Stuart 35

When you don’t need to worry there’ll be days like this
When no one’s in a hurry there’ll be days like this
When you don’t get betrayed by that old Judas kiss
Oh my mama told me there’ll be days like this

When you don’t need an answer there’ll be days like this
When you don’t meet a chancer there’ll be days like this
When all the parts of the puzzle start to look like they fit it
Then I must remember there’ll be days like this

Będą takie dni, kiedy nie będziesz musiał się martwić
Dni, w których nikt nie będzie się do nikąd spieszył
I nikt nie oszuka cię judaszowym pocałunikiem
Mama mówiła mi, że będą takie dni.

Dni, kiedy nie będziesz potrzebował żadnych odpowiedzi,
W które nie natkniesz się na żadnego pozera
A wszystkie części puzzla zaczną układać się w całość
– Muszę pamiętać, że będą takie dni.

Van Morrison Days like this

Joanna Trümner

Podróż

W kilka dni później siedział w helikopterze i niecierpliwie czekał na lot nad Wielkim Kanionem. Kiedy samolot w końcu wystartował, Stuart przylgnął twarzą do okna i patrzył z góry na morze zieleni. „Może nie warto było wydać tyle pieniędzy na ten lot?”, pomyślał, rozczarowany pięknym, ale jednostajnym widokiem. W tle słyszał patetyczną muzykę – „Mozart? Beethoven? Haydn?”, zastanawiał się i uświadomił sobie z zawstydzeniem, jak mało zna muzykę klasyczną. Nagle monotonnię niekończącej się zieleni przerwał widok rozstępującej się ziemi, skąpanego w słońcu Wielkiego Kanionu i płynącej dołem, wcinającej się w podłoże turkusowej rzeki Kolorado. „To jedna z tych chwil, które pamięta się przez całe życie”, pomyślał, nie mogąc oderwać oczu od widoku za oknem.

Z każdym dniem podróży Stuart coraz mocniej czuł, że wraca mu chęć do życia i chęć pisania nowych utworów. Piękne krajobrazy, które widział w parkach narodowych w Utah, spotkania z otwartymi, przyjaznymi ludźmi i fakt, że co wieczór siadał do zeszytu i zapisywał słowa kolejnych piosenek, uświadomiły mu, jak słuszna była decyzja, żeby na miesiąc zrobić sobie przerwę od codzienności.

Kolejnym etapem podróży było Las Vegas. Na ostatniej stacji benzynowej przed Doliną Śmierci zaczepiła go młoda dziewczyna. „Możesz mnie wziąć do Vegas?”, zapytała, a widząc, że Stuart się waha, dodała „Jestem z koleżanką, bardzo byś nam pomógł”. Wielkie plecaki dziewczyn z trudnością zmieściły się w bagażniku samochodu. Zamykając klapę Stuart pomyśl, że panny mogły uciec z domu. „Zawsze się muszę w coś wpakować”, pomyślał ze złością na siebie samego. Nie wiedział, jak wybrnąć z sytuacji, więc bez słowa otworzył drzwi auta i czekał, aż pasażerki zajmą miejsca na tylnym siedzeniu.

Po kilku minutach młodsza z dziewcząt – Jenny – przerwała ciszę w samochodzie. Opowiedziała, że ona i Katy, jej najlepsza przyjaciółka, wybierały się do Las Vegas w poszukiwaniu pracy. Obydwie skończyły niedawno dwadzieścia jeden lat i przed laty wspólnie podjęły decyzję o wyrwaniu się z Paradise Valley – „największej dziury w całej Ameryce, a może i na całym świecie”. To dziecinne stwierdzenie rozbawiło Stuarta i rozwiało jego obawy. Przypomniało mu się rodzinne Walton i małe miasta, w których dawał koncerty. „Tak można byłoby opisać tysiące miejsc na ziemi”, pomyślał, obserwując współpasażerki w ludterku wstecznym. Przysłuchiwał się ich chichotom i rozmowie pełnej radosnego oczekiwania, co też im się wydarzy w Las Vegas. „W ich wieku całe życie jest jedną wielką przygodą”, pomyślał z zazdrością. „Ani przez chwilę nie pomyślałyście, że mogę was zgwałcić albo zabić?”, zapytał, chcąc chociaż na chwilę przerwać atmosferę infantylnej radości. „My się znamy na ludziach”, odpowiedziały równocześnie dziewczyny. Ta odpowiedź kompletnie rozbroiła Stuarta, z trudnością powstrzymywał się od śmiechu, myśląc o tym, że prawdopodobnie piętnaście lat temu on był tak samo naiwny.

W kilka minut później samochód zatrymał się na krótką przerwę w Dolinie Śmierci. „Jedźmy dalej, wszystko zobaczyliśmy. Na pewno cała ta twoja Australia też tak wygląda”, ponaglała Katy. Stuart musiał jej przyznać w duchu rację, przez wiele kilometrów drogi przez pustynię odnosił wrażenie, że jest w miejscu, gdzie już był. Po wjeździe do Las Vegas rozstał się z dziewczynami i rozglądając się za hotelem myślał o tym, że przez wiele godzin wspólnej jazdy samochodem przyzwyczaił się do paplaniny i śmiechu z tylnego siedzenia.

