Kurort

Ela Kargol

Na obiad podano rybę, na kolację jest zawsze jakiś rolmops, wędzony śledź albo inny łosoś. Nie znam się na rybach. Akurat śledzia od łososia odróżnię, a trzecim gatunkiem dobrze mi znanym, są paluszki rybne. Czuję się, jakbyśmy byli nad morzem, a do morza przecież daleko.

Z okna widzę Łabędzi Staw z fontanną, a za nim tajemniczy dom zdrojowy (Kurhaus). Tajemniczy, bo dla mnie na razie nieosiągalny. I niech tak zostanie. Niech będzie tajemnicą. Wolałabym się nie rozczarować, wchodząc do środka. Codziennie spoglądam w jego kierunku przez panoramiczne okno mojego zdrojowego pokoju.


Wczoraj zdjęto u mnie firany, widok się jeszcze bardziej poszerzył, zdominowal nudny pokój. A Kurhaus stoi niezdobyty, niby zaprasza, niby odstrasza. Majestatyczny, nieosiągalny. Coraz bardziej mnie intryguje. “Czarodziejski Kurort” z kuracjuszami sprzed stu lat. Których i tak już nie ma. Bo jeśli nawet pokonali choroby, to zabiły ich wojny, w najlepszym przypadku starość.

A więc ich cienie gdzieś tam przemykają korytarzami, zaglądają do pokoi, do sal większych i mniejszych, balowych, jeśli takie były, na pewno były; z pobłażaniem i wyrozumiałością spoglądają na żywych.

Tym, których zabiły wojny, postawiono pomnik w parku zdrojowym. Ci, których zabiła starość leżą na cmentarzach, za daleko, jak na moje możliwości poruszania się.

Kurhaus był pierwszym zdrojowym budynkiem. Dużo później wybudowano następne. A jeszcze później ten, w którym mnie zakwaterowano. Ten z widokiem na staw i Kurhaus, z wielką jadalnią, gdzie serwują rybę, a kuracjuszy przypisują do stolika i numeru. Nasz stolik jest milczący. Nikt z nikim nie rozmawia, ani o pogodzie, ani o zabiegach ani o jedzeniu. Uprzejmie podajemy sobie rano dzbanek z kawą, wieczorem z herbatą. Życzymy miłego dnia lub wieczoru. Bierzemy swoje laski i kuśtykamy podpierając się nimi na zabiegi lub do pokoi.

W pokojach telewizory, okna na świat, bo nie każdy ma okno na staw i Kurhaus, a jeśli nawet ma, to świat w telewizorze jakby większy.

Nad stawem czarny łabędź i jego koleżanka gęś. Gdy rano słyszę ich dzikie wrzaski, to myślę, że albo przyszedł lis po łabędzia – bo kiedyś przyszedł i zabrał i dlatego jest tylko jeden – albo zarzynają gęś, która cudem jakiś czas temu uniknęła zarżnięcia.
Gęś jest wielka, Pomorska, taki gatunek, świąteczny, bogaty w mięso.
Mięso też czasem podają do obiadu. Ale gęsiny jeszcze nie było.

Gabinety tortur stoją otworem, pod warunkiem, że zdążysz z jednych tortur na drugie w odpowiednim czasie. Automatyczna szyna podobno czyni cuda, Nie wiem, czy cudem można nazwać ból.
Jest i cappuccino, napój, który osładza tortury, tortury późnego życia, tego prawdziwego i tego z powieści Ingi Iwasiów.
W nocy nie mogę spać, odwiedzają mnie Empuzy. To wszystko wina opiatów, lub braku nalewki, a może w śledziach jest jakaś moc, która przenika do sennych zdarzeń i marzeń.

Przerwałam milczenie dzisiaj przy stole. Zapytałam moich posiłkowych towarzyszy, czy ktoś z nich był już w Kurhausie? Nikt nie był. Choć wiem, że inni byli, ci co lepiej chodzą, ci już wyrehabilitowani.
Ciekawa jestem ich wrażeń. Nie wiem, kogo pytać.
Może lepiej zostać z tą ciekawością sam na sam. Nie szukać wrażeń i nie pytać o nie. Niech “Czarodziejski Kurhaus” pozostanie w sferze wyobraźni i domniemań.
Niech pozostanie widokiem z okna.

One thought on “Kurort

  1. Ela ma naprawdę niesamowity dar zachwycenia, oczarowania własnym opisem poniektóre zjawiska społeczne, geograficzne, architektoniczne czy też kulturowe, które innym wydają się tak zwyczajnie, że aż nieważne uwagi.
    Swój literacki wpis wzmacnia dodatkowo bardzo trafnymi, dobrymi fotografiami.
    Dziękuję Elu.
    T.Ru

Leave a comment