Festiwal piosenki natrętnej XII

Ten wpis powienien się oczywiście ukazać 1 listopada, ale się nie ukaże, bo to środa, a środa (co druga, ale tym razem i tak ta) to dzień Stuarta, nie ma więc odwołania. Drodzy Czytelnicy, cykl Barataria ustępuje dziś miejsca mistrzowi Brassensowi.

Tomasz Fetzki

Le Testament, czyli natręctwo w tych okolicznościach dość banalne, ale co mi tam!

Chcecie posłuchać o tym, że fajnie jest żyć, mimo iż śmierć nieuchronnie nadejdzie? Viator nuci sobie zawzięcie takie banały już kilka dni.

Wbrew pozorom nie dlatego właśnie ta piosenka przyplątała mu się natrętnie akurat teraz, bo tematyka zbieżna, bo zaraz zacznie się listopad, Dziady, wszyscy święci balują w niebie i tak dalej… Powód był nieco inny, ale o tym za chwilę.

Zwierzył się Viator jakiś czas temu, iż jest pesymistą. To prawda. Ale nie malkontentem! Wie, że tłumaczenie, zwłaszcza poezji, to diabelsko trudna sztuka. A efekt bywa, powiadają, jako niewiasta: albo piękny, albo wierny. I, mimo, że zna dokładnie treść oryginału, nie wybrzydza na nieścisłości przekładu. Sam by tego na pewno nie zrobił lepiej. Nawet nie próbuje.

Toteż nie poda własnego tłumaczenia utworu Brassensa. Przywoła raczej dwa już gotowe przekłady. Dlaczego oba? Bo każdy z nich ma w sobie to coś. Wersja Zespołu Reprezentacyjnego jest literalnie bliższa treści francuskiej, ale tekst mistrza Młynarskiego ma chyba więcej wdzięku. No i, przy całej sympatii dla Filipa Łobodzińskiego oraz Jarosława Gugały, trzeba jednak przyznać, że Piotr Machalica to lepszy interpretator.

Z tych dwóch prób da się chyba złożyć spolszczenie niemal idealne. Ale najpierw TRZEBA posłuchać, jak swój Testament wyśpiewał sam Georges:

Łatwo zauważyć, iż największa rozbieżność tłumaczeń dotyczy przyczyny, dla której Autor przybędzie z zaświatów prześladować swego następcę u boku małżonki (Znamy to zresztą skądinąd: jakżeż to leciało? Pod okna przyjdę kiedyś Twe w żółciutkim mym kostiumie, by regularnie straszyć Cię, najlepiej tak jak umiem – zgadnij kotku, skąd to). Reprezentacyjni mówią o kotach, bo tak głosi oryginał. Ale nie sposób uwierzyć, by Młynarski coś pomylił. I w rzeczy samej tak nie jest. On sam wyjaśnia swój wybór następującemi słowy: w “Testamencie” – Brassens pi­sze – “już niedługo moja żona znajdzie sobie faceta, który ma numer garnituru i buta taki sam jak ja i będzie z nią spał”. Ale, “ja liryczne” stawia jeden warunek – niech ten facet robi co chce z moją żoną, moimi butami, ale niech nie do­tyka “mes chats”. czyli “moich kot­ków”, co w argot znaczy “moich rze­czy osobistych”. Nieznający argot tłu­maczy: “że jak dotknie moich kotków – to go będę straszył”. Zapewne to prawda, jednak Viator pozwoli sobie skromnie tym razem się nie zgodzić z Tytanem Translacji. Raz, że powszechnie znana jest miłość Brassensa do kotów – wszak na niemal co drugiej fotografii towarzyszy mu jakiś puszek. A dwa, Wędrowiec to zaprzysięgły pieskolub. I wie, że to nie on osieroci swą sunię, ale już niedługo ona jego – co jest równie przygnębiające, niestety. Dlatego pozostańmy przy zwierzątkach.

I jeszcze jedno: Młynarski zamierza skubać akację, która wyrośnie na jego grobie – bo też ma do akacji swoistą inklinację. Lecz w oryginale jest mowa, jak to ujęli Reprezentacyjni, o chryzantemie. Choć i oni nie oddali w pełni brassensowej frazy, magicznie (jak na gust Viatora) nazywającej ową chryzantemę margerytką umarłych.

Ale co się tak Pielgrzym uparł na chryzantemę? Przecież chyba faktycznie Polacy częściej sobie wróżą, skubiąc akację niż jastruna złocienia? Pora na wytłumaczenie źródeł natręctwa. Kilka dni temu szlaki życia przywiodły Viatora, dość przypadkowo zresztą, na plantację chryzantem. Kwiaty jak kwiaty – piękne. Ale to lato w środku jesieni!

Śmierć niechybnie nadejdzie. Jest potężniejsza – tak, Wędrowiec to pesymista. Lecz życie jest piękniejsze – nie, Pielgrzym to nie malkontent.

Leave a comment