Rozmowy polskie zimą 2018

W 35 lat po wydaniu słynnej książki naszych (tamtych) czasów proponuję, byśmy zaczęli spisywać rozmowy polskie jako dokument naszych (tych) czasów. Bo to, co mówimy, umyka, a co zostało zapisane na wszelkich możliwych nośnikach i we wszystkich mediach, jest politycznie ukierunkowane. A gdy rozmawiamy, gdy przekazujemy sobie myśli, a nie skaczemy do gardła przeciwnikom politycznym, nie poruszamy się na linii MY i ONI, lecz interesuje nas nasze wspólne MY. Rozmowy polskie latem 1983 to zapis pewnych wakacji w czasie stanu wojennego w pensjonacie pani Anieli, nad jeziorem Wigry. Grupa urlopowiczów, zaprzyjaźnionych ze sobą intelektualistów, rozmawia o zwykłych  sprawach codziennych, ale też o polityce, filozofii, sensie historii i o przyszłości, czyli o tym przecież, co przeżywamy dziś.

A więc zima 2018 roku. Spotykamy się w domu na wsi u Kasi i Tomka. Kasia jest psycholożką i pisarką, Tomek informatykiem, ogrodnikiem i pszczelarzem. Są też Adam, również informatyk i ostry krytyk wszystkiego i wszystkich, Michalina i Ewa, wegetarianki. W spotkaniu biorą również udział Marta, słynna polska psycholożka, i Piotr, autor książek o wychowaniu przez sztukę. Jest też cudownie piękny biały kot… Reprezentujemy kilka pokoleń. Należymy plus minus do rodziny, chociaż oczywiście ja tam jestem prawem kaduka.

Marta jest naukowczynią, napisała dziesiątki książek, setki referatów i tysiące artykułów.
Pamiętam, że mieszkali z mężem i dwójką małych dzieci w peerelowskim bloku, w mieszkaniu, w którym – tak się to wtedy robiło – połączone zostały kuchnia z salonem, który nazywało się zresztą raczej pokojem gościnnym, i jadalnią. Na owe czasy było to rewelacyjne. Między częścią kuchenną a drzwiami prowadzącymi do łazienki i sypialni stał maleńki stolik, przy którym Marta pisała doktorat. Nie znałam wtedy jeszcze książki Virginii Woolf Własny pokój i świadomie nie miałam pojęcia, że coś tu jest nie tak, podświadomie jednak dostawałam gęsiej skórki myśląc o tym stoliku. To przy tym mebelku, za małym na cokolwiek, ta kobieta zaczęła światową karierę naukową.

Ale to były tamte czasy, rozmowy polskie i latem, i zimą 1976 roku.

Dziś Marta mówi mi, że ma nowego partnera życiowego, który nazywa się Parkinson. Gdy lekarz sformułował diagnozę, Marta zapytała, czym się charakteryzuje ta choroba. “Nogi nie nadążają za głową”, odpowiedział lekarz.

Patrzę na Martę i wiem, że na pewno w duchu, a może i w rzeczwistości, gapię się na nią z rozdziawionymi ustami. Nie wierzę! Oczywiście natychmiast przypomina mi się słynna ongiś książka, napisana przez dwóch niemieckich naukowców, Thorwalda Dethlefsena i Ruediger Dahlke, zatytułowana Choroba jako droga. O znaczeniu i interpretowaniu choroby.

Autorzy twierdzą, że to, jak mówimy o naszej chorobie, informuje nas, co naprawdę wiemy o jej przyczynach. Jeśli mówimy, że “serce nam pęka”, to pęka nam serce, a jeśli myślimy, że to “sęp nam wyżera wątrobę” lub trzustkę, to sęp nam wyżera wątrobę. Serce pęka, bo kochamy za bardzo, a za mało myślimy o sobie, chorujemy na wątrobę, bo dużo chcieliśmy w życiu osiągnąć i wielkie mieliśmy o sobie mniemanie, prometejskie wręcz.

Ale to jednak symbole. Metaforyczne myśli o nas samych.

Tymczasem jednak zimą 2018 roku kobieta, która jest najlepiej mi znanym człowiekiem myśli, głowy, mądrości, wiedzy, nauki, mówi mi, że nogi nie nadążają jej za głową. “No”, mówi, “wolisz rozlać kawę czy, zapomnieć, że miałaś ją wypić? Taka jest różnica między Parkinsonem a Alzheimerem”.

