Podróż dookoła ziemi w kilku scenkach (10)

Teresa Rudolf

Filomena przyglądała się z okna swej szarej ulicy Karmelickiej. 
Dzień wychylał się powoli, leniwie z mgły porannej, nie mogąc się zdecydować, czy tak naprawdę chce już wychodzić “z pieleszy”.
Słychać było gruchanie gołębi, na razie tylko kilka spacerowało po chodniku, a czasem jakiś pojedynczy podrywał się głośno do lotu, wystraszony przez kogoś biegnącego do odjeżdżającego już prawie tramwaju… Dało się słyszeć otwieranie małych sklepików spożywczych; opuszczanie, lub podnoszenie markiz, jakieś pojedyncze rozmowy, niesione głośno przez pustkę ulicy.

Po zarejestrowaniu swoich codziennych, porannych wrażeń, kobieta zasiadła do śniadania, zakończonego dobrą kawą i zaciągnięciem się papierosem…
Muzyka radiowa sącząca się wolno, nie wiadomo czemu wrzuciła ją znów we wspomnienia snów z ostatnich miesięcy.
Coraz jaśniej zaczęły się układać już niektóre puzzle, gdy nagle natarczywy dzwonek do drzwi przerwał ten trans myślowy, poszła więc otworzyć drzwi. Na progu stała matka z walizką podróżną. Filomena ze zdziwieniem  stwierdziła, że bagaż ten niezwykle przypominał jej podobną walizeczkę małej podróżniczki ze snów, a  jedyną różnicą była ich wielkość. Wprowadziło ją to w zdumienie, ale też i złość na matkę, która zerwała z nią kontakt, a teraz nagle, jak już wcześniej bywało, “zwaliła się na głowę” bez uprzedzenia, nie bacząc na to, że mieszkanie córki, było równocześnie jej miejscem pracy i właśnie miała ją za chwilę rozpocząć.

– Dzień dobry, Mamo, czemu zawdzięczam tę wizytę – zapytała dość chłodno, nie ukrywając niezadowolenia.
– No, a co, nie mogę odwiedzić własnej córki, we własnym mieszkaniu, bo chyba o tym jeszcze nie zapomniałaś – dość jadowicie odpowiedziała matka, jednak tekst ten nie pasował ani do wyrazu jej twarzy, ani do mowy ciała. 
– Nie, nie zapomniałam, jak i ty pewnie też, że właśnie zaczynam zaraz pracę, no i siedzimy teraz w moim biurze, ale, ale …to nawet dobrze, że przyjechałaś, bo mam do Ciebie parę pytań. Już myślałam po ostatnich wydarzeniach, że nigdy nie będę mogła porozmawiać z tobą o czymkolwiek dla mnie ważnym .
– To co, po 12.00 coś przekąsimy, dobrze? – kontynuowała Filomena.
-Tak – krótko odparła matka.

Filomena pracowała dziś nerwowo, nie mogła się skoncentrować. Każde działanie zakłócały myśli o tym, czego chciałaby się dowiedzieć od matki, zanim być może, znów skłócone, rozejdą się na dobre.

Po 12.00 obie zasiadły przy stole w pokoju stołowym, Filomena podała zupę pomidorową z domowym makaronem, która na szczęście została jeszcze z dnia poprzedniego, mogły więc zająć się już tylko rozmową. Poza dzwiękiem postukujących łyżek, w pokoku panowała kompletna cisza. 

– No, Mamo, powiedz wreszcie, czemu zawdzięczam tę wizytę – zaczęła rozmowę Filomena.
Matka powoli odpowiedziała: – Męczyło mnie to, jak rozstałyśmy się, że wyrzuciliśmy cię z ojcem praktycznie z naszego życia, postanowiłam więc powiedzieć ci to osobiście, dlatego tu jestem – dodała ze spuszczoną głową. 

Filomena nie przyzwyczajona do takiej skruchy z jej strony, nic nie odpowiedziała.

– Aaa… o co ty chciałaś się mnie spytać? – zapytała matka.

