Ela Kargol
O wystawie Zofii Stryjeńskiej dowiedziałam się przypadkiem — na cmentarzu Pęksowym Brzyzku w Zakopanem.
O wernisażu poinformowała nas, mnie i moją przyjaciółkę Tejkę spotkana tam dalsza rodzina jej męża, Karola
Stryjeńskiego. Odwiedzali grób dalekiego stryja lub wuja i z żalem zauważyli, że w Zakopanem nie ma ulicy nazwanej jego imieniem.
Ulicy Zofii Stryjeńskiej również tu nie znajdziemy. Choć oboje byli tu obecni — nie tylko ciałem, ale duchem twórczości. Stryjeńscy mieszkali w Zakopanem przez kilka lat w latach 20. XX wieku. Ich małżeństwo — twórcze i burzliwe — trwało równie krótko. Dwie silne osobowości, które przyciągały się i odpychały. Kariera Zofii rozwijała się równolegle z karierą Karola.
On został pierwszym dyrektorem odrodzonej Szkoły Przemysłu Drzewnego, znanej dziś jako Szkoła Kenara. Antoni Kenar, jego uczeń, zaprojektował krzyż na grobie swojego mistrza. Pęksowy Brzyzek to miejsce spoczynku artystów związanych z Zakopanem i szkołą — pomniki i rzeźby na ich grobach to często ich własne dzieła.





Zofia Stryjeńska zmarła daleko od Tatr, od rodzinnego Krakowa, od Polski. Odeszła w Genewie i tam została pochowana — na cmentarzu w Chêne-Bourg. Nazywana „księżniczką polskiej sztuki”, uznawana za jedną z najważniejszych
postaci dwudziestolecia międzywojennego, nie zabiegała o uznanie. W czasie Wielkiego Kryzysu cierpiała biedę. Później otrzymała kilka zleceń: dekorowała wnętrza statków MS Batory i MS Piłsudski, cukiernię E. Wedla w Warszawie.
Po wojnie postanowiła wyjechać z Polski, chciała dotrzeć do Stanów Zjednoczonych, ale zatrzymała się w Genewie i tam już została. Zmarła w roku 1976.
Wystawę „Zofia Stryjeńska. Tatry, górale i gusła Słowian. Dzieła z kolekcji prywatnej” można oglądać do 27 września 2025 roku w Czerwonym Dworze w Zakopanem — miejscu, które z pewnością Stryjeńska dobrze znała.
Wernisaż był głośny i góralski: z muzyką, przytupem, winem i oscypkiem, z Giewontem w tle i tatrzańską sielanką namalowaną przez Stryjeńską — choć w rzeczywistości takiej nigdy nie było.







Willa Czerwony Dwór powstała w latach 1901–1902, zaprojektowana przez ucznia Witkiewicza, Wojciecha Roja, dla Oktawii Lewandowskiej. Początkowo nosiła nazwę Władysławka, ale gdy pokryto ją czerwonym dachem, stała się
Czerwonym Dworem — i tak jest do dziś. Przebywał tu Artur Rubinstein, mieszkał Karol Szymanowski, a Stefan Żeromski — jako prezydent Rzeczpospolitej Zakopiańskiej (funkcję tę pełnił przez kilkanaście dni) — rezydował tu niczym w pałacu prezydenckim. Bywali tu także inni ludzie kultury: Nałkowska, Piotr i Rafał Malczewscy, Zbigniew Uniłowski, a z pewnością również Stryjeńscy.







Zofię fascynował świat podhalańskich górali — ich codzienne życie. Choć w swoich pracach często je idealizowała, to właśnie te pełne dynamiki i koloru sielanki zdobyły uznanie odbiorców. Świat wyobraźni bywa lepszy od świata realnego — to do niego chętnie uciekamy.
Drugim tematem wystawy są obrzędy słowiańskie — rytuały, które kochamy, odprawiamy, które kościół zapożyczył, by wzbogacić swoje sakralne ceremonie.
W dzień wernisażu poszłyśmy z Tejką na Bachledzki Wierch. Zbierać zioła na święto Matki Boskiej Zielnej. Chodziłyśmy po pas w trawach, zrywając kłosy, wrotycz, nawłoć. Muchy z gnojownika goniły nas bez litości, komary kąsały, pokrzywy parzyły łydki.




Ach, gdyby Stryjeńska była z nami — zrobiłaby z tego obraz. Sielankę. Taką, w której nawet muchy tańczą zbójnickiego.
