Peru 4

Joanna Trümner

W kanionie Colca, coraz dalej od Nazca

Kolejnym etapem naszej podróży jest kanion Colca, drugi pod względem głębokości kanion świata (dwa razy głębszy od Wielkiego Kanionu Colorado). Czeka nas wielogodzinna podróż autobusem. Co prawda Arequipę i miasto Chivay, do którego mamy dotrzeć, w linii prostej dzieli tylko ponad sto kilometrów, ale droga prowadzi przez tak wysokie góry (startujemy z wysokości 2.300 metrów w Arequipie, a najwyższe wzniesienie na trasie to Przełęcz Wiatrów na wysokości 4.910 metrów), że na ich pokonanie potrzeba co najmniej sześciu godzin. Na pierwszym postoju nasza przewodniczka, Milagros, namawia pasażerów do kupienia suszonych liści koki i cukierków z koki. Tłumaczy, że liście koki są częścią peruwiańskiej kultury i najskuteczniejszym na świecie naturalnym środkiem na chorobę wysokościową. Kojarzenie liści koki z kokainą (zwaną w Peru „diabłem”) jest, jak twierdzi, kompletnym nieporozumieniem. Do produkcji tego narkotyku potrzebne są odpowiednie procesy chemiczne i mieszanki z innymi składnikami. Milagros robi z naszego pierwszego kontaktu z koką fajną zabawę, radząc nam żuć te niezbyt smaczne suche liście w takt melodii przeboju Despacito (Powoli, powoli). Po pół godzinie żucia przerzucam się na cukierki z koką, które w przeciwieństwie do liści są smaczne i nie mają nieprzyjemnego ziemistego smaku.

Autobus pnie się coraz wyżej, ubywa roślinności, a za oknem coraz częściej widać zaśnieżone wierzchołki gór (granica śniegu leży w Peru na wysokości 5.000 metrów).

Dziwię się, że od czasu do czasu mijamy przypominające stepy polany, na których pasą się stada wikunii.  Te śliczne dzikie lamy żyją na wysokości powyżej 3.500 metrów.

O wartościach zrobionej z ich sierści wełny dowiedziałam jeszcze zanim zobaczy wikunii w naturze. W jednym z eleganckich sklepów w arkadach na rynku w Arequipie wpadło mi w oko beżowe ponczo na wystawie.  Weszłam do sklepu i wzięłam do ręki. Było tak przyjemne w dotyku i miękkie, że od razu zorientowałam się, że trzymam w ręku bardzo dobry i z pewnością drogi gatunek wełny.  Ponczo kosztowało ponad dwa tysiące dolarów, więc z żalem oddałam je z powrotem do rąk sprzedawczyni, która w chwilę później uświadomiła mi (z nieukrywaną wyższością w głosie),  że wełna z wikunii jest najlepszą gatunkowo i najdroższą wełną na świecie. Garnitur z wełny wikunii kosztuje przeciętnie od 10.000 do 20.000 dolarów, a płaszcze wykonane z tego materiału nosił między innymi Al Capone i Aristoteles Onasis. Te dzikie zwierzęta objęte są całkowitą ochroną i tylko dwóm peruwiańskim firmom wolno jest raz do roku schwytać je i ostrzyc. Następnie pod okiem dyżurnych weterynarzy zostaną wypuszczone na wolność.

Po drodze robimy kilka przerw, wysiadamy z autokaru i rozprostowujemy nogi. Na każdym postoju widzimy wulkan Sabancaya (5976 m), z którego nieustannie wydobywa się dym. Po raz pierwszy w życiu widzę czynny wulkan i robi on na mnie tak niesamowite wrażenie, że przez chwilę zapominam o tym, że z godziny na godzinę czuję się coraz bardziej niewyraźnie.

Na najwyższym punkcie drogi, na Przełęczy Wiatrów, mój organizm buntuje się. Wyglądam jak trup, głowa mi pęka, mam poczucie nudności, a po wyjściu z autokaru nie mogę złapać oddechu. Po chwili za pomocą kierowcy wracam na swoje miejsce w autobusie i w duchu modlę się, żeby to się skończyło. Milagros bada mój puls i uspokaja, mówiąc, że w autokarze jest butla tlenowa i powinnam z niej skorzystać. „Poczekajmy dziesięć minut”, odpowiadam i koncentruję wszystkie siły na spokojnym, miarowym oddychaniu. Wiem, że jesteśmy na najwyższym punkcie drogi, że będziemy teraz zjeżdżać w dół i będzie, musi być coraz lepiej. W pół godziny później zaiste czuję się o wiele lepiej.

