Umieranie w kinie 23 / 24

Ewa Maria Slaska

Zawsze z zainteresowaniem śledzę niemieckie nowości kinowe i chętnie chodzę do kina. W ciągu ostatniego roku widziałam więc wiele nowych niemieckich produkcji kinowych i uderzyło mnie, jak ważna w 2023 – 2024 roku jest w niemieckim kinie śmierć, a nawet nie tyle śmierć, ile umieranie.

Nie wiem, ile filmów niemieckich zostało w tym czasie wyprodukowanych. Zapewne ze 20, w tym jeden film nagrodzony Oskarem (Strefa interesu), jeden nominowany (Pokój nauczycielski), jedna zabawna komedia o NRD (Dwa do jednego, polecam!) oraz najlepszy film wszechświata, czyli Teoria wszystkiego, ale to, co zwróciło moją uwagę, była i jest NADobecność śmierci we współczesnym niemieckim kinie. Śmierci traktowanej lekko, trochę jak miły kumpel (śmierć, Tod, jest po niemiecku rodzaju męskiego). Lekka śmierć. Wiem, dwuznaczne. Ale jednak tak, lekka. Kilka lat temu był sobie film Kto szybciej umiera, jest dłużej nieżywy. Podobał mi się ten tytuł, był lekki. W Strefie interesu niewidzialna śmierć, wiadomo, jest ciężka jak tony popiołu z krematoriów. Ciężka jak pamięć i historia. Pamięć. Historia. A ja tymczasem o śmierci prywatnej i lekkiej. O tym, że można się z nią ułożyć, zawrzeć pakt. Prawie jak w bajce. Pogawędzę tu sobie o trzech filmach: Zofia, śmierć i ja, Umieranie oraz Ironia życia. Wszystkie mi się podobały. Wszystkie traktują o śmierci, ale ja, choć lubię ten temat, nie dlatego obejrzałam je w kinie. Raz trafiłam przez przypadek, bo miałam (no proszę!) dwie godziny do zabicia, raz – też przez przypadek, bo nie chciało mi się pracować wolałam pójść do kina na cokolwiek, a raz, bo koleżanka wybrała.

Zosia, śmierć i ja to film Charly Hübnera z roku 2023. Występują Dimitrij Schaad, Anna Maria Mühe, Marc Hosemann i Johanna Gastdorf. Scenariusz: Lena May Graf na podstawie powieści Theesa Uhlmanna. Road movie. Główny bohater, młody człowiek, zanim umrze jedzie odwiedzić matkę i zabiera w przedśmiertną podróż zabawkę, gumowego gryzaka w kształcie żyrafy. To jedna z najsłynniejszych zabawek na świecie, która dostała imię Sophie, Zosia, bo francuska firma wypuściła ją na rynek 15 maja, czyli w dzień imienin Zofii. Piszę o tym, bo ze zdumieniem dowiedziałam się ostatnio, że polska młodzież nie tylko nie obchodzi imienin i nawet nie wie, kiedy miałyby być, ale wręcz uważa sprawę imienin za śmieszny i żenujący relikt z życia milenialsów czy boomersów, trochę jak niewidoczne skarpetki, które w roku 2024 podzieliły świat na młodych i nowoczesnych w skarpetkach do połowy łydki i dziaderso-babersów, których skarpetki nie wystają poza krawędź buta.


Film zaczyna się w Berlinie. Śmierć jest, wbrew niemieckiej lingwistyce, postawną kobietą, która co rano na pustym parkingu rozdziela zadania swoim pomocnikom. Wydaje mi się, że wiem, który to parking. Śmierć wyjmuje książki i zeszyty ze skórzanej torby i rozkłada je na ladzie opuszczonej budy z kiełbaskami. Jeżeli to rzeczywiście jest ten parking, o którym myślę, to znajduje się nad wciąż remontowanym dworcem autobusowym. Ta buda od dawna jest pusta, a w czasie pandemii mieścił się tu punkt szybkiego testowania, co było potrzebne pasażerom autobusów, które mimo remontu odjeżdżały stąd do Anatolii albo Siedmiogrodu. Śmierć ukada na ladzie księgi życia. To brzmi patetycznie, ale nie jest. Księgi są bardzo zwyczajne. Podobnie jak sama śmierć, jej szary płaszcz, zwyczajna torba i jeszcze zwyczajniejsi pomocnicy, ucharakteryzowani na berlińskich żebraków. Każdy wybiera na chybił trafił swoje dzisiejsze zadanie. Gdy denat się opiera, berliński żebrak potrafi sięgnąć do rękoczynów. Reżyser zrobił wszystko, żeby odebrać śmierci jej nadzwyczajność.

