Wiktor Ostrowski
Kochane ręce matczyne
Wyśnił mi się czar tej nocy –
Tyle szczęścia, co człowiek prześni
Tyle świateł i harmonii
Tyle muzyki i pieśni.
Za wspomnienia snu mojego
Pochylę czoło w podzięce,
Wyśnił mi się cud nad cudy:
Kochane matczyne ręce.
Pamiętam dobrze, jak strzegły
Od dzieciństwa, od maleństwa
Mnie we wszystkich moich figlach
I wszystkich nieposłuszeństwach
I łagodnie mnie karciły
Za dziecinną mą przewinę,
I pieściły, hołubiły
Kochane ręce matczyne.
I wspominam czas późniejszy,
Chlubne moje lata szkolne,
Czas gdym uczył się, pracował
I bawił się w chwile wolne…
Czym w zabawie był beztroskiej,
Czy w kłopocie, czy w udręce,
Czuwały nademną zawsze,
Kochane matczyne ręce.
I dzisiaj w dni ciężkiej troski
Gdy się gryzę w czczej rozpaczy
Wspomnę tylko – tylko westchnę
I już więcej nie zapłaczę.
Już znajduję pocieszenie,
Wkrótce przyjdzie kres mej męce
Z daleka mnie błogosławią
Kochane matczyne ręce.
1944

Eugenia z Cohnów-Lublinerowa (1869-1940), moja prababcia jako młoda panna, matka dziadka Wiktora i mojej babki Anieli oraz Stefana i Karoliny Lublinerów. Pedagożka, autorka, założycielka wraz z Dorotą Sylberową pierwszej szkoły dla dzieci niepełnosprawnych umysłowo w Polsce. Gdy dziadek pisał ten wiersz w obozie w Sztuthofie, prababcia już od kilku lat nie żyła. Umarła podczas pierwszej wojennej zimy w 1940 roku.
***
Na wolności, kto niewinny…
Melodia: … przemówił dziad do obrazu…
Refren na melodię: pójdź tam, Hanka, tam u chrustu…
Na wolności, kto niewinny, oj!
Siedzi w Stutthofie, jak inni, oj!
Kto gazetki kolportował, oj!
Ten się do Stutthofu schował, oj!
Bo z Warszawy, bo z Pawiaka, bo z Pawiaka, bo z Pawiaka
Przywieźli tu Warszawiaka, Warszawiaka – oj!
A kto chodził z gnatem w łapie, oj!
Ten na naszej pryczy chrapie, oj!
Kto złapany na ulicy, oj!
Siedzi, a z nim politycy, oj!
Bo z Warszawy….
Kto się bawił rozpylaczem, oj!
Nam przeszkadza wiecznym płaczem, oj!
A stary kryminalista, oj!
Siedzi też, ofiara czysta, oj!
Bo z Warszawy ….
Kto szopkarzem był w Warszawie, oj!
Ten posiedzi też – łaskawie, oj!
Temu siedzieć najprzyjemniej, oj!
Kto w robocie był podziemnej, oj!
Bo z Warszawy….
Nie siedźcie, jak zmokłe kury, oj!
Uśmiech na pysk, łeb do góry, oj!
Wkrótce się zakończy wojna, oj!
Czeka przyszłość nas spokojna, oj!
Bo z Warszawy…
Wtedy popatrz, kto ciekawy, oj!
Jak jedziemy do Warszawy, oj!
Tam czekają Warszawianki, oj!
Żony, córki i kochanki, oj!
Bo z Warszawy…
1944


Dwa wydania książki dziadka Warszawiacy w Stutthofie, Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1971 i wydawnictwo Muzeum KL w Sztuthofie 2014
***
Niby stoi przy śrubsztaku
Niby stoi przy śrubsztaku
I pilnikiem sprawnie rucha
Żadnego nie widzisz znaku,
A odrazy poznać: fucha!
Tak jak wszyscy przy warsztacie
Ze zroszonym potem czołem
A mogę ci przysiąc bracie,
Że on fuchę ma pod stołem.
Gdy szykownie się ubierze
I się nażre – jest kontenty
I włazi – jak w miodu dzieżę
Prosto w same prominenty.
Jednak mimo
I zarobków – jest już takim
Co, chociaż ma w nosie muchy
To zwyczajnym jest pętakiem.
1944

Wystawa Warszawiacy w Stutthofie z okazji ponownego wydania książki dziadka
***
Niektóre wiersze dziadka ze Stutthofu są i tu:
https://ewamaria2013texts.wordpress.com/wp-admin/post.php?post=30663&action=edit&calypsoify=1