Któryś z pasażerów pyta przewodniczkę, jak mieszkańcy Andów, szczególnie ci starsi i dzieci radzą sobie z chorobą wysokościową. Jej odpowiedź jest zaskakująca – mieszkańcy Andów różnią się  budową ciała od mieszkańców nizin. Ich klatka piersiowa ma większą pojemność, serce jest o 20% większe od naszego, a co za tym idzie płuca są również większe, dzięki czemu są w stanie chłonąć z powietrza większe ilości tlenu. Mieszkaniec Andów ma dwa litry krwi więcej niż mieszkaniec nizin, struktura tej krwi jest odmienna, zawiera wiecej czerwonych ciałek i dwa razy więcej hemoglobiny. „Jeżeli zostaniecie na tej wysokości przez miesiąc, to też będziecie mieli taką krew”, komentuje Milagros, uśmiechając się do mnie.

Docieramy do miasteczka Chivay (3650 m n.p.m.), bramy do kanionu Colca.

Zatrzymuję się przy tablicy pamiątkowej na głównym placu miasteczka. Z dumą czytam „Z tego miejsca dnia 13 maja 1981 roku wyruszyła polska akademicka wyprawa kajakowa Canoandes 79, która zdobyła i odkryła dla świata najgłębszy na ziemi Kanion – Rio Colca”. Kanion ma długość 120 kilometrów, a różnica poziomów pomiędzy jego wlotem a wylotem wynosi 2.200 metrów. Nie wiedzałam o tym odkryciu Polaków, może dlatego że uczestnicy tej wyprawy po ogłoszeniu stanu wojennego wyemigrowali na stałe z Polski. Do dziś mieszkają w Stanach.

Przed zapadnięciem zmroku docieramy do hotelu położonego w środku kanionu. W drodze do naszego bungalowu szczękam zębami z zimna. Z przerażeniem widzę, że w pokoju nie ma żadnego ogrzewania. Mimo to jest tu ciepło, wszystkie domki w ośrodku ogrzewane są podłogowo przez gorące źródła w okolicy. Po kolacji widzę ludzi w szlafrokach (mamy około pięciu stopni plus) w drodze do gorących źródeł na terenie hotelu. O dziewiątej i my siedzimy w  gorących basenach i wpatrujemy się w pełne gwiazd niebo, w Krzyża Południa. Co mniej więcej półtorej godziny na niebie widać światła Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Atmosfera jest niesamowita – pełna ciemność wokół mnie, rozświetlana jedynie gwiazdami, szum potoku i przyjemne ciepło gorących źródeł.

Z samego rana wyruszamy w drogę do Cruz del Condor (Krzyż Kondora). Kanion ma tutaj głębokość ponad tysiąca metrów i kondory czekają na prądy powietrza, które uniosą je w górę wąwozu. Zatrzymujemy się w Mirador Cruz del Condor (Punkt Widokowy Krzyża Kondora) i  już podczas, gdy kierowcę autobusu parkuje, widzę, że nie jesteśmy jedynymi osobami na świecie, które w tym miejscu chcą zobaczyć kondory. Nie da się opisać ilości ludzi rozmawiających we wszystkich językach świata (słyszałam również polski), czekających na pierwszego kondora. Do hałasu turystów dochodzą odgłosy sprzedawców napoi i jedzenia, pamiątek i nieodzownych koców z sierści lamy. W duchu dziwię się, że te ptaki w ogóle się jeszcze tutaj pokazują. Kanion jest przecież na tyle długi, że mogłyby znaleźć sobie spokojniejsze miejsce.  W kilka minut po przybyciu na miejsce widzimy kondory, jestem zachwycona ich majestatycznym lotem bez poruszania skrzydłami. Cieszę się, że to zobaczyłam i wstydzę się równocześnie za ten punkt widowiskowy (jeden z wielu po drodze) i ludzki hałas, który zakłóca im życie. Kondory nie mają wrogów naturalnych i żyją ponad sześćdziesiąt lat. „Ile jeszcze „miradorów” powstanie tutaj w ciągu sześćdziesięciu lat?”, myślę z przerażeniem.  W kanionie Colca spędzamy trzy dni.

Cdn

 

One thought on “Peru 4

  1. “W duchu dziwię się, że te ptaki w ogóle się jeszcze tutaj pokazują.”;
    przyczyna jest prozaiczna: kondory, nie inaczej niz orły, czy inne drapiezniki (n.p. lwy) nie gardzą padliną;

Leave a comment