Marek Włodarczak alias Tabor Regresywny
Chochlik drogi powrotnej
Chochlik drogi powrotnej to wyjątkowo złośliwa bestia. Przekonała się o tym na własnej skórze moja żona. Wracaliśmy pieszo MAŁĄ MI z pleneru w Winnej Górze pod Oławą. Mijając Kotowice, żona stwierdziła, że woli wracać pociągiem. Stacją była niedaleko, sprawdziła telefonem czy ma pociąg, kupiła bilet i poszła na stację. Nie odprowadzałem jej, bo droga była nie na mój wózek. Po czterech godzinach dotarłem do Wrocławia, schowałem MAŁĄ MI do garażu, wracam do domu, a tu żona mówi, że też dopiero wróciła.
– Co się stało? pytam.
– Tory rozebrali, musiałam wracać pieszo do Wrocławia. A pociąg był w rozkładzie, nawet bilet sprzedali.
Teraz ja jadę pociągiem pociągiem do Słubic po MAŁĄ MI. Dojeżdżam do Rzepina. Tam mam przesiadkę do Słubic. Stoję na peronie i czekam na pociąg, zbliża się godzina odjazdu, a pociągu nie ma. Z drugiego peronu odjeżdża jakiś pociąg , okazuje się, że to mój, a wg informacji on jest na moim perone. Okazuje się, że jest to tylko informacja testująca system i nie ma nic wspólnego z tym, co dzieje się na peronach. Szlag by człowieka trafił. Kolej ma nie pokolei w głowie. W końcu wsiadam do pociągu pośpiesznego i jadę do Frankfurtu nad Odrą. Może i dobrze sprawdzę bo sprawdzę i dworzec, i drogę ze Słubic do Frankfurtu pod kątem transportu mojej łodzi. W końcu jestem w Słubicach, odbieram MAŁĄ MI i idę na stację. Na stacji rozkręcam łódkę na dwie części i dodatkowo rozcinam część rufową. Jakiś czekający na pociąg pasażer pyta, skąd się wziąłem, jest zachwycony moją wyprawą, ma mi pomóc przy wsiadaniu. Wjeżdża pociąg, konduktor początkowo nie chce się zgodzić, w końcu ulega i wtedy katastrofa, wózek mi się przewraca, części MAŁEJ MI rozsypują się po peronie, konduktor mi doradza następny pociąg i daje sygnał do odjazdu. Do następnego pociągu mam trochę czasu, robię sobie kawę. Rozcinam dzobową część MAŁEJ MI na pół i wszystkie części składam w jeden niewielki pakunek i tym razem dobrze mocuję na wózku tak by nie odstawiać cyrku na peronie. Po drugiej stronie dworca moje działania obserwuje jakaś kobieta. Na widok spakowanej łodzi uśmiecha się i pokazuje kciukiem, że dobrze. W końcu wjeżdża pociąg. Konduktor wysiada i pomaga mi się zapakować. Chyba wiedział coś o mnie, bo jest bardzo życzliwy. Coś mi się zdaje, że ten pasażer, z którym rozmawiałem, zrobił mi reklamę. Zdejmuję podwozie, by jak najmniej miejsca zajmować i wtedy konduktor mi mówi, że ten skład jedzie tylko do Rzepina i tam będzie przesiadka do innego pociągu. Szybko mocuję podwozie z powrotem. W Rzepinie przesiadka idzie mi bardzo sprawnie, rozsiadam się w fotelu, pociąg coś nie odjeżdża, w końcu konduktor mówi, że mamy awarię i trzeba wysiadać. Kolej ma nie po kolei. Nie wiadomo czym pojedziemy, pasażerowie zdenerwowani, konduktor gdzieś wydzwania, żali się, że nie mają dla niego składu zastępczego. Za chwilę ma wjechać pośpieszny do Zielonej Góry. Konduktor załatwia wszystkim przejazd tym pociągiem, tylko że mnie nie wpuszczają. I wtedy przypominam sobie o chochliku drogi powrotnej. Biedna kolej, to wszystko przez mojego chochlika, a ja wieszam na niej psy. Zmieniam cel podróży. Nie wracam do domu, jadę do Zatoki niedaleko domu. Chochlik odpuszcza, konduktor mówi wsiadaj pan do tego składu, co przyjechaliśmy, ma być podstawiony do Zielonej Góry. Jestem jedynym pasażerem w dodatku jedziemy bez zatrzymywania się. W Zielonej Górze przesiadam się do pociągu do Wrocławia, konduktorzy są bardzo życzliwy i w końcu udaje mi się dojechać do Wrocławia. We Wrocławiu na peronach są windy, ale mój zestaw się nie mieści, pozostają schody. Pierwszy zaczepiony młody człowiek pomaga mi znieść bagaż. Pyta tylko, co to jest i skąd wracam. Przejście przez miasto to sama przyjemność. Miałem iść do Zatoki, ale jak byłem niedaleko domu to się rozmyśliłem. MAŁĄ MI schowałem do garażu i wróciłem do domu.


