List Janiny Kowalskiej (Cioci) do Katarzyny Krenz (na kopercie jest adresat: W Pani Katarzyna Krenzowa)
zachowana pisownia oryginału

Warszawa dn. 2.VII.97
Kasinku Kochana!
Niestety musisz odczytywać moje bazgroły ale przy takich pytaniach o przeszłość, myśli biegną mi znacznie szybciej niż moje palce po klawiszach maszyny do pisania. Pozatym klimat takich wypowiedzi jest dla mnie jedynie możliwy w pisaniu odręcznym. Nie umiem się wypowiadać za pomocą pośrednika – maszyny, a o klimat najbardziej chodzi.
Poprzedni list pisany do Ciebie do Niemiec miałam w brudnopisie – niedowierzam poczcie niemieckiej, ale na szczęście doszedł. Teraz piszę od razu bez brudnopisu bo pytania są bardziej konkretne.
Ad 1. Wąskotorówką z małym parowozikiem w latach 30-tych i 40-tych można było dojechać do punktu odległego od Zielonki o 3 km. Szła ona z okolic dw. Wileńskiego przez Drewnicę (tam szpital psychiatryczny), Marki, Pustelnik I i II, Czarną Strugę do Radzymina (nazwa bardzo dawna od stwierdzenia „radzę minąć”!). Linia, którą jeździło się do Zielonki – kolei normalnej i linia kolejki wąskotorowej były prawie równoległe. Dużo ludzi, szczególnie w czasie okupacji chodziło z Zielonki te 3 km do Marek i tam wsiadało w kolejkę do W-wy. Była ona bardziej bezpieczna od Niemców niż kolej idąca przez Zielonkę, która chodziła prawie do granicy Guberni Generalnej i była linią, którą szmuglowano różne towary dla wyżywienia W-wy. Często ludzie te 3 km pokonywali na rowerach i w różnych zaprzyjaźnionych miejscach je zostawiali.





Mieszkańcy mieszkania na Marszałkowskiej: Halina Ostrowska, mama Janiny, Wiktor Ostrowski, jej ojciec, sama Janina, a w dolnym rzędzie – Irena Kuranówna, kuzynka Janiny (oraz mama Adminki tego bloga oraz adresatki tego listu) oraz Karolina Lubliner Mianowska, siostra Wiktora
Ad 2. Mieszkanie nad kinem Polonia: był to jeden z b. niewielu ocalałych domów na Marszałkowskiej (do dziś najładniejszy, między odbudowanymi domami MDM). Dom z okresu najlepszego budownictwa warszawskiego czyli połowa lat 30-tych. Pieców w nim nie było, była własna kotłownia w podziemiach i kaloryfery. Kino Polonia było w podwórzu w poprzecznej oficynie, ale luksus mieszkań nie ustępował frontowym. Podwórze dość obszerne nie tworzące „studni”. Mieszkanie było 5-cio pokojowe z wejściem frontowym i kuchennym z łazienką, kuchnią, bieżącą wodą, gazem. Oczywiście taki był stan przedwojenny. My wprowadziliśmy się tam w 5 osób (Mama, Tata, ja, Irena, Karusia) do jednego pokoju i to przejściowego. W każdym pokoju mieszkała jedna rodzina. Zamieszkaliśmy tam 12 września 1945 r. W tym czasie cała infrastruktura miasta była dokładnie zniszczona. W mieszkaniach nie było wody, gazu, telefonów. Działała jedynie kanalizacja, ale ubikacja była przelewana wodą przynoszoną w kubełkach z hydrantu jakieś 300 m od domu. Nie wszystkie hydranty mogły być uruchomione bo niektóre były zniszczone od uderzenia pocisków w ulicę i rury były wtedy przerwane. Zaraz po wyzwoleniu uruchomiono dość zniszczoną elektrownię i siecią napowietrzną doprowadzano światło do domów. Ulice były ciemne, nie chodziły tramwaje. Spróbuję narysować to mieszkanie.
Dopisek na marginesie: Taki przejściowy pokój w W-wie to była jadalnia i był to typowy warszawski styl budownictwa.