W tym momencie postanawiam notować, o czym rozmawiamy. Marta cytuje właśnie zdanie Wojciecha Oczki: “Ruch może zastąpić każde lekarstwo, ale wszystkie lekarstwa razem wzięte nie zastąpią ruchu”.
“Oczko?”, pytam.
“Lekarz Batorego”, odpowiada Marta.
Wikipedia dopowiada “(1537-1599), syn stelmacha, doktor medycyny i filozofii, nadworny lekarz królów polskich: Zygmunta Augusta, Stefana Batorego i Zygmunta III Wazy (sekretarz królewski tego pierwszego). Jeden z twórców medycyny polskiej, syfilidiolog i pisarz medyczny. Propagował uprawianie kultury fizycznej widząc w niej korzyści zarówno dla ciała, jak i dla ducha.”
W sposób niezauważalny Oczko doprowadza nas, a właściwie Martę, do Erazma z Rotterdamu, który, wszak dydaktyk z powołania, miał napisać dzieło, o czym powinni wiedzieć chłopcy i drugie – o czym powinny wiedzieć dziewczęta.
Po czym książeczka dla dziewcząt została zakazana, żeby nie wywoływać w panieńskich głowach zdrożnych myśli. Oczywiście tytuły tych dzieł, pisanych zresztą po łacinie, musiały być zbarokizowane, ale z Wikipedii się tego nie dowiemy, bo być może jest to jedno z tych dwóch dziełek – ale o dziewczynkach mowy nie ma: Mowa o konieczności kształcenia chłopców zaraz od urodzenia w cnocie i naukach – 1529 oraz O wytworności obyczajów chłopięcych – 1530.

Poszukiwania słowa puella – dziewczyna – w łacińskim indeksie Opera omnia Erasmusa nie przynoszą rezultatu.

Wyciągam komórkę i czytam zebranym pełen zdrożnych myśli wiersz, który ktoś 26 listopada 2016 roku zapisał na falochronie ostrogi molo w Sopocie.
Świetnie wodziłaś
Tymi oczami
w których ja miałem ABSOLUT
Grzechem mówić że były jak gwiazdy
Kiedy równały się galaktykom
SN73M

Nie wiemy, co to za skrót, owo SN73M, google sugeruje, że mógłby to być model citroena, ale z dalszych zwrotek tego białego wiersza wynika, że jednak chodzi o seks, Piotrowi i Marcie przypomina się więc natychmiast rymowanka na tenżeż temat: “Bosko było gdym powściągnął sprośną żędzę, tkwiącą we mnie, lecz gdym tego nie uczynił, też było bardzo przyjemnie.”

Zmieniamy temat i rozmawiamy o metodzie ruchu rozwijającego. Opowiadam o badaniach prowadzonych przez dwie niemieckie psychoanalityczki – Esther Schuld-Goldstein i Annekatrin Mendel, które odkryły, zapomniane i zepchnięte, ale przecież wciąż istniejące, niezwykle ciepłe wspomnienia nazistowskich dzieci, którymi zajmowały się, najczęściej bardzo młode dziewczęta, robotnice przymusowe z Polski, Rosji, Ukrainy.

Pojawia się temat psychologicznych eksperymentów, badających “mechanizm plotki”, jako żywo przypominających zabawę w głuchy telefon czyli co jedna pani powiedziała drugiej pani. Uczę się jeszcze, że istnieje słowo od-pamiętać (co jest możliwe) i jego derywat od-zobaczyć (co jest niemożliwe).

Rozmowa przenosi się do pewnych wakacji letnich w roku 1959, które Marta spędzała  w Dębkach nad Piaśnicą. Osiem kilkunastoletnich harcerek mieszkało wtedy samotnie w dziesięcioosobowym namiocie. Dziewczyny cztery razy na dobę, a więc również nocą i o świcie, chodziły do stacji meteorologicznej, gdzie odczytywały i notowały temperaturę gleby, siłę wiatru i wysokość opadów.

Inicjatorką tej pracy harcersko-naukowej była moja cioteczna babka, Karolina Lubliner-Mianowska. Z pomiarów zapisanych przez Martę i jej koleżanki Karusia miała wyciągnąć wnioski, dlaczego mikołajek nadmorski rośnie na Helu (tam był obóz dla chłopców), a nie rośnie tam, gdzie badania prowadzą dziewczynki.

Drużynowa, Krystyna Trapp, i Karusia przyjechały pewnego dnia odwiedzić owe samotne harcerki.

Przyjechałam tam z Karusią. Bardzo dobrze pamiętam ten wyjazd, a zwłaszcza wycieczkę na wydmy w Łebie, gdzie mikołajek jednak rósł.

Miałam 10 lat.

Gdy przygotowuję ten wpis, niemieckie wydanie google’a przypomina, że 136 lat temu urodziła się Virginia Woolf. W książce Własny pokój twierdziła, że jest mniej słynnych kobiet pisarek niż mężczyzn, bo nie miały własnego pokoju.

Leave a comment