Córka dość wybiórczo opowiedziała jej niektóre scenki ze swych snów, przede wszytkim te z małą dziewczynką, która miała na imię Filomena, zawsze była ubrana w pepitkowy płaszczyk i ciągnęła ze sobą walizeczkę podobną do tej, z którą przyjechała dziś matka.
– Miałam taki płaszczyk, prawda? – zapytała – a i taką walizeczkę na kółkach?
Matka zaczęła dość “grzecznie” odpowiadać na pytania. 

Opowiadała ze smutkiem i zawstydzeniem, że kiedy Filomena miała pięć lat, rodzina spędziła wakacje w małej miejscowości w Bieszczadach, wakacje, które niestety pozostaną jej we wspomnieniach do końca życia… Któregoś dnia matka z małą córką  poszły do wiejskiego sklepiku, oddalonego około 30 minut od miejsca zamieszkania. Chodziły tam chętnie, łącząc “przyjemne z pożytecznym”, jak to zawsze określała. Gdy doszły już na miejsce, mała została przed sklepem, wśród zieleni trawników, kwiatów, i dużych pięknych drzew. Biegała za motylami, pszczołami, uganiała  się za kurami wolno spacerującymi, gdy tymczasem matka oglądała świeżo dostarczone do sklepu towary, a było tam wszystko co możliwe, jak to bywało kiedyś we wiejskich sklepikach. Między innymi był tam zestaw ciemnobrązowych walizek w trzech rozmiarach, a można było je wszystkie zmieścić w tej największej. Poza kompletem walizek kupiła również zaplanowane, podstawowe produkty żywnościowe i włożyła je do najmniejszej z walizek, uważając, by bagaż nie był zbyt ciężki, gdyż trzeba było przecież tą samą drogą powrócić do domu.

Zdała sobie jednak szybko sprawę, że nie była w stanie poradzić sobie z tymi zakupami i stała tak, bezradnie zastanawiając się, co dalej zrobić. Mąż sklepikarki zaproponował, że podwiezie matkę i córkę do domu. Kiedy wyszli oboje ze sklepu, kobieta zaczęła szukać małej Filomeny, która gdzieś zniknęła. Nie reagowała na wołania, poszukiwania wokół sklepu nie dały żadnego rezultatu. Mała zapadła się pod ziemię…

Auto powoli jechało drogą prowadzącą do letniskowego domku, gdzie mieszkali rodzice małej Filomeny. Mimo przerw w jeździe, by sprawdzać, czy dziewczynka gdzieś spaceruje, nie  znaleźli nigdzie śladu po dziecku. Po kilku godzinach, już późnym popołudniem rodzice dziewczynki zgłosili się na posterunek milicyjny, by zameldować co się stało.

A wieczorem dwóch milicjantów i młoda kobieta przyprowadzili zapłakane dziecko do rodziców. 

Mała opowiadała łkając, że bawiąc się przed sklepem zobaczyła kulejącego pieska, za którym zaczęła iść, by znaleźć jego właścicieli. Nie wie nawet, kiedy oddaliła się z nim w gęste krzaki, tracąc orientację, gdzie się znajduje i w jakim kierunku podąża. Teraz przewodnikiem był już tylko pies, próbujący ją pocieszać, gdy coraz głośniej płakała. Po jakimś czasie zaczęły ją boleć nogi i usiadła zrezygnowana na na trawie. Nie chciała już zrobić więcej żadnego kroku. Pies machał ogonem i próbował motywować ją do pójścia dalej, ale ona nie miała już sił. 

Po jakimś czasie zerwał się i pobiegł szybko przed siebie, a Filomena została sama. Kiedy o tym mówiła, nie mogła opanować płaczu, powtarzając jak bardzo, ale to bardzo się bała. Gdy tak siedziała, nie wiedząc, co dalej robić, zobaczyła powracającego psa z podążającą za nim młodą kobietą, która stanęła jak wryta, widząc płaczącą dziewczynkę. I dopiero teraz zrozumiała, gdzie i po co prowadził ją pies. Niestety dziecko nie było w stanie powiedzieć, gdzie mieszka, zanosząc się płaczem, powtarzała tylko, że jest z nimi na wakacjach. Kobieta wzięła ją za rękę i poszły najpierw do niej do domu, by dziecko mogło się umyć, coś wypić i zjeść, a przede wszystkim uspokoić się, bo tylko wtedy będzie można się czegoś dowiedzieć. 

Dziewczynka miała na imię Filomena, była córeczką Krystyny i Czesława, a rodzina przyjechała z Krakowa na urlop w Bieszczady. Kobieta zadzwoniła na posterunek milicji, gdzie już godzinę wcześniej rodzice zgłosili zaginięcie dziecka. Opowiadając tę historię, matka Filomeny była bardzo wzruszona i nerwowo skubała rękaw bluzki. Po czym zakończyła opowiadanie, dodając, że po odejściu kobiety z milicjantami, “sprała tyłek” dziecku, za to, że oddaliło się od sklepu, narażając się na ogromne niebezpieczeństwo, a rodzinę na straszny stres. 

Na drugi dzień mała Filomena zaczęła pakować swoje ubranka i kredki do malowania do najmniejszej z walizek i powiedziała, że wyprowadza się od mamy, gdyż ta ją zbiła, zamiast przytulić, a tata nie stanął w jej obronie. Byli dla niej niedobrymi rodzicani, nie kochali jej, a ona teraz żałuje, że dała się komukolwiek znaleźć. 

Filomena ze spokojem wysłuchała tej ich wspólnej historii, nie komentując niczego. Westchnęła tylko  głośno coś niezrozumiale… 
-Mamo, ty masz tę walizkę jeszcze z tamtych czasów? To ile ma ona już lat? – spytała Filomena.
– Nie, coś ty, jest bardzo podobna, mam jakąś słabość do takich walizek, no i ta jest na kółkach, wtedy jeszcze takich nie było, a mała Filomena z Twoich snów to też już takie bardziej nowoczesne dziecko, więc i walizeczkę ma na kółkach – odpowiedziała z uśmiechem. 

Stacyjka 10

Niedokończona historia Twa… 

Był wieczór. Pociąg miał teraz tylko dwa wagony, jechał szybko, mijając wioski i miasteczka. Korytarz i przedziały były jasno oświetlone, dość przestronne. Od czasu do czasu słychać było podniesione głosy pasażerów, skarżących się na niezrozumiałe dla nich, też niewytłumaczone przez nikogo, skrócenie składu pociągu. Pozostał tylko jeden wagon klasy pierwszej i jeden drugiej. W jednym z przedziałów klasy pierwszej jechało parę osób z bagażami. Atmosfera była dość sztywna. Pod oknem siedziała rudowłosa kobieta, która jako pierwsza rozpoczęła rozmowę, by nastrój w przedziale się  jakoś rozluźnił:
– Czy Państwo się orientują, co mogło stać się z tym pociągiem, że został tak zredukowany i siedzimy teraz  tu wszyscy razem? Ten przedział stał się już prawie moim drugim mieszkaniem w tej długiej podrózy.  Całe szczęście, że kończy się ona już dzisiaj, bo nie wiem, czy byłoby nam wygodnie, gdy teraz przecież trudno jest rozprostować nogi – dokończyła.
Nikt nie potrafił niczego powiedzieć, a mała dziewczynka siedząca naprzeciw kobiety, zaczęła coś pod nosem podśpiewywać. Na kolanach trzymała pepitkowy płaszczyk, który po jakimś czasie pozwoliła siedzącemu obok sympatycznemu mężczyźnie powiesić na wieszaku.

Obok niej z drugiej strony siedziała kobieta, a przy niej stała niezbyt duża klatka z papugą.
– A jak nazywa się ta papuga? – zapytało dziecko – bo ja mam na imię Filomena – powiedziała. 
Właścicielka papugi, starsza już pani, odpowiedziała, że ptak ma na imię Gigi, jest nieszkodliwie wścibska, uczy się na pamięć wierszy, które się jej czyta na głos i, o dziwo, zawsze ma wyczucie, gdzie i kiedy je zacytować, lub wyśpiewać. Nigdy nie jest złośliwa, jest doskonałą obserwatorką, komentatorką wszystkiego, co dostrzegła, to taki dobry gadająco-śpiewający duszek – dodała z uśmiechem kobieta. 

Kasztanowłosa pani ze zdziwieniem skomentowała imię dziewczynki, mówiąc, że i ona ma na imię Filomena, dodając, że myślała, że jest jedyną w kraju osobą, posiadającą  takie rzadkie imię, którego zresztą wcale nie lubi, a tu teraz, akurat…. Mała Filomenka spojrzała na nią i uśmiechała się mówiąc, – a może istnieję tylko ja, a może istnieje tylko pani – ten pociąg jest taki dziwny – dodała…
– To prawda -dołączył do rozmowy ten sympatyczny mężczyzna, jedyny w tym przedziale – ten pociąg jest bardzo dziwny, nie wiem sam, jak się tu znalazłem i dlaczego. Miałem załatwić coś ważnego i chyba dobrze to zrobiłem, bo jestem bardzo zadowolony, ulżyło mi się ogromnie. Chyba wybaczyłem coś, co mi latami przeszkadzało, ale musiałem najpierw wybaczyć sobie…
– I nie wiedział Pan, komu i co wybaczyć? – z zainteresowaniem zapytała rudowłosa Filomena, uśmiechając się do niego   nieśmiało.
– Myślę, że mogłoby chodzić o moją byłą partnerkę, a też miała kasztanowe włosy jak Pani. Oboje nabruździliśmy sobie nieźle w życiu… Wiele z tego, co wzajemnie sobie robiliśmy, nie zawsze było świadome, ale  jednak czasem w rewanżu za coś tam, jak dziś to widzę, często chodziło o coś zupełnie banalnego, nie byłem święty… no, no, ale się rozgadałem, sam nie wiem dlaczego – i nagle, zmieniając temat i ton, zwrócił się do pasażerki: – a czy Pani wie, co oznacza imię Filomena, bo ja akurat wiem stąd, że mam w Niemczech  znajomą właśnie o tym imieniu, pochodzi ono z greckiego “philos”, czyli przyjaciel i “menos”- siła, odwaga, męstwo. Kobiety, które tak mają na imię, są przyjacielskie, odważne, dążą konsekwentnie do celu, szczególnie w sprawach zawodowych, a w prywatnych to chyba różnie, ale niewiele wiem na ten temat – zakończył.
Kobieta zarumieniła się, a mała  Filomenka uśmiechnęla do niej mówiąc – damy radę, prawda? A jak Pan ma na imię? -zapytała. 
– Nazywam się Lesław, to literackie imię po raz pierwszy pojawiło się  w jednym z dramatów Romana Zmorskiego. Osoba o tym imieniu powinna wieść wspaniałe życie uczuciowe i  zawodowe. Niestety, z tym uczuciowym życiem, to nie za bardzo się zgadza -powiedział trochę niepewnie – chcę więc zamknąć przeszłość i przestać żyć w jakimś szpagacie – stąd chyba ta podróż- dodał – oooo, jeszcze została nam Pani, opiekunka papugi Gigi, a jak Pani ma na imię?
– Klara – odpowiedziałakobieta. – Ciekawe, czy i tu wie Pan coś o moim imieniu – dodała…
– Niewiele, poza tym, że kobieta o takim imieniu mieszka w tej samej kamienicy co ja. Kiedyś przeczytałem i tyle pamiętam, że  Klary to osoby obdarzone talentem dyplomatycznym, zawsze znajdą sposób, by rozwiązywać problemy, ponoć umieją pogodzić się  nawet z osobami wrogo do niej nastawionymi, a imię to znaczy “jasna”. Kiedyś bardzo interesowałem się pochodzeniem imion, co oznaczają, jakie cechy charakteru symbolizują…. Niektóre informacje zostały w głowie, dużo zapomniałem, ale dziś już mi to jakoś przeszło. 

Pani Klara, zadowolona z wyjaśnień pana Lesława, powiedziała z humorem, że gdyby wcześniej wiedziała o swoich zaletach, wykorzystałaby to w wieloletnim koflikcie z sąsadami, którzy teraz mieszkają w Rabce. I dodała, że w tę podróż udała się również nie pamiętając dlaczego, ale pewnie jak wszyscy tutaj, chciała zmienić coś w swym życiu, i nawet zaczęła to robić, bo kupiła i zabrała w tę podróż papugę Gigi. 

Rudowłosa Filomena głośno stwierdziła – no, to na pewno i to ma sens, że wszyscy znaleźliśmy się w tym skróconym pociągu i w tym przedziale, pewnie po to, byśmy się poznali. Interesuje mnie jeszcze jedna rzecz, Filomenko – zwróciła się do swej małej imienniczki – dlaczego podróżujesz tym pociągiem sama, taka malutka dziewczynka, bez opieki, z bagażem, co miałabyś tu akurat do zrobienia?
– Mam żal do moich rodziców, nie kochają mnie, zostawiłam ich więc, niech poczują, że mnie nie ma, niech się martwią. Kiedyś jakaś kobieta podawała się tutaj za moją mamę, chodziła ze mną za rękę, była dobra i cierpliwa, ale nagle gdzieś zniknęła, może powie mojej mamie, żeby się jeszcze kiedyś zmieniła. A gdzie Państwo mieszkają, w jakim mieście, może mogłabym się z kimś zabrać? Bo jestem bardzo zmęczona
Wszyscy równocześnie odpowiedzieli:
– W Krakowie.
– Mieszkam przy ulicy Karmelickiej -powiedziała dorosła Filomena.
-I ja, i ja – dodali Klara i Lesław.
Patrzyli na siebie ze zdumieniem, a Klara powiedziała
– No, cały czas miałam wrażenie, że  my się wszyscy znamy, teraz to jasne – dodała. – Wszyscy coś chcemy zmienić, coś pożegnać, coś otworzyć, choć nie wiadomo, co nam los przyniesie.

Papuga Gigi  tymczasem niecierpliwie przestępując z nogi na nogę, wreszcie dorwała się do głosu, cytując wiersz “ukradziony z blogu ewamaria” :

Jedna ręka w chmurach,
druga w dalekiej pamięci,
jedna noga już w marszu,
druga wciąż na progu domu.

Czymż jest tęsknota?
Co i ile w sobie mieści?
Zbliża, czy może oddala?
A do kogo, za czym, po co?

Patrzysz wstecz, 
widzisz ślady własnych stóp,
a gdy do przodu spojrzysz, 
ujrzysz gęstą jak grecki jogurt mgłę…

…a co się wyłoni?

Rano po przebudzeniu się, Filomena próbowała zapamiętać ten dzisiejszy sen, mając wiele pytań, a przede wszystkim:

– Czemu wszyscy się dopiero w pociągu poznawali, choć przecież wszyscy znają się już od dawna, mieszkając w tej samej kamienicy?
– A może my się, tak naprawdę, w ogóle nie znamy i czas najwyższy to zmienić? 

Tyle było niedopowiedzeń w tych snach, pomyślała, eeee tam, eee tam – jak to w snach – wyjaśniła sama sobie. Po czym zadzwoniła do pani Klary i powiedziała, że powinna kupić sobie papugę i nadać jej imię Gigi. A o co chodzi? Pod wieczór wpadnie do niej i coś jej wyjaśni, opowie…

Tymczasem z radia znów docierały piosenki Majewskiej, Demarczyk, Kofty, Wodeckiego…

One thought on “Podróż dookoła ziemi w kilku scenkach (10)

  1. Ten 10 odcinek to koniec mego skromnego, z przymrużeniem oka, serialiku.
    Chciałabym pożegnać się więc na zakończenie, “dającym do myślenia”, serio cytatem:
    “Dopóki-nie uczynisz nieświadomego świadomym, będzie ono kierowało twoim życiem, a ty będziesz nazywał to przeznaczeniem”.
    (Carl Gustav Jung)

    T.Ru

Leave a comment