Ale to jednak Śmierć, która jest zarazem człowiekiem, rozumie więc zwyczajne ludzkie potrzeby. Każdy ma swoją śmierć. Bohater filmu, w żadnym wypadku nie bohaterski, zawiera układ ze swoją śmiercią, która odracza wykonanie zadania na trzy dni. Bohater jedzie przez całe Niemcy do matki. Towarzyszą mu śmierć, kobieta i zabrana przypadkiem Zosia, gumowa żyrafa. Road movie.

Bardzo dobry, bardzo ludzki film. Bardzo w scenach ze Śmiercia przypominający Niebo nad Berlinem Wima Wendersa, a zwłaszcza te dwa zwykłe ludzkie anioły, w płaszczach. Anioły o zmęczonych twarzach przegranych pięćdziesięciolatków.

***

Sterben, czyli Umieranie, film z 2024 roku, w reżyserii  Matthiasa Glasnera, który jest też autorem scenariusza. Kamerzystą jest Jakub Bejnarowicz, Polak, rocznik 1980. W rolach głównych Corinna Harfouch, Lars Eidinger, Lilith Stangenberg, Robert Gwisdek i Ronald Zehrfeld. Harfouch i Gwisdek pojawią się też w następnym filmie. Film otrzymał złotą Niemiecką Nagrodę Filmową za całokształt oraz dwie inne, Harfouch za rolę kobiecą i Lorenz Dangel za muzykę, która zresztą odgrywa w filmie główną rolę. Film ma wyraźne rysy autobiograficzne. Reżyser próbuje się uporać ze śmiercią ojca i matki oraz samobójstwem przyjaciela. Ten ostatni temat jest najbardziej kontrowersyjny – przyjaciel zamierza popełnić samobójstwo i prosi przyjaciela o pozostanie obok aż do momentu, gdy będzie wiadomo, że samobójstwo na pewno zakończyło się śmiercią.

O ile wszyscy wiemy, że przyjdzie nam skonfrontować się ze śmiercią rodziców, temat jest więc, jeśli wolno to tak ująć, prosty, o tyle problem samobójstwa jest bardzo skomplikowany. Nikt z nas nie wie, jak powinniśmy się w takiej sytuacji zachować? W potocznym odczuciu naszym obowiązkiem jest za wszelką cenę zapobiec temu, co samobójca zamierza zrobić. Ale jednak chcemy przyznać tej osobie również wolną wolę i prawo do decyzji. To jest w końcu przyjaciel. Coś o nim wiemy. Coś wiemy też o sobie. Mamy poglądy i przekonania.

Celowo nie piszę tu, jak postąpił główny bohater filmu i byłabym bardzo wdzięczna moim Czytelnikom, gdyby zechcieli ustosunkować się w komentarzach do tego problemu. Co powinniśmy zrobić?

***

I wreszcie trzeci film z dzisiejszej serii. Ironia życia (Die Ironie des Lebens). Najnowszy. Widziałam go zaledwie kilka dni temu. W rolach głównych Uwe Ochsenknecht i znowu Corinna Harfouch.


Nic nie będę tu pisać. Idźcie i to szybko, bo film zaraz zniknie z kin. Byłyśmy z koleżanką na seansie w towarzystwie dwóch innych kobiet. Czyli film został wyświetlony dla czterech osób. Wiem, zaraz pojawi się Netflixie, ale na małym ekranie nie odczujecie wspaniałości obrazu, wielkich powietrznych przestrzeni, ogromnych krajobrazów, zapierających dech w piersiach nocnych feerii świateł Hamburga, Monachium, Berlina, a już na pewno na małym ekranie nie zrobi wrażenia niezwykłe sfilmowane z góry zakończenie.

Po prostu pędźcie do kina!

Leave a comment