Peru 1

Joanna Trümner

W drodze do Nazca

W dzień po przylocie do Peru jedziemy przez Limę, miasto, które nie ma początku i końca. Mieszka tu ponad 10 milionów ludzi, a skrajne bogactwo i piękno przeplata się ze slumsami i biedą. Za każdym razem, kiedy zatrzymujemy się na światłach, oblegają nas tłumy sprzedawców. Dziwię się, że zarówno nasz przewodnik, przystojny trzydziestoparoletni Metys Percy, jak i kierowca kupują od ulicznych sprzedawców kilka butelek wody po pięć Soles (1,50 €). „Drogo”, myślę i czekam na wyjaśnienie tej zagadki. W chwilę później dowiaduję się, że Peru przyjęło od początku roku ponad pół miliona uchodźców z Wenezueli. „Trzeba im teraz pomóc, my zawsze mogliśmy na nich liczyć”, komentuje Percy. Następnie opowiada o czasach wojny domowej i teroryzmu w Peru, o pełnych przemocy latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, kiedy Świetlisty Szlak przeprowadzał tutaj rewolucję marksistowsko-leninowską. Wśród 70.000 ofiar Szlaku znaleźli się członkowie jego rodziny w andyjskiej wiosce, z której pochodzi. Sam Percy jako siedmioletni chłopiec zamieszkał u ciotki w Limie. „Kim byłby, gdyby został w górach”, zastanawiam się, „gdyby codziennie poświęcał trzy do czterech godzin na dotarcie do szkoły? Może należałby do tych 25% dzieci, które wbrew zapewnieniom oficjalnych statystyk nie chodzą do szkoły?” Na wylocie z miasta mijamy wielki kompleks więzienny dla kobiet. Ponad trzy czwarte więźniarek to młode Europejki, przyłapane na próbie przemytu narkotyków. Odsiadują kary od 10 do 15 lat. Po ponad godzinnej jeździe docieramy na przedmieścia, do ruin Pachacamac, założonego przed dwoma tysiącami lat ośrodka religijnego kultury prekolumbijskiej. W chwili przybycia do Peru konkwistadorów miasto liczyło 80.000 mieszkańców.

Czuję się nieswojo widząc na polach, gdzie archeolodzy ciągle jeszcze prowadzą wykopaliska, porozrzucane ludzkie kości. Percy z nieukrywaną złością mówi, że państwo nie ma pieniędzy na opłatę ochrony, w nocy więc każdy może wejść na teren ruin i szukać skarbów. Często robią to również mieszkańcy pobliskich slumsów. Wiszące wszędzie tabliczki z napisem „prohibdo pasar” (zakaz wstępu) służą wyłącznie uspokojeniu sumienia władz. W nowoczesnym muzeum, pokazującym pozostałości kultury Huari i Inków, natykam się na nazwisko Marii Rostworowskiej, badaczki kultur andyjskich polskiego pochodzenia, która w wieku 33 lat zaczęła jako wolna słuchaczka uczęszczać na studia historyczne w Limie, aby dla uwieńczenia kariery badawczej zostać dyrektorką Narodowego Muzeum Historii w Limie. „Nikt lepiej nie poznał naszej historii”, mówi Percy i dziwi się, że nie znałam nazwiska kobiety, która obok Ernesta Malinowskiego (twórcy kolei transandyjskiej, przebiegającej po części na wysokości 5.000 metrów) jest peruwiańską bohaterką narodową.

Rozstajemy się z Percym, dalsza droga prowadzi nas do parku narodowego Paracas. Krajobrazy za oknami zmieniają się, coraz mniej widać zieleni, po kilku godzinach jazdy otacza nas pustynia Atacama. „Niebo skąpi suchej ziemi kropli deszczu”, nucę pod nosem i po chwili reflektuję się, „skąd mi się przypomniał ten potworny kicz Tercetu Egzotycznego?”

Percy’ego zastąpiła dwudziestokilkuletnia urocza, wiecznie roześmiana Danielle. Jedziemy Panamericaną, najdłuższą drogą świata. Kompromituję się kompletnie, szacując jej długość na dziesięć tysięcy kilometrów (w rzeczywistości liczy sobie 48.000!!) Po czterech godzinach jazdy zatrzymujemy się w parku narodowym Paracas. Widok jest księżycowy, nie chce mi się wierzyć, żeby w tych warunkach mogło istnieć jakiekolwiek życie. Z piętnastu stopni w Limie w ciągu czterech godzin podróży zrobiły się 32 stopnie, moja zimowa kurtka wygląda idiotycznie. Żółtą, czasami białą skalistą pustynię przerywa niekiedy przepiękna, spadzista czerwona plaża, gdzie czasami można zobaczyć flamingi (nam się niestety nie udało). Legenda mówi, że Jose de San Martin,  argentyński generał, który wyzwolił Peru spod panowania hiszpańskiego, wylądował na wybrzeżu Paracas w 1820 roku i zasnął z wyczerpania na plaży. Kiedy przebudził się, zobaczył gromadę flamingów. Zauroczony ich widokiem zdecydował, że flaga Peru będzie nosiła kolory biało-czerwone.

