Janina Kowalska
Byłam zaprzyjaźniona z Zosią, moją cioteczną bratową, a ponieważ jej męża Ludwika kochałam jak brata i byłam z nim bardzo zżyta, to Zosia po prostu była moją Bratową. Nie widywałyśmy się za często, bo Zosia mieszkała w Łodzi, a ja w Warszawie. Zdarzył się jednak taki rok i taki maj, kiedy mój mąż pracował we Francji, a Lutek organizował kongres za granicą i często jeździł tam, a dokąd? Tego już nie pamiętam.
Moje córki obie były już w szkołach średnich i jechały od pierwszego do trzeciego maja, jak co roku, na pieszy rajd w Górach Świętokrzyskich. Zosia była sama i ja byłam sama. Umówiłyśmy się, że przyjedzie do mnie na obiad pierwszego maja, będzie nocować i wyjedzie trzeciego po południu. Posiedzimy sobie, pogadamy i nacieszymy się sobą.
Pierwszy maja od rana był ciepły i słoneczny, ani chmurki na niebie. Koło południa zjawiła się Zosia, jak zwykle, bardzo elegancka, w lekkim wiosennym kostiumie, pantofelkach na obcasie, z torbą rzeczy na noc i na zmianę. Zjadłyśmy obiad i padłyśmy na fotele, żeby pogadać. Kolacja, jakieś winko i znów gadanie. Koło północy poszłyśmy spać, bo ja następnego dnia szłam do pracy na 7 rano, na drugi koniec Warszawy. Obudziłam się jak zwykle o 5, otworzyłam oczy, jakoś było bardzo jasno w pokoju, zdziwiłam się, podeszłam do okna i zamarłam – za oknem śnieżna zima i 0 stopni!! Przypominam, był drugi maja. Dobrze, ja się ubiorę w ciepłe palto i buty, ale Zosia? Nic mojego na nią nie pasowało, bo była sporo niższa. Zosia jeszcze spała, a miałyśmy się spotkać o 15 w kawiarni na mieście, a przed południem była umówiona ze znajomymi. Co ma na siebie włożyć? Zajrzałam do szafy córek, wyciągnęłam swetry i dwa zimowe palta – Marysi z kapturem i Małgosi z futrzanym kołnierzem. Przypomniałam sobie, że Zosia ma taki sam numer buta jak Małgosia, wyjęłam szafki półbuciki Małgosi, palta powiesiłam na wieszaku, obok postawiłam buty i napisałam do Zosi kartkę z instrukcją obsługi. Pojechałam do pracy szczęśliwa, że Zosia nie zmarznie, zostawiłam ją śpiącą.

Wiele lat później. Fota: Piotr Michalski
W przerwie w pracy, kiedy jadłam drugie śniadanie, pomyślałam o Zosi… nagle zdrętwiałam; na obu jesionkach jakie jej zostawiłam były na lewym rękawie przyszyte czerwone tarcze licealne. Czy Zosia je zauważy? Czy wyjdzie na miasto z tarczą na rękawie? Włosy mi stanęły dęba! Złapałam za telefon, ale nikt nie odpowiadał (komórek jeszcze wtedy nie było), a to znaczyło, że Zosia już jest na mieście.
O 15 z drżeniem serca wchodziłam do kawiarni, z daleka zobaczyłam w szatni jesionkę Małgosi, ale odwróconą na zewnątrz prawym rękawem, czyli nadal nic nie wiedziałam. Zosi siedziała przy stoliku, w towarzystwie dwóch pań. Spostrzegła mnie i podniosła rękę. Podeszłam i usiadłam, o tarczę przy nieznajomych nie chciałam pytać. Na szczęście panie się pożegnały i wyszły i nareszcie mogłam się dowiedzieć, co z tymi nieszczęsnymi tarczami. Zosia włożyła to, co jej zostawiłam, włożyła półbuciki, które doskonale na nią pasowały, ubrała się w jesionkę, obejrzała w lustrze, jak wygląda, wszystko było dobrze. Gdy odchodziła od lustra, zdawało jej się, że mignęło coś czerwonego, wróciła i wtedy zobaczyła tę nieszczęsną tarczę. Znalazła nożyczki i odpruła ją.
Bardzo jej było ciepło w Małgosinej jesionce i półbucikach. Wróciłyśmy do domu na obiad, przed wieczorem zaczął padać deszcz i zmył ten niefortunny „występ” zimy.
Trzeciego maja Zosia, w swetrze którejś z dziewcząt i swoim kostiumie, pojechała do Łodzi.
Wieczorem wróciły obie córki, zziębnięte i zmoczone deszczem.
***
PS od Adminki: Ten tekst cioci ukazał się kiedyś na grupie facebookowej “Rodzina”. Zacytuję tu mój ówczesny komentarz: Jak to córki wróciły zmoczone deszczem?! Chyba śniegiem! Ale w ogóle to w dniu powrotu był upał. Myślę, że to był ten sam maj, kiedy i my całą drużyną pojechałyśmy na rajd w Góry Swiętokrzyskie. Pierwszego dnia była piękna majowa pogoda. Kwitły sady. Rajd był jak w raju! Następnego dnia spadł śnieg i szłyśmy nadal wśród kwitnących jabłoni, ale z wielkim czapami śniegu. A następnego dnia przyszedł upał. Pamiętam, że wróciłam do domu w poczuciu, że przez trzy dni przeżyłam trzy pory roku.
Ps 2 – zdjęcia z grupy “Rodzina”



Pamiętam bardzo dobrze te rajdy w Górach Świętokrzyskich, co roku liczyliśmy na to że gdzieś znajdziemy śnieg i nigdy nie zawiedliśmy się