Strzałka pokazuje kierunek przejścia przez nasz pokój. Przez nasz pokój przechodzili wszyscy mieszkańcy pozostałych pokoi, żeby dostać się do łazienki z kubłem z wodą, miednicą i ręcznikiem i do kuchni, żeby na maszynce elektrycznej coś sobie ugotować. Czyli przechodziło ok 12 – 15 osób. Wszystko było wtedy zrozumiałe, nikt o nic nie miał pretensji. Byliśmy po prostu szczęśliwi, że żyjemy i że znaleźliśmy się. Do tego mieszkaliśmy w samym centrum W-wy i wielu znajomych, których zastawała w pobliżu godzina policyjna przychodziło do nas na noc. Raz były 3 dodatkowe osoby i wtedy ja spałam w… szafie! Taka szafa tylko do wieszania z 2 szufladami na dole. Szuflady zostały wysunięte wszystko co wisiało położone na dnie, przykryta jakimś płaszczem spałam jak suseł. Mieliśmy przywiezione z Żyrardowa „meble” – rzeczoną szafę, zbite z desek łóżka z siennikami, jeden kulawy stolik i 6 różnych stołków i krzesełek, 2 kubły, miednicę, kilka garnków i sztućców, jakieś talerze i najważniejszą – kuchenkę jednofajerkową elektryczną na której m. innymi grzało się wodę do mycia. No i mieliśmy dużo optymizmu!

Dziadek Wiktor, ojciec Janiny, na balkonie kina Polonia na Marszałkowskiej
Wyprowadziliśmy się z Marszałkowskiej na Bałuckiego 15 listopada 1945 r. Czyli mieszkaliśmy tam 2 miesiące.
Pytasz o pocztę – nie przestała chodzić przez całą okupację i rozpoczęła działalność w W-wie natychmiast po wyzwoleniu. Ludzie którzy wrócili do W-wy i zastali swoje domy zrujnowane, znajdowali gdzieś w gruzach nie zniszczoną piwnicę lub bramę i tam zamieszkiwali, na gruzach swojego domu przyczepiali kartki z nowym adresem. Jeżeli listonosz niosący list pod stary adres znajdował taką kartkę dostarczał list pod nowy adres. Listonosze byli wtedy genialni – doskonale rozumieli co oznacza list i zawarte w nim wiadomości. Jeżeli natomiast zawiadomienie było z sądu, prokuratury lub NKWD odsyłano z adnotacją „adresat nieznany” i często zawiadamiali ustnie adresata o takiej przesyłce.
Telefony, linią napowietrzną były doprowadzane tylko do ważniejszych urzędów.
Co się jadło zaraz po wyzwoleniu? Otóż po pierwsze, jeszcze w Żyrardowie mieliśmy dużo wódki bo rodzina pracowała w gorzelni i przed ucieczką Niemców otwarto magazyny i my z Mamą woziłyśmy wódkę i spirytus w torbach na rowerach. Za tę wódczaną walutę można było od ruskich kupić wszystko. Z tą walutą wróciliśmy do W-wy. Szmugiel kwitł na całego i na bazarach było wszystko. Na ulicy można było nawet kupić gorące flaki, pyzy, kełbasę i inne przysmaki. Ktoś napisał, że Warszawę podniosła z gruzów kobiecina, która na stopniach spalonego tramwaju pierwsza postawiła owinięty w poduszkę garnek z gorącymi pyzami i jęła je głośno reklamować. Ona wróciła życie miastu! Na wszystko były kartki z chlebem włącznie, no i były paczki UNRRA – czyli jedyna pomoc amerykańska, którą przyjęliśmy, a były to kilko-dniowe racje żywnościowe wojskowe – niezużyte bo wojna się skończyła. Wtedy poznaliśmy nescafe, mleko skondensowane i inne przysmaki. Rozdawały te paczki różne instytucje dobroczynne, kościół i zakłady pracy. Wtedy również dotarła do W-wy odzież dość dobrej jakości, noszona ale przyzwoita i czysta. Jeszcze wracając do mieszkań tam gdzie nie było centralnego własnego na koks, były piece na węgiel.