Opowiadanie Danielle przerywa huk quadów. Wiem, że po pustyni można jeździć wszystkim, my też przejechaliśmy po niej kilka kilometrów autem, nie mniej jednak te quady działają mi na nerwy. Po chwili ośmioosobowa grupa przejeżdża koło nas wznosząc tumany kurzu. Jeden z kierowców odwraca się i przez huk silnika krzyczy w moim ojczystym języku do pozostałych: „Dawaj, k…., niedługo będzie ciemno”.

Park Narodowy Paracas

Hotel w Paracas, w którym spędzamy noc, jest bardzo elegancki. Nie rozumiem, dlaczego nawet połowa pokoi nie jest zajęta, przecież sezon jeszcze się nie skończył. Pani w recepcji od razu daje nam tzw. „upgrade” czyli pokój lepszej kategorii. „Nie lubię jak mi się wciska kit, przecież te pokoje są i tak wolne”, myślę. Humor poprawia mi się przed kolacją. Odkrywam tabliczkę zawieszoną przed wejściem do baru, informującą mnie (i innych), że spędziłam jedną noc w Cabo Blanco, miejscu, gdzie Ernest Hemingway spędził w 1956 roku 32 dni na łowieniu czarnego marlina.

Rano wstajemy bardzo wcześnie, statek zawozi nas tuż po wschodzie słońca do archipelagu wysp Islas Ballestas. Widzimy kolonie pingwinów Humboldta, wylegujące się na skałach lwy morskie, pelikany i kormorany, którym Peru zawdzięcza swoiste bogactwo, tzw. „guano” czyli bogate w minerały ekstrementy, służące jako nawóz pod uprawę w całym państwie, eksportowane również do innych krajów świata. Danielle opowiada, że co trzy lata na wyspy przyjeżdżają ochotnicy, którzy zbierają to „bogactwo”.

Wracamy z wycieczki statkiem, wsiadamy do samochodu i ruszamy w kierunku jednej z najstarszych destylerii pisco w Peru. Pisco to wieloprocentowy narodowy napój Peru i Chile, zrobiony z winogron, serwowany w formie coctailu pisco sour (pisco, sok z cytryny, cukier, białko jajka kurzego i lód). Destylarnię w stylu kolonialnym zwaną Hacienda la Caravedo założono w roku 1684. Bardzo mi się podoba. Jeszcze nie wiem, że próbowanie tak mocnego alkoholu (około 40%) na pusty żołądek przy trzydziestostopniowym upale okaże się moim najgłupszym pomysłem podczas całego urlopu. Nie potrafię zrozumieć sensu peruwiańskiego przysłowia, a w zasadzie życzeń pomyślności składanych z okazji urodzin lub nowego roku „życzę ci, żebyś wypił Pisco w Pisco w Pisco”. Te trzy pisco to alkohol, wielkie, ceramiczne naczynie do jego przechowywania oraz miejscowość. „Przecież tego pisco w pisco w Pisco żadna wątroba ani głowa nie wytrzyma”, myślę i po wejściu do auta zapadam w głęboki sen.

W samochodzie budzi mnie głośna, skoczna melodia przypominająca muzykę meksykańskich Mariachi. Wyglądam przez okno i widzę tłumną procesję ubranych na biało ludzi. Mijamy ich bardzo powoli i nie mogę ukryć zaskoczenia, gdy widzę że na czele procesji idzie ośmiu ubranych na biało mężczyzn, którzy w takt muzyki kołyszą trumnę. „To pogrzeb młodej dziewczyny”, mówi Danielle „dlatego wszyscy ubrani są na biało”. Nie wiem, co mnie bardziej zaskakuje, czy ta muzyka, czy fakt, że uczestnicy procesji śmieją się i rozmawiają ze sobą, tak jakby nie widzieli w tym pogrzebie żadnego powodu do smutku.

Opuszczamy wioskę. Nagle ni stąd ni z owąd na horyzoncie pojawiają się wysokie piaszczyste wydmy. Na piasku widać grupki młodych ludzi z deskami surfingowymi pod pachą. Sandsurfing, o którym słyszę po raz pierwszy w życiu, jest jedną z największych atrakcji w Huacachina.

Po smacznym obiedzie w malowniczej oazie powoli trzeźwieję. Czeka nas dalsza droga. Wieczorem docieramy do kolejnego etapu podróży, niewielkiego, pięknego miasta Nazca, znanego dzięki tzw. liniom Nazca, systemowi linii, które oglądane z powietrza przypominają kształtem zwierzęta, rośliny i figury geometryczne. Nikt nie wie, kto je wykonał. Zwolennicy teorii pobytu na Ziemi wysłanników z Kosmosu, przypisują je owym tajemniczym przybyszom.

Cdn.

One thought on “Peru 1

  1. nazca! znakomicie, wreszcie reportaż z pierwszej ręki!
    przypadek: niedawno temu ugotowałem quinoa peruana (i nikt nie chciał tego jeść sic);

Leave a comment