Marek Włodarczak alias Tabor Regresywny
Od Adminki. Marek nic o tym zdjęciu nie pisze, ale jest tak wspaniałe, że zaczynam jego opowieść od tego Księżyca.

Ruszam na wiosłach o czwartej trzydzieści.
Po drodze mijam Halbinsel. Jakiś mężczyzna wychodzi na pomost, chlapie się miotłą i skacze do wody. Pozdrawiamy się, gdy podpływa do mnie.
Zatrzymuję się na chwilę w miejscu gdzie Sprewa wypływa z kanału i w końcu dopływam do przedmieścia Fürstenwalde. Wiatr zmienia kierunek, nie ma sensu płynąć na wiosłach, gdy wiatr w oczy. A miało wiać z zachodu przez dwa dni. Wyciągam MAŁĄ MI na brzeg bardzo wygodnym slipem. Robię porządki, suszę śpiwór i rzeczy trochę wilgotne po nocy. Jakiś Niemiec kręci się koło mnie, zagaduje. Okazuje się, że wędruje kamperem po Europie. W końcu daje mi bardzo dobrą czekoladę z bakaliami i dwadzieścia euro. Chyba źle zrobiłem, że nie wymieniliśmy się kontaktami. W końcu pakuję się i ruszam przez Berkenbrück w kierunku Briesen i dalej przez Frankfurt nad Odrą do Słubic. Zamierzam podjąć próbę przetransportowania MAŁEJ MI pociągiem osobowym. Mijam Berkenbrück i dochodzę do miejsca, gdzie mam do wyboru, albo pójdę do Briesen sześć kilometrów leśną brukowaną drogą albo dwanaście asfaltową ścieżką rowerową. Pytam gościa na rowerze, którą drogę mi radzi. Popatrzył na mój wózek i wskazał tę asfaltową. Nie jestem pewien, czy nie zrobił tego złośliwie. Okazuje się, że droga prowadzi do śluzy Kelendorf. Po drodze mam ten nieszczęsny most z słupkami betonowymi. Czeka mnie ciężka przeprawa. Z naprzeciwka idzie jakiś Niemiec. Proszę go, by mi pomógł przenieść łódkę przez pierwszy słupek. Od razu bierze się do roboty. Pokazuję mu, że najpierw wyciągnę z niej rzeczy. Kręci głową. Bierzemy cały wózek wraz z rzeczami. Z wielkim trudem przenosimy go przez słupek, niesiemy dalej przez cały most i przez następny słupek. Mistrzostwo świata. To, z czym by się męczył godzinę, załatwiliśmy w pięć minut.

Mój pomocnik ma pokaleczone ręce, sięgam po apteczkę, nie chce, pokazuje na kanał, tam pójdzie się obmyć. Proponuję mu zawarcie braterstwa krwi jak Winetou i Old Shattereterhand. Zgodził się. I tak na moście nad kanałem Odra-Szprewa w pobliżu śluzy zawarliśmy polsko-niemieckie przymierze krwi. Czy się to komuś podoba czy nie.
Ruszam dalej, mijam śluzę, po lewej mam jezioro. Na małym placu przy drodze stoi kamper, przed nim przy stoliku dwoje ludzi. Pozdrawiamy się, zostawiam MAŁĄ MI na placu i idę nad jezioro, szukać miejsca na biwak. Nie ma szans, teren ogrodzony. Wracam i wtedy dzwoni żona. Wyjaśniam jej, gdzie jestem i proszę, by spytała ludzi z kampera, czy mogę zatrzymać się obok nich. Chyba ich to rozbawiło, bo od razu beż żadnych podchodów zaczynamy rozmawiać. Dużo podróżują po Europie z kanadyjką a dachu. Częstują mnie puszką jakiegoś napoju energetyzującego. Komary tną niemiłosiernie i w końcu zamykamy się w naszych pojazdach. Z tymi komarami to jest tak, że jak nie mam żadnej ochrony to ich bzyczenie jest bardzo denerwujące, a jak mam moskitierę to grają mi do snu i z tą myślą zasypiam.