W kilka godzin później, po zapadnięciu zmroku, wybrał się na spacer po rozświetlonym i pulsującym życiem mieście. W końcu wszedł do kasyna. Długo stał przy stoliku z ruletką i przyglądał się grze. Próbował odgadnąć, kto z graczy wygra, kto szybko zrezygnuje, a kto przegra wszystko. „To trochę jak zabawa z losem”, pomyślał i postanowił zagrać. Zajął miejsce przy stole z ruletką i już po kilku rundach wiedział, że szybko od niego nie odejdzie. Na początku stawiał tylko część żetonów na parzyste lub nieparzyste cyfry lub na kolor, z czasem nabierał coraz więcej pewności i obstawiał pojedyncze cyfry, zachowując kilka symobolicznych żetonów w ręku, po wielu godzinach przy stole z ruletką zdecydował się postawić wszystkie żetony na odpowiadający jego wiekowi numer 35. W napięciu obserwował obracającą się kulkę i wsłuchiwał się w jej odgłos. Odliczał obroty kulki, wydawało mu się, że nigdy nie nadejdzie moment w którym zatrzyma się jej ruch. Kulka wylądowała w przedziale z cyframi „3” i” 5”.

Stuart zaczął rozglądać się po kasynie, chciał upewnić się, że to, co właśnie przeżywa, nie jest snem. Była czwarta rano, tylko przy nielicznych stolikach siedzieli jeszcze gracze, przy jego stoliku został krupier, starsza kobieta, która w ciągu nocy przegrała wszystkie żetony i Chińczyk, który trzymał kurczowo w ręku kilka plastikowych krążków. Widać było, że walczy z pokusą dalszej gry, postawienia wszystkiego, co pozostało mu w ręce, na jedną kartę. Stuart postanowił odejść i nie prowokować dłużej szczęścia.

39.567 dolarów”, powiedziała młoda dziewczyna w kasie dając mu w zamian za żetony pękającą w szwach plastikową torbę bez napisu. „Dziwna suma”, pomyślał, zostawiając dziewczynie z kasy 100 dolarów napiwku. Wyszedł i wsiadł do jednej z czekających przed kasynem taksówek. W hotelu rozłożył gotówkę na podłodze i przeliczył ją ponownie. „Szkoda, że nie mam komu tego pokazać”, pomyślał przed zaśnięciem.

Wstał przed dziesiątą, widok rozłożonej na podłodze gotówki przypomniał mu o wczorajszym wieczorze. „Więc to nie był sen. Co mam teraz zrobić z tymi pieniędzmi?”, pomyślał i wybrał się w drogę na poszukiwanie banku, w którym mógłby przelać kasę na swoje konto w Australii. Prowadząc samochód po głównej ulicy Las Vegas, budzącym się o tej porze do życia Stripe, zastanawiał się nad tym, jak nieobliczalne jest życie. W jednej z bocznej uliczek znalazł filię Bank of America. Tuż obok niej było biuro podróży, kuszące wielkim plakatem: „Tydzień plażowania w Cancun – tylko 199 dolarów”. Na widok turkusowego morza i skąpanej w słońcu, pustej plaży Stuarta opanowało dziwne przeczucie, że nie znalazł się w tym miejscu przypadkowo. W kilka dni później siedział w samolocie do Cancun.

Był zadowolony, że spędzi kilka dni wylegując się na plaży, liczył na to, że spisze chodzące po głowie melodie, cieszył się, że będzie miał spokój. Pozwolił sobie na luksus i wynajął apartament z widokiem na morze. „Skończyła się zła passa”, pomyślał i z zadowoleniem stwierdził, że zmęczenie, które mu dokuczało w ostatnim czasie, należy do przeszłości. Życie nabrało sensu, cieszył się na ślub Toma za kilka tygodni i zastanawiał się, jak zainwestować wygraną z kasyna. Wieczorem siadał na tarasie, pił wino i wsłuchiwał się w szum morza. Wszystko wydawało się możliwe. „Na to też przyjdzie czas”, powiedział, patrząc na puste miejsce w dwuosobowym łóżku w sypialni.

Rano ruszył w poszukiwaniu plaży, która nie byłaby oblegana przez amerykańskich turystów. Po długim spacerze wzdłuż morza znalazł w końcu miejsce, gdzie oprócz niego była tylko młoda meksykańska rodzina z dwójką małych dzieci. Usiadł w cieniu wielkiego drzewa i pogrążył się w pracy spisywałowa i melodie nowych piosenek. Załował, że nie wziął ze sobą gitary, miał ochotę zagrać nowe utwory, postanowił, że po powrocie z plaży przejdzie się po mieście i poszuka sklepu z instrumentami muzycznymi.

To wygląda jak kiczowaty obrazek”, pomyślał wchodząc do turkusowej wody. Oddalił się od brzegu, płynął w kierunku skał, walcząc z coraz większymi falami. Nagle poczuł, że woda wciąga go wgłąb. Kątem oka zobaczył, że siedzący na plaży mężczyzna wstał i bezradnie przygląda się zmaganiom Stuarta z wodą. Czuł coraz mocniej siłę wody, zdał sobie sprawę z tego, że walczy o życie i próbował zapanować nad paniką. W pewnym momencie poczuł straszny ból w lewej nodze, przez chwilę miał uczucie jakby ktoś przecinał ją nożem wzdłuż. Stracił przytomność.

Kiedy otworzył oczy znajdował się w szpitalnej sali, w pomieszczeniu niczym nie przypominającym luksusowego pokoju, w którym przez wiele miesięcy codziennie odwiedzał Meg. W wielkiej sali leżało oprócz niego siedmiu mężczyzn. Nie wiedział, co przerażało go bardziej – czy fakt, że całą lewą nogę mu zagipsowano, czy głośna prowadzona w niezrozumiałym języku rozmowa pacjentów z sąsiednich łóżek, rozmowa, która w uszach Stuarta brzmiała tak, jakby pacjenci głośno się między sobą kłócili, czy wreszcie wiszący mu prosto nad głową, żle naoliwiony wentylator, który sprawiał wrażenie, jakby miał za chwilę spaść.

Cdn.

One thought on “Stuart 35

Leave a comment