne miejsce na biwak. Na odchodne daje mi dużą butlę wody.
Miejsce jest super, kąpielisko z piaszczystą plażą nad Szprewą, na skarpie wiata. Oczywiście kąpiel i pranie. Robię generalne porządki w łodzi. Piszę do Anity i wysyłam jej zdjęcia z miejsca, gdzie jestem. Zasypiam zabezpieczony przed komarami, przed deszczem i nie niepokojony przez nikogo.
Jak zwykle rano wyruszyłem około piątej . Doszedłem do ścieżki rowerowej nad kanałem i tam zrobiłem sobie śniadanie. Zadowolony z siebie ruszyłem wzdłuż kanału, a tu masz babo placek. Ścieżka najpierw odbija od kanału, a potem się kończy. Przechodzę pod mostem kolejowym i nie mogę znaleźć kanału. Ktoś mi doradza, bym poszedł do skrzyżowania i tam kierował się na Beeskow. Jakaś kobieta mija mnie na rowerze, po czym zawraca i pyta skąd i dokąd idę. Włącza tłumacza Google, pyta czy mam znajomych w Berlinie. Mówię, że idę na spotkanie literackie. Pyta, czy jestem pisarzem, odpowiadam, że tak. Tak jest prościej, nie będę jej tłumaczył, że idę zdjąć foliowy woreczek z drzewa. Mówi, że też trochę pisze. Wskazuje mi drogę do śluzy i doradza kanał jako najkrótszą drogę do Berlina. Śluzę znajduję w miejscu, gdzie bym się tego najmniej spodziewał. Szukam na jej terenie jakiegoś dogodnego miejsca na wodowanie MAŁEJ MI, ale nie znajduje. Wychodzi do mnie operator śluzy, jest bardzo życzliwy, pyta dokąd i pokazuje dobre miejsce po drugiej stronie kanału.
Rano obudziłem się przed piątą i natychmiast ruszyłem w drogę. Tak jakbym uciekał. Jakbym się bał zasiedzenia. Wszelkie porządki w wózku, jakiś niewielki posiłek robię dopiero w drodze.
Przepadam za tymi postojami ciągle w nowych miejscach, przy czym starannie je wybieram. Miejsce musi być ładne i z możliwie najdalszą perspektywą.
Widać, że w nocy lało, wszędzie były kałuże, a ja jak zwykle spałem i nic nie słyszałem. Dopiero jak doszedłem do drogi Osiecznica-Maszewo, zatrzymałem się, coś przegryzłem popijając wodą, w końcu zaparzyłem kawę.
Jako nieustraszony pogromca worków foliowych na drzewach zostałem zaproszony przez Ewę Marię do Berlina w związku z workiem na drzewie na podwórku przy Paradestrasse nieopodal skrzyżowania z Tempelhofer Damm. W takiej sprawie nie można jechać zwykłym środkiem lokomcji. Tu jest potrzebny Prawdziwy Wóz Cygański.
Ewa Maria Slaska i Marek Włodarczak alias Tabor Regresywny
Tydzień temu Marek Włodarczak doniósł nam, że złożył protest wyborczy (jak wiemy ze statystyk, jeden z 50 tysięcy protestów). Sedno protestu brzmiało jak następuje:
OŚWIADCZENIE
Oświadczam, że sterroryzowałem absurdem prezydencką kampanię wyborczą 2025 r. Mam duże doświadczenie w terroryzowaniu absurdem organów państwowych. Wcześniej sterroryzowałem wybory do Sejmu 2023 r. Jeszcze wcześniej organy Wymiaru sprawiedliwości za pośrednictwem Sądu Najwyższego. Poza tym ZUS w Wałbrzychu, Prokuraturę Rejonową w Kłodzku, Sąd Okręgowy w Świdnicy i kilka innych instytucji.
Ten list jest wsparciem dla listu doktora Jędrzejko, ale przygotowałem go niezależnie. Jest to list do Izby Spraw Nadzwyczajnych Sądu Najwyższego i do wiadomości OBWE, Gazety Wyborczej i Katedry Prawa KONSTYTUCYJNEGO WE WROC. Kierownikiem tej katedry jest mój sąsiad. Zna wpisy blogowe Klątwa iHistoria trzech pesos.
Oto list.
Sąd Najwyższy Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych
Protest wyborczy
Stanowczo protestuję przeciwko obarczaniu Polaków winą za wybór, którego dokonali w wyborach prezydenckich 2025 r. To nie jest ich wina. Nie chodzi mi o unieważnienie wyborów. Sprawa jest znacznie poważniejsza.
OŚWIADCZENIE
Oświadczam, że sterroryzowałem absurdem prezydencką kampanię wyborczą 2025 r. Mam duże doświadczenie w terroryzowaniu absurdem organów państwowych. Wcześniej sterroryzowałem wybory do Sejmu 2023 r. Jeszcze wcześniej organy Wymiaru sprawiedliwości za pośrednictwem Sądu Najwyższego. Poza tym ZUS w Wałbrzychu, Prokuraturę Rejonową w Kłodzku, Sąd Okręgowy w Świdnicy i kilka innych instytucji.
Nie chcę więcej terroryzować, chcę rozmawiać i wyjaśnić po co to robiłem. Mój cel jest tak absurdalnie prosty, że aż wstyd o tym pisać .
Z poważaniem Marek Włodarczak Tel 730 587 005
Do wiadomości:
1 Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka 2 Gazeta Wyborcza Wrocław 3 dr hab. Artur Ławniczak Katedra prawa Konstytucjonalnego Wydział Prawa i Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego