Ewa Maria Slaska
Gdy byłam małą dziewczynką, bardzo lubiłam kłaść się wieczorem do łóżka. Nie, wcale nie lubiłam spać, ale dorośli nie musieli tego wiedzieć. Lubiłam przykryć się kocem wraz głową, co mi zapewniało małą własną prywatną przestrzeń, w której to ja byłam wszechwładną panią. W tym ciemnym namiocie z koca opowiadałam sobie wspaniałe historie o mnie samej, ale gdzie i kiedy indziej. Tych narracji było wiele, niekiedy trwały przez wiele tygodni, zmieniały się głównie pod wpływem lektur. Zapamiętałam najlepiej dwie moje nocne opowieści – obie zaczerpnęły ideę z pewnych książek, ale też całkowicie ją przetworzyły na mój własny użytek.
Z powieści Tajemnice motyli* pochodziła księżniczka, która mieszkała w zamku (czy raczej pałacu) w rozległym francuskim ogrodzie. W książce był to mały czarnowłosy książę w aksamitnym ubranku, w mojej narracji to ja byłam małą księżniczką – też miałam ciemne włosy i grzywkę, ale włosy były upięte w kok, a może zawiązane w krótki, gęsty koński ogon. On na pewno był księciem, ja tymczasem, jak przypuszczam, mieszkałam wprawdzie w pałacu, ale chyba nie byłam księżniczką. On był otoczony służbą, ja nie miałam służby i chyba mieszkałam w ogóle sama, bo wokół mnie nikogo nie było. Książę miał urodziny, siedział na fotelu w parku, a z obu stron wielkiego klombu podchodzili do niego wysłańcy książąt i księżniczek z sąsiedztwa i przynosili mu wspaniałe dary – złote klatki z kolorowymi ptakami, puzdra z misternie uplecionymi zabawkami ze srebra, wspaniałe księgi o podróżach, kolekcję minerałów. Gdy już wszyscy wielcy ofiarodawcy zniknęli i służba zaczęła sprzątać stoły z przekąskami i kryształowe karafki z kompotem, do księcia podszedł mały, obdarty i bosy chłopiec w dziurawym słomkowym kapeluszu. Niósł coś w złożonych w kształt pudełeczka dłoniach. Podszedł blisko do księcia i pokazał mu, co tam ma. A tam był suchy brunatny skrawek kory czy patyka.
– Połóż to na oknie, panie, powiedział chłopiec, i obeserwuj bacznie, a za kilka dnia zobaczysz coś cudownego. Książę z zachwytem przyjął prezent, jeszcze chciał wypytać chłopca o różne tajemnice, które skrywał ten suchy liść, ale służba już przegoniła chłopca tam, gdzie jego miejsce, do szopki z narzędziami z tyłu za pałacowym ogrodem. A po kilku dniach książę mógł zaobserwować, jak z suchego liścia wydostaje się na świat piękny kolorowy motyl.
Księżniczka wypełniała mi nocne opowieści przez wiele miesięcy, aż przeczytałam książkę pod tytułem Błękitny ptak** i z dnia na dzień księżniczka zniknęła, a ja stałam się białą dziewczynką uratowaną ze zniszczonego przez Indian fortu. Przygarnęli mnie ci sami Indianie, którzy zrujnowali ów fort i, zapewne, zabili wszystkich dorosłych, a zatem również moich rodziców. To jednak była prehistoria i nią się w nocnych opowieściach nie zajmowałam. Dziewczynka wyrastała jak każde inne indiańskie dziecko, nauczyła się mielić zboże w żarnach, wyplatać kosze, lepić talerze z gliny, zbierać jagody, łowić ryby i ozdabiać suknie kolcami jeżozwierza. To był punkt wyjściowy opowieści, która zaczynała się, gdy biała Indianka skończyła 14 lat i jej ojciec zabrał ją spod opieki kobiet. Brat dziewczynki został porwany przez białych, dziewczyna miała zająć jego miejsce w rodzinie i zastąpić zaginionego syna. Jestem więc dziewczyną, umiem robić wszystko, co robią kobiety, ale staję się młodą wojowniczką. Nie przypominam sobie, żebym w tych narracjach władała inną bronią niż łuk (to bezpieczny rodzaj broni dla istot wrażliwych – nie widać ofiar, nie leje się krew), ale najważniejszymi moimi umiejętnościami była mistrzowska jazda konna (potrafiłam przeskakiwać przez wysokie palisady, choć tak naprawdę to przeskakiwał je mój koń) oraz umiejętność samodzielnego wędrowania przez las, po to by przynosić wiadomości. Noc w noc wędrowałam przez góry, rozpalałam ogniska, które nie dawały dymu, rozbijałam namiot i leżałam na ziemi pod drzewem, patrząc na gwiazdy i księżyc. Gdy dorosłam, dowiedziałam się, że plemię, do którego należałam to Irokezi, a drzewa, które sobie wyobrażałam, to sekwoje. Geograficznie taka kombinacja była niemożliwa, ale nie przeszkadzało mi to w snuciu nocnych opowieści. Irokezów spotkałam, sekwoje zobaczyłam dopiero wiele lat później.
A teraz sekwoje obejrzał mój wnuk. Zdjęcia: Anton Lee Slaski.





* Tajemnice motyli Stefanii Szuchowej w wydaniu z lat 30 z ilustracjami Norblina
** Błękitny ptak, powieść niemieckiej autorki Anny Jürgen z roku 1950, wydana po polsku przez wydawnictwo Nasza Księgarnia w roku 1957; tłumaczył Stanisław Sielski
